Stolat.pl
Życzenia
Wiersze znanych
Cytaty
Dodaj życzenia
Chrystus tak rela...
Osiemnaście mysz...
18 lat marzyłeś...
18 lat skończone...
18 spełnionych m...
18-sty wybił roc...
18-ście lat temu...
Bądź zawsze szc...
Coż by Ci życzy...
Dajmy dzisiaj ost...
Zakochani
Bądź zawsze szc...
Kołysanka dla Jo...
O moim tacie
Motyw biblijny
Niepowodzenie
O prawach dziecka
18 lat marzyłeś...
Chrystus tak rela...
18-sty wybił roc...
Wyślij tekst znajomemu
Wyślij do:
Treść wiadomości:
Z gór mówię białych przy zachodzącym słońcu.<br />Mrocznieją głazy olbrzymie, idą na wasz gród.<br />Nie oszczędzą sadów, ni minaretów.<br />Złote wieżyce legną w ruinach, na dywanach smyrneńskich pokrwawią się<br />głowy.<br />Nałożnice w plusku fontann usłyszą spoza wysokich ścian ogrodu huk<br />ciężki zstępujących olbrzymów.<br />Miasto, jak garść brylantów migocąca w marmurowej misie, rozbłyśnie<br />tysiącami ogni tych, co zbudzeni będą pytać i zmilkną.<br />- - - - - - - - -<br />Ale On patrzy na obrady geniuszów w, sali mrocznej, gdzie sądzą.<br />On słucha w ukryciu.<br />Jego niech się trwoży serce Twoje.<br />Miecz twój niech błyszczy rosą Imienia.<br />- - - - - - - - -<br />Fontanny zamarzły, ptactwo ucichło, krzyk i śpiew skamieniał - dzieci<br />przytuliły się do kwiatów, na których wiszą nieruchome pszczoły.<br />Czarna gazela moja wyszła z grobowca, ku morzom, gdzie płyną góry<br />lodowe.<br />Widziałem Widmo i nie wzbroniłem odejść za baszty skał, aby nie była w<br />dzień mojego sądu: gdy mię przywiodą skutego w łańcuchu i Jaźń moja z<br />obrzydzeniem nastąpi nogą na mój rubinowy diadem.<br />Gdyż wybrała mię swoim prorokiem, lecz dusza moja płynie na lodowej<br />górze, szukając nadaremno po modrych otchłaniach Tej, która wyszła z<br />mojego serca, czyniąc je zimnym grobowcem.<br />Lucifer jest! mówią to skały, wstrzymane w biegu z gór ogromnych, które<br />opasały miasto.<br />Lucifer jest; pachną Imieniem Jego żółte owsy w ogrodach i dojrzałe<br />brzoskwinie - i laki szkarłatne, i pstre begalie, i chińskie fioletowe róże.<br />Lucifer jest: gruchają gołębie, i ptactwo świegoce w bujnych topolach, i<br />niebo błękitnieje, słońce zachodząc przyklęka na kaszmirski purpurowy<br />dywan - a gwiazdy już poczynają wyśpiewywać Jego imię z kryształowych<br />czarnych minaretów.<br />* * *<br />Lucifer jest! powtórzyłem, stojąc na płaskim stepie, który pokrywał<br />zielenią górę, i czując, jak morderca pełznie wśród traw.<br />Zorza wieczorna złotym przepychem rozkrzewia się nad górą podobną do<br />trumny - niebieskie trójkąty przedzierają się przez jej złototkany szal.<br />Gwiazda miłości wystąpiła pierwsza na jasne przejrzyste lazury.<br />Cmentarz, nagrobki w turbanach i spisach - dają mi wspomnienie, że<br />byłem królem narodu, który wyginął.<br />Nie żal mi jego i nie wyciągnąłbym rąk do berła nad nim.<br />Lucifer mię uczynił prorokiem pustyni i nie kazał mówić do mrówek z<br />miast.<br />Zejdą się olbrzymy przed namiot nieba mojego - zanurzą swe ramiona we<br />krwi i będą kiełznać chmury pełne skrzydeł.<br />- - - - - - - - - -<br />Wyjechałem ku miastu wyrytemu w skałach, gdzie nie ma żyjących.<br />Koń biały unosił mię lekko jak obłok mgły między wysokimi ziołami.<br />I gdzie padła piana z jego uździenic - tam zakwitały ametystowe łany<br />krokosu.<br />Jechałem do grobu Jej, aby przyzwać Widmo, i do łoża mego chciałem Ją<br />unieść.<br />W bramie umarłych ujrzałem niewiastę młodą i drobną, niezmiernej<br />piękności.<br />Jakoby latarnie czarnych diamentów okryte jedwabiami rzęs - świeciły jej<br />źrenice, twarz i postać zdały się żywym płomieniem.<br />Czułem pocałunki jej spojrzeń na moich opuszczonych powiekach, imię Jej<br />było Dalita.<br />Podałem dłoń mą zamiast strzemienia, gdy siadała ze mną na<br />Mlecznego, i ostrożnie z wolna zjeżdżałem z wielkiej stromości ku dolinie,<br />gdzie srebrnym wężem wypływała rzeka i drzewa gajem czarnym, pełnym<br />cienia, zapraszały do swoich świątyń.<br />Droga zwęziła się nad przepaścią i skała stromo sterczy ku niebu, a<br />głęboko w dole zasnuły się wąwozy mgłami.<br />- - - - - - - - - -/DIV><br />Tam w nieskończone dale idę, w nieskończone dale idę smętny sam.<br />Wrota gór rozwarte przede mną, a za nimi morze, -<br />* * *<br />Kiedy opadł żar południa i chłodny wietrzyk oświeżył niebo, które było<br />rozpalonym piecem - używszy kąpieli pachnącej siarką w kłębach<br />olbrzymich tęczowej piany - pod ręką wysmukłego Hindusa - otwarłem<br />furtę do ogrodu niezmiernego, który się rozciągał na stokach wielu gór<br />przerytych bezdenną skalną czeluścią. Tu, znużony myślami, których żar<br />nie dał się ochłodzić sorbetem i zimnym krwawym owocem indyjskich<br />kaktusów, patrzyłem na góry, gdzie kołyszą się jasnozielone łany traw i<br />brązowe skaliste grody pełne sykających świerszczy i zapachu cząbrów.<br />I zmierzając ku skałom, widzę na ich porytych sarkofagach zamierzchłe<br />legendy: Prometeusz skuty słucha Oceanid, głowa ścięta Meduzy płynie<br />po falach. Jutrzenka sięga ręką do przełęczy nowych zórz, okrutne<br />Bożyszcze na ołtarzu splecionych ciał - - - a wodospady cicho szemrzą w<br />wąwozach, i trzciny bambusów nad stawem poruszają się od<br />przechodzącego ibisa.<br />Księżyc blady jak zbudzony upiór; muszki zielone wirują w napowietrznych<br />jeziorach - serce moje było ciche, lecz niemocne.<br />Syciłem się czarnym szkarłatem lilij, fale złotawych mietlic kołysały się - i<br />byłem znużony jak posąg świętego, co już stoi od lat tysięcy w starej<br />świątyni, z rozwartymi oczyma na tłumy wielbiących, a bardziej<br />tajemniczych, niżli Bożyszcze, dusz.<br />Gdzie jesteś? bóle moje się zagoiły, żądze umknęły, jak szakale z<br />miejsca ogniów.<br />W duszy mej świeci głowa Matki Boga z przymkniętymi oczyma, gorączka<br />męki już przestała ją palić, łzy wyschły, niebo już osiągnięte i otwarte, Syn<br />króluje wśród gwiazd i otchłani, żołnierze rzymscy dawno rozsypali się w<br />mogiłach, lampa kadzilna płonie rubinowym pełgającym uwielbieniem - i<br />tak smutno - monotonnie - bezdźwięcznie w tych niebiosach, gdzie trawy<br />się kołyszą, błękit bez chmur, i tylko orzeł niedosiężnie przelata -<br />unosząc w szponach obwisłe zakrwawione koźlątko. -<br />* * *<br />Przepaści wężem złowrogim przeryły ogród, żlebem kamiennym zapadają<br />w głębinę piekieł.<br />Potok to rwie się huraganem jęków, to wypełnia milczeniem zimne<br />bezdenne jeziora.<br />Niewidzialne ropuchy i kameleony, gnieżdżące się w wilgotnych jamach,<br />gadały ze sobą.<br />Księżyc przyświecał przez mroczne tysiącoletnie lasy cedrów.<br />Na szczycie niedostępnej góry migotał zamek łuską lśnień.<br />Słuchałem bębnienia ropuch i szeptu kameleonów, które obsiadły w leju<br />skalistym mgławe jeziora.<br />Myślałem o tych, co błądzą zamknięci w pieczarach.<br />Sam byłem - księżyc już zapadł za góry - chłodne milczenie nastrajało<br />swój instrument przerażenia i rozpaczy.<br />Myślałem - jakie są tajemnice Boga, kiedy je ukrywa przed sobą samym?<br />* * *<br />Przyległszy twarzą do granitowych wschodów świętego stawu - przysiągłem<br />Tobie, Duchu nieogarniony - -<br />Czemuż przyrywam milczenie?<br />Na górze upiornej spod całuna lodów mroczą się granity - niebosiężne<br />twierdze z białych marmurów - stacza się błękitny lodozwał, jakby płaszcz<br />olbrzyma.<br />Tu karmią się u źródeł rzeki szalone i nieokiełznane, co trą głazy na<br />miałki żwir - a im bliżej morza, ciche i głębokie.<br />Ja, król, wisiałem nad przepaściami, i nie miał mi nikt sznura dorzucić,<br />nie było nikogo z żywych - prócz sępów, co wyglądały jak czarny różaniec<br />na tle śnieżnej straszliwej piramidy.<br />Pisałem sztyletem Imię Twe na bryle kobaltu, czekając rychło mi omdleje<br />ręka i runę w otchłań, z której wiatr mroźny podnosił moje włosy do góry.<br />Ujrzałem kosodrzew i wbijając szpony w ścianę, dociągłem się do krzewiny<br />i przy niej ległem omdlały. Ptaszek lecący mógł mnie muśnięciem strącić<br />tam w otchłań, gdzie ryczący potok tu zaledwo zdał się wężykiem srebra.<br />I począłem się zsuwać jakby z murów piekielnego grodu. -<br />Teraz, gdy słońce zaszło, ja, minąwszy otchłań, ucałowałem w mroku<br />ziemię wonną od traw - i spoglądam w obłoki płynące, które przyszły do<br />gór tych na spoczynek nocny - patrzę ku Nieskończoności, która się staje<br />wciąż głębszą świątynią gwiazd i wtajemniczeń - Jestem obłokiem<br />zwiewnym, który przyszedł ku nieruchomym nadziemnym wyżynom, wiatr<br />poranku zwieje mię, dokąd Ty mu rozkażesz.<br />Gromnice gwiazd rozetlą się nade mną śniącym, dusza ma jak tchnienie<br />kwiatu tuli się do Twoich ran, o Góro,<br />z nizin umarłego stepu<br />wznosząca się śnieżną Allelują w nieprzejrzane Milczenia Wiecznych<br />Przeznaczeń.
Wykonanie:
SI2.pl
Jak prawie wszystkie strony internetowe również i nasza korzysta z plików cookie. Zapoznaj się z
regulaminem
, aby dowiedzieć się więcej.
Akceptuję