Arthur
Rimbaud
1970-01-01 - 1970-01-01
Rimbaud Arthur
Parada
Niezwykle tędzy hultaje. Niejeden eksploatował wasze
światy. Wyzbyci potrzeb, nie śpiesza się do spożytkowania
swoich świetnych zdolności i doświadczonej wiedzy o
waszych sumieniach. Jacy dojrzali ludzie! Ze spojrzeniem
otepiałym jak letnia noc, czerwoni i czarni, trójkolorowi,
stal usiana złotymi gwiazdami, twarze zniekształcone,
ołowiane, pobladłe, ogorzałe; farsowe zachrypnięcia!
Okrutny marsz świecidełek! - Jest paru młodych - jak
popatrzyliby na Cherubina? - obdaronych przeraźliwym
głosem i niebezpiecznymi pomysłami. Wysyłani, do miasta by
brać tam od tyłu, stroją się z przepychem budzącym odrazę.
O najbrutalniejszy Raju wściekłego grymasu! Nie do
porównania z waszymi Fakirami i innymi błazeństwami sceny.
W kostiumach naprędce dobranych, z gustem jak ze złego
snu, odgrywają lamentacje, tragedie zbójców i połbogów
bardziej uduchowione, niż były kiedykolwiek historia czy
religie. Chińczycy, Hotentoci, Cyganie, głupcy, hieny,
Molochy, stare obłędy, złowrogie demony, łączą codziennie
gesty macierzyńskie ze zwierzęcością swoich póz i
czułości. Wykonują nowe sztuki i piosenki "grzecznych
panienek". Arcyżonglerzy, przeobrażają osoby i miejsca, i
uciekają się do magnetycznych komedii. Oczy płona, krew
śpiewa, rozrastają się kości, płyną łzy i czerwone strugi.
Ich szyderstwo albo przerażenie trwają minute albo długie
miesiące. Ja jeden znam klucz do tej dzikiej parady.
światy. Wyzbyci potrzeb, nie śpiesza się do spożytkowania
swoich świetnych zdolności i doświadczonej wiedzy o
waszych sumieniach. Jacy dojrzali ludzie! Ze spojrzeniem
otepiałym jak letnia noc, czerwoni i czarni, trójkolorowi,
stal usiana złotymi gwiazdami, twarze zniekształcone,
ołowiane, pobladłe, ogorzałe; farsowe zachrypnięcia!
Okrutny marsz świecidełek! - Jest paru młodych - jak
popatrzyliby na Cherubina? - obdaronych przeraźliwym
głosem i niebezpiecznymi pomysłami. Wysyłani, do miasta by
brać tam od tyłu, stroją się z przepychem budzącym odrazę.
O najbrutalniejszy Raju wściekłego grymasu! Nie do
porównania z waszymi Fakirami i innymi błazeństwami sceny.
W kostiumach naprędce dobranych, z gustem jak ze złego
snu, odgrywają lamentacje, tragedie zbójców i połbogów
bardziej uduchowione, niż były kiedykolwiek historia czy
religie. Chińczycy, Hotentoci, Cyganie, głupcy, hieny,
Molochy, stare obłędy, złowrogie demony, łączą codziennie
gesty macierzyńskie ze zwierzęcością swoich póz i
czułości. Wykonują nowe sztuki i piosenki "grzecznych
panienek". Arcyżonglerzy, przeobrażają osoby i miejsca, i
uciekają się do magnetycznych komedii. Oczy płona, krew
śpiewa, rozrastają się kości, płyną łzy i czerwone strugi.
Ich szyderstwo albo przerażenie trwają minute albo długie
miesiące. Ja jeden znam klucz do tej dzikiej parady.