
Tadeusz
Gajcy
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Gajcy Tadeusz Przejście
Za grotem mej dłoni - tam przestrzeń wiecznie blada,
w której przejrzysty księżyc jest
jak fragment białej chmury albo anioła sandał
zgubiony na powietrzu. Nieść
cierpliwie trzeba obraz kończący się u wrót
nikłego horyzontu - lecz dłoń przegina ciężar
i ciało błyska trwożnie, kiedy obłoczny strój
opada bez szelestu i dana jest wiedza
tym dłoniom, które niosą,
tym ciałom, które drżą:
nie przejdziesz cienia ręki powietrzem niby mostem
i w obraz się zamienisz twych ojczystych stron.
Więc włosy będą - płomień lub ognisty krzak.
A ręka, która światło zbierała jak owoc,
odrośnie nagłym słupem i głąb fioletową
roztrąci dzwoniąc w okna, za którymi ręce,
człowiecze ręce w płomień zanurzone świecą.
I jak źródełko rtęci w twej piersi będzie serce
pulsować krwawym łukiem spadającym w wieczność.
Więc stopy będą kamień u pielgrzymiej drogi,
która początku nie ma, nieznany jej kres,
lecz oczom jest jak piorun w schyleniu pokornym
zmęczonej ciężkiej głowy. A nad nią księżyc jest
jak fragment białej chmury albo anioła sandał
w przestrzeni zawieszonej do palców, których cień
rysuje krzyż radosny i nad głową splata
pięć gwiazd oznajmujących twą konieczną śmierć.
w której przejrzysty księżyc jest
jak fragment białej chmury albo anioła sandał
zgubiony na powietrzu. Nieść
cierpliwie trzeba obraz kończący się u wrót
nikłego horyzontu - lecz dłoń przegina ciężar
i ciało błyska trwożnie, kiedy obłoczny strój
opada bez szelestu i dana jest wiedza
tym dłoniom, które niosą,
tym ciałom, które drżą:
nie przejdziesz cienia ręki powietrzem niby mostem
i w obraz się zamienisz twych ojczystych stron.
Więc włosy będą - płomień lub ognisty krzak.
A ręka, która światło zbierała jak owoc,
odrośnie nagłym słupem i głąb fioletową
roztrąci dzwoniąc w okna, za którymi ręce,
człowiecze ręce w płomień zanurzone świecą.
I jak źródełko rtęci w twej piersi będzie serce
pulsować krwawym łukiem spadającym w wieczność.
Więc stopy będą kamień u pielgrzymiej drogi,
która początku nie ma, nieznany jej kres,
lecz oczom jest jak piorun w schyleniu pokornym
zmęczonej ciężkiej głowy. A nad nią księżyc jest
jak fragment białej chmury albo anioła sandał
w przestrzeni zawieszonej do palców, których cień
rysuje krzyż radosny i nad głową splata
pięć gwiazd oznajmujących twą konieczną śmierć.
Gajcy Tadeusz Przesłanie
Wywiodę noc wiosenną przed zwalony dom
- a nad nim biała stoi Niedźwiedzicy struna
jak dymu wędka piękna albo kształt pioruna -
i bieg ciepłego nieba otworzę pod rąk
promieniem pełnym łaski. Przez pejzażu próg
odejdę rózgi olszyn zginając jak pasterz
na traw spokojny deseń, jezior sady płaskie,
tam kwiat ukośny błyska jak krzemienny zdrój.
Opowiem wszystkie dzieje raz jeszcze wargą pełną,
przywrócę ogień ścianom, ziemi rozpacz ciał
i łzę jak krwi kruszynę zawieszę pod powieką,
jak On planety bryłę w księżyca zmienił kształt.
Byście na niebo patrząc poznali ognia szyszkę
i ziemię z nim spojoną, i twarz człowieczą w nim,
i rąk muzykę niemą jak strun rozbitych skrzypiec,
gdy ołów w serce mierzył jak topór srebrny w pień.
Byście przymknięciem oczu mówili: właśnie tutaj,
gdzie namiot sosny burej i ornat wąskich rżysk,
łamali siwą młodość łagodni tak i smutni
w płomieniu dom budując jak szafot albo krzyż. -
Nie my, samotni w czasie, ujmiemy w rękę twardą
obłoków kontur cenny i ziemi ufnej kwiat,
jak rzeźba wpół-złamana, ale miażdżąca prawdą
jest trudne słowo nasze i krótki męski płacz.
Wywiodę ton ostatni w tej wiosennej nocy
pod Niedźwiedzicy posępnej sercem,
byście mówili: narodzeni z miłości
nie chcemy więcej.
- a nad nim biała stoi Niedźwiedzicy struna
jak dymu wędka piękna albo kształt pioruna -
i bieg ciepłego nieba otworzę pod rąk
promieniem pełnym łaski. Przez pejzażu próg
odejdę rózgi olszyn zginając jak pasterz
na traw spokojny deseń, jezior sady płaskie,
tam kwiat ukośny błyska jak krzemienny zdrój.
Opowiem wszystkie dzieje raz jeszcze wargą pełną,
przywrócę ogień ścianom, ziemi rozpacz ciał
i łzę jak krwi kruszynę zawieszę pod powieką,
jak On planety bryłę w księżyca zmienił kształt.
Byście na niebo patrząc poznali ognia szyszkę
i ziemię z nim spojoną, i twarz człowieczą w nim,
i rąk muzykę niemą jak strun rozbitych skrzypiec,
gdy ołów w serce mierzył jak topór srebrny w pień.
Byście przymknięciem oczu mówili: właśnie tutaj,
gdzie namiot sosny burej i ornat wąskich rżysk,
łamali siwą młodość łagodni tak i smutni
w płomieniu dom budując jak szafot albo krzyż. -
Nie my, samotni w czasie, ujmiemy w rękę twardą
obłoków kontur cenny i ziemi ufnej kwiat,
jak rzeźba wpół-złamana, ale miażdżąca prawdą
jest trudne słowo nasze i krótki męski płacz.
Wywiodę ton ostatni w tej wiosennej nocy
pod Niedźwiedzicy posępnej sercem,
byście mówili: narodzeni z miłości
nie chcemy więcej.
Gajcy Tadeusz Przyjacielowi w d...
Patrzysz nisko i spojrzenie srebrne
oczu twoich jest radosnym światłem
w drodze naszej odmierzanej sercem
jak księżycem. Puszyste od wiatru
płyną drzewa przed nami pod powietrza nurt,
wieczór jak dno studni mały jest i lśniący
i głów naszych w gałęziach kołyszą się kolce,
i pył roślinny wstaje u znużonych nóg.
Niejeden dzień, niejedno słowo
mamy za sobą w drodze naszej
i kędzierzawy w górze obłok
jak piana morska zna już krok,
co mijać chce i być żelaznym,
a ciągle jak łodyga miękka
gnie się, gdy wiatru rączy prąd
uderza nagle. żył zatoki
na skroniach słona krew porusza
i nie ma miejsca już na laur,
choć piorun spada, bronie grają
i śpiew podnoszą młode usta.
I piórem ptasim ogień lśni się
ponad wzorzystym snem człowieka.
I nas splecionych jak uściskiem
spojrzeniem mocnym - niesie wiernie
przez trudny dzień, oporne słowo,
gdzie sen otacza jak ramieniem
i bezimienna ziemia lekka
wydaje kwiat spryskany sercem.
oczu twoich jest radosnym światłem
w drodze naszej odmierzanej sercem
jak księżycem. Puszyste od wiatru
płyną drzewa przed nami pod powietrza nurt,
wieczór jak dno studni mały jest i lśniący
i głów naszych w gałęziach kołyszą się kolce,
i pył roślinny wstaje u znużonych nóg.
Niejeden dzień, niejedno słowo
mamy za sobą w drodze naszej
i kędzierzawy w górze obłok
jak piana morska zna już krok,
co mijać chce i być żelaznym,
a ciągle jak łodyga miękka
gnie się, gdy wiatru rączy prąd
uderza nagle. żył zatoki
na skroniach słona krew porusza
i nie ma miejsca już na laur,
choć piorun spada, bronie grają
i śpiew podnoszą młode usta.
I piórem ptasim ogień lśni się
ponad wzorzystym snem człowieka.
I nas splecionych jak uściskiem
spojrzeniem mocnym - niesie wiernie
przez trudny dzień, oporne słowo,
gdzie sen otacza jak ramieniem
i bezimienna ziemia lekka
wydaje kwiat spryskany sercem.
Gajcy Tadeusz Przystań
Ucieleśnię się jeszcze powtórny,
jak rysuję się w lustrze milczący
i znów pójdę jak ręka za piórem
krajem cierpkim, gdzie krzyże jak brzozy
i gdzie ludzie jak czarny różaniec
aemię wiją pod niebem nucąc,
deski smutne radośnie zbijają
zapatrzeni w wysokość jak Chrystus.
Ten sam dzięcioł zastuka mi w konar
i wiewiórka jak ręka smukła
przemknie dołem, gdzie ciężko na modrej
dłoni liścia - leniwy skorupiak,
ten sam głos mnie na progu powita
i powietrze rozchyli jak bramę,
i ta sama otworzy kobieta
pismo moje jak trudny ornament.
I powtórzę z pamięci jak dzisiaj
szyn sprzężonych podwójny bieg,
miasto świateł soczyste jak wiśnia
i fabryczny, zdyszany szept...
Każde imię odcrytam z powietrza,
każdą rzecz oczom podam jak niebo,
więc już złudę i sen ucieleśniam
w ciemnym żalu pytając - dlaczego.
Nie odwrócę się już i nie cofnę.
Własnym śladem odmierzę czas,
jak się groby odmierza pod sosnę,
jak się ciało odmierza od zmierzchu.
I zostanę nad szklanką już wieczny
snem niekształtnym mierząc od gwiazd.
jak rysuję się w lustrze milczący
i znów pójdę jak ręka za piórem
krajem cierpkim, gdzie krzyże jak brzozy
i gdzie ludzie jak czarny różaniec
aemię wiją pod niebem nucąc,
deski smutne radośnie zbijają
zapatrzeni w wysokość jak Chrystus.
Ten sam dzięcioł zastuka mi w konar
i wiewiórka jak ręka smukła
przemknie dołem, gdzie ciężko na modrej
dłoni liścia - leniwy skorupiak,
ten sam głos mnie na progu powita
i powietrze rozchyli jak bramę,
i ta sama otworzy kobieta
pismo moje jak trudny ornament.
I powtórzę z pamięci jak dzisiaj
szyn sprzężonych podwójny bieg,
miasto świateł soczyste jak wiśnia
i fabryczny, zdyszany szept...
Każde imię odcrytam z powietrza,
każdą rzecz oczom podam jak niebo,
więc już złudę i sen ucieleśniam
w ciemnym żalu pytając - dlaczego.
Nie odwrócę się już i nie cofnę.
Własnym śladem odmierzę czas,
jak się groby odmierza pod sosnę,
jak się ciało odmierza od zmierzchu.
I zostanę nad szklanką już wieczny
snem niekształtnym mierząc od gwiazd.