Stolat.pl

Gajcy Tadeusz

Tadeusz
Gajcy

1970-01-01 - 1970-01-01

Sortuj według:

Gajcy Tadeusz Do potomnego

Jestem jak ty zapewne: nisko,
a jeszcze niżej źdźbło i kret.
Niebo różową idzie kreską
i na papierze zgina brew;
krzesło pode mną, dachu jęzor
spływa ceglasty, dłonie czyni
podobne nocy. Są godziny,
że martwe palce cicho leżą
jak gdyby śpiąc, uwierzyć trzeba,
że obraz ten to na powietrzu
odbicie ptaka albo drzewa
i tylko cień spłowiały z wierzchu
przemawia za mnie. Oto świat,
w którym struchlałym krokiem mierzę
ziemię kulistą ponoć. Maszt
gwiaździsty nocą skrzypi rzewnie
i w górze jest jak czujne zwierzę,
co martwym okiem liczy czas.

Niewiele wiem jak ty zapewne:
rzeka przepływa miastem moim,
a nad nią z brązu postać stoi
i domy z prawej, domy z lewej,
w których o twarzach nam podobnych
w pościelach leżą, oczy mrużą
ludzie znużeni jak obłoki
w sen zapatrzeni niby w lustro.

Lecz inny dzień: zgiełkliwą mową
pchają lot ptaka, jeśli czasem
odważy się i skrzydłem bosym
dotknie tej ziemi. Wciąż miarowo
noszą swe ręce zaciśnięte
przy ciałach sennych i nad głową
nie widząc planet nieforemnych
depcą rośliny bardzo piękne,
odmienne kształtem od fal ziemi.

Niewiele rzeczy martwych znam:
w mieście jest ogród barwnych lamp,
świergoce trąbka, tramwaj syczy
i w salach pełnych świateł różnych
pieni się jadło tajemnicze
i błyska metal głośnych muzyk.

Są światy dwa i znasz je także:
wystarczy rzęsą oczy przykryć,
a widać tło błękitne, gwiazdę
wysoko na nim, ruch zieleni
nad tajemniczym ptaków krzykiem.
Więc ciałem rosnąc jak korzeniem
przystajesz nad krawędzią jawy
i ruszasz wargą, jakbyś śpiewał,
a milczysz przecież, serce ważysz
miłości pełne i zdziwienia.
Jak łatwo w świecie tym ogarnąć
potrafię ciebie, słowo słyszę,
jak słyszysz ty, gdy ciemną wargą
spływa wysokie i ogniste.

Bez nieba jest królestwo drugie,
które wydało mnie i głos.
Naftowe wieże srebrnym łukiem
błyskają tutaj, fabryk łańcuch
o wieżach sztywnych jak o palcach
przeciera chmury. Niby kos
na prostych torach pociąg gwiżdże
i czesze senną, lekką grzywę
na drutach silnych. Gdy popatrzę,
jak dym przewija się i pasma
obłoków giną w trawach krótkich,
to jest jak w śnie, gdy ręka ruchem
niewiedzy pełnym obok szuka,
kiedy za oknem jak ampułka
świeci latarnia. Ciemne brwi
uchodzą wtedy jak jaskółka
i ciało ciągle nieruchome
jest jak ciosany nocą płomień
w złudzeniu tym.

Jedna jest ziemia, która niesie
ciebie i mnie, i jedna młodość;
w niej nauczony lęku - pięści
wzniosłem krnąbrne ponad głową
i w szczęk żelaza zasłuchany
mijałem dzień po dniu jak krzyże
jak ty - podniesiesz na mnie kamień
lub rzucisz z wzgardą ziemi grudę.

Kochałem tak jak ty zapewne,
ale mi serca dano skąpo
na miłość moją niepotrzebną,
bowiem stawały nad epoką,
której imiona dajesz teraz
olbrzymia śmierć i przerażenie.

Nie żebym uląkł się lub płakał,
nie żebym czekał już skazany
na trwałość kruchą - szukam w gwiazdach
zarysu twego. Między nami
jak dłonie dwie złączone są
pamięci nasze i miłości,
a jeden tylko wspólny dom,
który nade mną w tobie rośnie.
Piszę -jak grabarz dół wybiera
na ciała bezruch, dłoni rozpacz
i słowo małe staje nieraz
jak krzyż lub wieniec. Jeśli zostać
dane mu będzie - ręka twoja
otworzy je i sercem spełni,
a czas, co młodość ku jesieni
przechyla twardo - twarz wywoła
kamienną już i nocną wiecznie.

I teraz noc. Dalekie niebo
jaskrawe krzyczy niby paw.
Wysoka świeca jak ołówek
na stole moim. Ojca twarz
w żałobnej ramie... Szeptem mówię,
a wiem, że głos mój silny nazbyt
wysoko idzie. Uśmiech gwiazdy
miłości pełen i ironii
niedbałym cierniem wokół skroni,
i cisza, w której śpiących oddech
nasila się, fujarką ciecze,
Ĺšrenicom zwartym każe odejść
na krawędź rzeczy nieczłowieczej.
Kiedy spłowieje chmury brzeg
zahuczą dzwonki i weselne
młyny potoczą koła swe,
błazen zapieje, skrzypce pełne
melodii będą. Śpiew i gwizd
poniesie człowiek w przestrzeń znaną
i swej ojczyzny wierny syn
rozkoszy sennej odda ciało.

A blisko - mur omszały chroni
spokoju tych, co dłoni wierząc
i miłość mierząc ostrzem broni
upadli w piasek twarzą szczerą.
Szyderczy krzyż imiona proste
ocienią chętnie; jeszcze słychać
bojowy marsz i bliski pocisk,
co grobem był im i kołyską.

Szeroki obłok drogą sunie,
szczękają osie, bagnet wąski
jak obłamany cierń gałązki
nad ramionami drży i błyska
i pieśń radosna w gęstej łunie
ma gniazdo trudne i nazwisko.

Ten czas, ta noc, ta ziemia czarna
potrafi zwodzić, serca grono
zaciskać mocno jak ty wargę,
która znów słowo da potomne.
Jesteś jak ja zapewne: czas
opływa lekko ciało twoje
jak rybę szybką; oczy masz
pojone światłem, co koronę
wijąc nad ziemią twą przemija.
Może jak ja w swej dłoni chwilę
dymiącą pieścisz, w pierś kierujesz
człowieka, który mową dziwną
na krzyżach także imię pisze.

I może ty znów nad ojczyzną
posępny szlak pocisku widzisz
i drzewa kształty jak szubienic
skrzypią ci groźnie, ostro lśnią,
a serce dzwoni jak zły pieniądz
,
gdy patrzysz chmurnie poprzez noc.
A wtedy kochać ci wypadnie
niewielki obszar, gdzie piramid
malutkie grudki leżą na dnie,
a z wierzchu zwiędły kwiat lub kamień.
A wtedy - mierząc sercem skąpym
swój krok i słowo już daremne
podasz jak laur dłonie obie
i kochać będziesz razem ze mną.

Cokolwiek pieszczą dłonie nasze,
niewierne jest: czy liść, czy woda
przecieka poprzez palce; twarz się
odsuwa bliska w cienie gęste
i tak odsuwa się nam młodość
i radość prosta, że jesteśmy.
A wtedy tęsknić nam wypadnie
i patrzeć w czas jak w księżyc wsteczny,
gdzie płomień huczał, broni granie
głuszyło szmer i brzóz, i leszczyn,
a wtedy chmur ponury krąg
będzie nam dziwny, bo nie znany,
gdy zamiast cienia lotnych maszyn
objawi się pogodny gołąb
i księżyc w trawach niby dłoń
co niegdyś hełmem wieńczył czoło.
Tak będzie tylko. Miasto, w którym
do ciebie piszę - stoi ciemne,
choć zwykle słońce liże mury
spryskane pismem krwi daremnej.
Człowiek przechodzi tam niewielki
i oczy zwraca żalem zbrojne,
jak ja do ciebie poprzez wieki
bezbronne słowo i opowieść.

Oto na papier mój upada
jak ćma lub niewiadomy komar
brzęczenie stali. Ślepy granat
usta położył na powietrzu
i ten jest śpiew, co uczył wcześnie
miłości mojej i pokory.
I ta jest wiedza we mnie mocna,
i ten jest tylko chudy śpiew:
fujarką był mi grom i pocisk
i ogień barwił krzepko sen.

I spełnić więcej się nie może,
bo to już kres i płynność wieczna.
Stalówki mojej sine ostrze
jak serce trwanie me określa ďż˝
i znowu noc. Powieka spada
ak trumny wieko, pióro zaś
wysmukłym krzyżem w palcach rośnie
i ledwie błyska ciemna gwiazda
jak odblask niklu albo kości.

W tym kraju smutnym pełnym gwiazd
samotne trwanie, młodość chrobra
i sen pod pługiem, co jak orła
złamane skrzydło idzie nisko.
Dalekie niebo się nachyla
i ufnie błyska lot motyla,
lecz człowiek ręce nie jak skrzydła,
a broń śmiertelną z sobą dźwiga.
I nigdy ust nie zmieni w skrzypce,
a oczu w światło. Ogień czysty
na bark męczeństwo, serca trwogę
przyjmuje w siebie. Własny portret
wśród chmur spalonych siarką widzi.

I wtedy spada jękiem miedzi
mozolne słowo, warga puchnie
jak mnie, choć znowu szeptem tylko
do ciebie mówię.
I wiem, że chyląc głowę trudną
nad liter bruzdą - widzisz jeszcze
mój obraz: idę przez powietrze,
a za mną miasto moje idzie.
Niebiosa górą, echo trąb
i mocny oddech tych, co śpią
podwójnym trwaniem: pierwsze chroni
omszały mur za stosem broni,
a drugie - pościel biała spiętrza.
Ten czas, ta noc i ja bez miejsca
nad tobą ważą się i uczą:
ostatni sen, a boleść pierwsza
i słona miłość nad ojczyzną.

I znowu noc i ziemia jedna
powiąże nas. Na stole moim
warkoczem jasnym cichnie świeca
i dom nade mną cicho stoi,
a z głębi czarnej, jakby z mieszka
wychodzą światy. Starczy oczom
powieki małej, aby tło
powstało jasne, gwiazdy szpon
i nierozumny krzyk stworzenia.

Niewiele wiem jak ty zapewne:
idziemy razem patrząc czujnie:
ty - na gwiaździstym, prostym niebie
szukasz płomienia i mnie w łunie,
ja - odwrócony - serce pełne
miłości smutnej niosę jak
żołnierz mogiłę pod swym hełmem
niesie przez czas.
więcej

Gajcy Tadeusz Przez zamieć wio...

Znowu drobniutki świergot
gałęzi jak śniegu leniwej
i twarzy białej lusterko
w obłoku włosów sennych,
spada dzień jak złocona śliwa,
a my ciągle przez zamieć idziemy
z cieniem prędkiej młodości za ręką.

Deszcz wiosenny kuleje w powietrzu
i spryskana obłoków łąka,
a my jeszcze ściśnięte pięści
jak karabin dźwigamy po bokach.
I gdy wiatru zawiły flet
stado rybne w rzece roztrąci,
jak do strzału składamy brew

wciąż zdziwieni, nierozumiejący.
A gdy chmura wypukłym hełmem
błyśnie w słońcu i koloru grot
niby tęcza przystanie znienacka,
wtedy w piersi jak w nawie kościelnej
ciężkie serce jak brzemię plecaka
schyla ciało i myli nasz krok.

Znowu głos przywołuje
i słonecznik instrument skręca
nad pejzażem wtulonym w niebo,
a my ręką jak żuraw nad studnią
pochyloną nad mroczną pamięcią
powiadamy: nie można, nie trzeba.

Z domów białych, zakrzepłych jak z lodu
kwiat olbrzymi jak z dymu się wspina
pod zielony obłoków pierścień ďż˝
a my czoło poryte przez młodość
odwracamy, gdzie bliska ojczyzna
grom wygasły jak krzyż czarny niesie.
więcej

Gajcy Tadeusz Widma

I

Czy znasz ten kraj pod soplami sczerniaůych gorŕcych gromnic
skrzypiŕcy dawniej ýywicŕ - dzisiaj bůonami skrzydeů
nietoperzy ogromnych.
Czy znasz ten kraj,
gdzie ĂşcieĂ˝kami westchnień
půynŕ nieýywe
kwiaty zwćglone i koĂşci zwierzŕt ůŕkowych i leĂşnych.

Gdzie pĹŻaski wypasaĹŻ krajobraz
stulone uĂşmiechy wiosek
i kwitůy důugo przy ustach ůŕki ůagodne jak flety �
schodzŕ do jezior z siarki
i wćgla lasy brzozowe.
StanćĹŻy w martwym powietrzu gĹŻosy psalmistów letnich
kiedy czerwony tulipan ze strzechy wyrósĹŻ drzemiŕcej
i roniů půatki gorŕce.

Miasta pogićte jak muszle na czarnoziemnych wybrzeĂ˝ach,
w których sić echo strzćpiaste wylewa pod strumień wiatru -
oto latarnie uliczne w Ăşlimaki skrćcone leýŕ
i wieýe ciekŕ ku ziemi w ceglasty zimny stalaktyt.
Marszczy sić skóra globu, lasami zapada i pćka,
w szczelinach grzmoty podziemne niebo kaleczŕ niskie,
ziewajŕ krwiste zachody przy ziemi rozwartym pyskiem
i czarne sĹŻońce zmalaĹŻo do ksztaĹŻtu serca czĹŻowieka.

Ryby na rzekach z fioletu wypĹŻywajŕ brzuchami do góry,
jawiŕ sić niebem obcym geometryczne stygmaty,
a to zapowiedę zĹŻowieszcza,
bo u serca dzwonów wiszŕ juĂ˝ nietoperze
i znaki z morowego powietrza
jak obĹŻoki wćdrujŕ nad Ăşwiatem.

Ptaki nie znane nikomu po dĹŻugich roĂşlinach Ăşwistu
spadajŕ w dĹŻonie ĹŻun jak w sieci listków.
Jabůko ziemi bůŕdzŕce w zdwojonych mocnych obrotach
o obrćcz blasku ociera sypkŕ sosnowŕ sierúă.
Rwie sić niebieski bulgot
i pustkć zůŕ ustokrotnia,
pustkć o wnćtrzu pĹŻomienia.

W pĹŻomieniu wklćsĹŻym i szklanym mówiŕ - Ăşmieră.

Przymknićte oczy poĂ˝arów, spod których ĹŻzy jak katedry ďż˝
ĹŻzy wyĂşcieĹŻane wrzosami mićkkie i dziwnie ciche ďż˝
a sŕ to farby ýaůobne rozůoýone w skrzydůach motyli,
a sŕ to dęwićki bolesnej muzyki.

Pada Ăşmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
bezpańskie zwierzćta straszŕ mićdzy nocŕ a dniem ,
Ăşlepnŕ Ęrenice ludzi pod cićciem puchowej lotki
ptaków niebieskich przemienionych w zĹŻe.
A domy ĹŻamiŕ sić lekko, domy, w których zamieszkaĹŻ czĹŻowiek
naszeptujŕcy do kopców cmentarnych u granic.
Ludzie o twarzach z wosku i oczach ĹŻagodnej ĹŻani
czekajŕ na gaůŕzkć oliwnŕ, a moĂ˝e
na gaůŕzkć zwykĹŻego Ăşpiewu.

SkĹŻćbiona puchnie darń,
skwierczŕ rozwiane knoty gromnic,
noce wtulone w skrzydĹŻa nietoperzy ogromnych
koůyszŕ kraj.

Ten kraj.

II. PIEÚŃ MIMOWOLNA

WĹŻaĂşnie mnie ciemnoúă wydaĹŻa nogom, u których po pićă
palców wćszŕcych boleĂşnie. Jednym podstćpnym ukĹŻuciem
usta rozdarĹŻa i mózg mój w biaĹŻe zmieniĹŻa skiby,
w których sić noc przewala zćbata, ĂşciĂşnićta jak pićúă.

A zanim goůŕb mnie odbiegĹŻ i gaůŕę wydarli mi ludzie
z dĹŻoni szerokiej jak taca, abym pozostaĹŻ szczćĂşliwy
wĂşród nich -
tlŕcy na cienkiej ůodydze jak lilipuci instrument
urzekĹŻ mnie ptasi skrzyp.

Nigdy nie byĹŻo ĹŻaskawiej. MŕciĹŻem spokój rzeczy
ciaĹŻem czystym jak kreda, gĹŻowć dęwigaĹŻem jak koĂşcióĹŻ,
odlot drzew Ă˝egnaĹŻem co dzień nadrzeczny,
liczyĹŻem wypluski ryb
na piasku cićĂ˝kim od oĂşci.

Dzwony chĹŻodziĹŻy mi szyjć weselne albo Ă˝aĹŻobne,
a od tego dzwonienia las z wosku na oĹŻtarzach
w lusterku trzymanych przez Ăşwićtych nad gĹŻowŕ
moýe dla mnie powtarzaů,
moĂ˝e dla cienia mego, który byĹŻ
w faĹŻdach mej skóry biaĹŻej,
ýe powalony w wůasnych krzakach ýyů
zrzucć swe ciaĹŻo.

CóĂ˝, potem niebo mi obce
bĹŻyskajŕc krawćdziŕ gromu
zeszĹŻo po listku, na którym haft ďż˝
I wzywaĹŻem donoĂşnym gĹŻosem,
obok szatan o rogach zĹŻoconych:
Ach, zatrzymaj mi, ach, zatrzymaj bieg niebieskich lat!

PrzypĹŻyw ksićĂ˝yca prowadziĹŻ.
Wciŕý na wieĂ˝ach ludzie w wieczór
Ă˝aĹŻosnymi jćzykami odczytywali gwiazdy, a gniew
paliĹŻ im wĹŻosy w nieĹŻadzie,
bo powietrze gorŕce od przeczuă
tuliĹŻo sić maĹŻe do pićt.

Sen mój byĹŻ Ă˝óĹŻty i straszyĹŻ
twarzŕ jak Tatar:

PrzyszĹŻy
wielkie obĹŻoki schylone nad ziemiŕ pćdzŕcŕ jak ĂşwiatĹŻo,
jak chrust pĹŻonćĹŻo Ă˝elazo i beton bojowych maszyn,
mosty skakaĹŻy jak owce przez niebo wtopione w WisĹŻć,
wydćĹŻy kamienne dziewczyny usta spragnione pokarmu
i w dzbany parków jak mleko wlewaĹŻ sić ogień i marmur.

Na próĂ˝no czĹŻowiek z ĹŻbem sćpa rćkŕ zakwitaĹŻ jak laurem;
schodziĹŻby w ziemić latarnie wciŕý parskajŕce, za nimi
wróble z ponurym wyciem, goĹŻćbie z pĹŻaczem wprost ludzkim
i byĹŻo biaĹŻo od planet i mroęno niczym od zimy.

Z gromnicy wysokiej jak sosna wyszedĹŻ z pćtlicŕ na krtani
Traugutt i wargŕ poruszaů, gestem tůumaczyă chciaů;
ĹŻamaĹŻ sić werbel pod krokiem, a on peĹŻen cichego kochania
wzrokiem pytaĹŻ: Czy znasz tej kraj...

NagĹŻy jaszczur w smolistej ĹŻusce
wypadĹŻ z nory pod Mćkŕ Pańskŕ
i zanuciĹŻ dziecićciu jak listek
- a tym dzieckiem pewnie byĹŻem ja ďż˝
o jeziorze, gdzie kŕpaĹŻ sić w blasku,
peĹŻnym siarki, fioletu i darni ďż˝
A wciŕý noce wtulone w ogromne
SkrzydĹŻa ďż˝
koĹŻysaĹŻy kraj.

Ten kraj.

Dalej... sen mnie z nóg zrzuciĹŻ...
Wracaůem, gdzie dym jak pies leýaů
przed kaĂ˝dym wschodem ksićĂ˝yca.
- O mieĂşcie mówili, Ă˝e wielkie, o wieĂ˝y, Ă˝e jest potćĂ˝na

Tam patrzŕc na lot jej zazdroúnie
znowu zaczŕůem swój gĹŻos
wysilaă niby cićciwć - obok zĹŻocony szatan:
Ach, jeĂşli nie latom niebieskim - to pozwól mojej mĹŻodoĂşci,
aby przez ciaĹŻo przebrnćĹŻa i twardŕ zćbatŕ noc!

Wiecznoúă siedzŕca za nami ziewaĹŻa szczćkŕ czerwonŕ,
maĹŻy anioĹŻ po sznurze schodziĹŻ ku mojej pomocy,
po pićă palców u stopy ciŕgle boleĂşnie wćszŕcych
spoczćĹŻo wreszcie. ByĹŻ dzień,
w którym przy mićsie ofiarnym Kain ugodziĹŻ brata,
wićc kipiaĹŻ weĹŻnisty step
w gwiazdach lecŕcych na póĹŻnoc.

Wtedy ostroĂ˝nie mi zdjćto gĹŻowć, przykryto caĹŻunem
i gaůŕę wyrosĹŻa w mej rćce, a z niŕ boskoĂşci mej zapach.

III. PIEÚŃ OSTATECZNA

StrzaskaĹŻeĂş kroplami gĹŻuchymi jak mĹŻot
kuty w powietrzu sarkofag,
gdziem leýaů w kwietnym puchu
czekajŕcy na nowŕ noc,
kiedy twe rćce spocznŕ na chlebie i koszach.

Wielekroă gwiazdy stawaĹŻy nad ciemnŕ równinŕ,
mowa splŕtanych kopyt dudniůa w ůozach i wierzbach,
gdy Ăşpiŕca rzesza nad wodŕ woĹŻaĹŻa: gĹŻód!
Szalaůy krowy zdziczaůe o ciemnoúă druzgocŕc szyje,
wychodziĹŻ z lasu pasiasty tygrys do ognisk i sprćĂ˝aĹŻ
mićĂşnie do skoku. ChĹŻód
budziĹŻ leýŕcych - rćce
wznosili po trzykroă i oczy,
woĹŻali: przybŕdę! i trawŕ sypali Ă˝aĹŻobnie wĹŻosy
i budowali z kamienia oĹŻtarze polne naprćdce.

Nie byĹŻo kresu tym czasom. TyĂş spaĹŻ
gĹŻowć rzuciwszy na wiosĹŻo, gdy zaczŕů buntowaă sić pĹŻomień,
woda i blade powietrze. Lataůy ciaůa ýyjŕcych,
koĂşci ich cienkie i Ă˝óĹŻte, raczej podobne sĹŻomie.
ZatapiaĹŻ dziŕsĹŻa zsiniaĹŻe w pierĂş córki Ăşmiejŕcy sić ojciec
i kapůan kryjomo z kielicha krew Twŕ do ust suchych laů.
JuĂ˝ woda spijaĹŻa ziemić, juĂ˝ wodć pochĹŻaniaĹŻ ogień
i ogień ginŕů w powietrzu -ja ciŕgle leĂ˝aĹŻem jak martwy,
czujŕc na zimnych policzkach dotyk Ă˝ywioĹŻów trzech.
Wŕý poparzony sić przywlókĹŻ, ciaĹŻem bezsilnym mi nogi
okrćciĹŻ...
UfaĹŻem - oto zbudujesz mi arkć
i weęmiesz na niŕ zwierzćta, tylko zostawisz mój grzech.

Potem mi ziarno przez ptaka
przeĂşlesz - i wĹŻoĂ˝ć w doniczkć ďż˝
Siedem ogromnych nocy i siedem ogromnych dni
bćdzie kieĹŻkowaă, aĂ˝ wreszcie z nowego wyczytam zodiaku,
ýe wolna ziemia mnie czeka, spokojne ýywioůy wszystkie.

Nie byĹŻo tak. JuĂ˝ sam jeden
leýaůem i czuůem me oczy
topiŕce sić gĹŻćbiej i gĹŻćbiej w twarzy zlepionej z wosku;
dogasaĹŻ ogień na studniach, woda walczyĹŻa z lewej,
a z prawej kapaĹŻ bezdęwićcznie w ĹŻuk przechylony nieboskĹŻon.

PróĂ˝nia zdĹŻawiĹŻa juĂ˝ dawno wćĂ˝a u moich nóg.
TwardniaĹŻy w kamień korzenie mchów, tataraków i lilii,
w uszach mych pćd posćpny warczaĹŻ,
ĹŻagodnie spadaĹŻa ziemia, ksićĂ˝yc sić w tyle przechyliĹŻ
i sĹŻońca leciaĹŻa tarcza
czarna na póĹŻ.

Jeszcze wierzyĹŻem: wyĂşlesz ĹŻuk
tćczy, gdy zbudziă sić zdoĹŻasz ďż˝
lecz TyĂş spaĹŻ - a u wiosĹŻa niespokojny tĹŻum
Twoich anioĹŻów.
Wićc nadziejć Ă˝egnajŕc z warg zwaliĹŻem szeptem,
który ogromnym woĹŻaniem sić rozlegĹŻ i deptaĹŻ
gwiazdy bĹŻćdnie wiszŕce
nad kolumnadŕ kosmicznych bram:

Nie zĹŻamaĹŻeĂş mej mocy ďż˝
Jestem sam!

IV. SEN DRUGI

Biskup w ornacie tajemniczych szelestów peĹŻnym
gĹŻoĂşno ĂşpiewaĹŻ litanie i ĂşwieciĹŻ aksamitnym obuwiem,
szĹŻy za nim ulubione dwie hieny
i Ăşwiecŕce jak talerze dwa Ă˝óĹŻwie.
ChĹŻopcy biegli za orszakiem tym,
jak za cygańskim wozem,
chcieli ujrzeă pierĂşcień biskupi, gdzie pĹŻyn
cudowny - bo z krwi - bulgotaĹŻ,
ale juĂ˝ kobiet pisk zmysĹŻowy
odrzuciĹŻ ich na stronć:
to Dionizos rwaĹŻ grona na pĹŻotach.

Na rogatkach - tam fryzjer i rzeęnik
mówili o czasach zjawiajŕcych sić im we Ăşnie:
zůe byůy - a przeýyje, kto wierzy,
kto nie wierzy - nie wypije i nie zje.

A wierzyĹŻa staruszka, której juĂ˝ wiele kanarków
w klatce zmarĹŻo. Ostatni miaĹŻ cićĂ˝kie konanie,
modliĹŻa sić nawet za tć duszć maůŕ,
ale najczćĂşciej skĹŻadaĹŻa rćce
mićkkie jak wĹŻóczka i prosiĹŻa: Panie,
niech wnuk mój zostanie ksićdzem.
I zostaĹŻ. Panny w tiulach nad nim
niosĹŻy baldachim jak pierzyna pyszny,
aý z zazdroúciŕ patrzaůa nieůadnŕ
můoda ýona z ulicy najbliýszej.

Wiele prawdy znaĹŻ fryzjer i rzeęnik.
Do studenta alchemii, gdzie dzwonek
byĹŻ nad drzwiami rzeębiony jak szyszka
przychodziĹŻy Erynie tlenione,
by na czole mu gorzko napisaă:
Masz pamićtaă, bo taki jest rozkaz
- w snach go czytaĹŻ i fryzjer, i rzeęnik ďż˝
ten przeýyje na ziemi - kto wierzy,
kto nie wierzy - nie wypije i nie zje.

PluskaĹŻy karuzele, ĹŻodzie na dĹŻugich linach
mŕciůy úmiech - lecz w tym úmiechu
szatan umywaĹŻ rćce, jeszcze wodć po nich przeklinaĹŻ
i ýaůoúnie půakaů jak dziecko.
Poznaů go biskup srogi i powiekŕ obwisůŕ skinŕů,
peĹŻen chrzćstu srebra i haftu przystanŕů przed nim jak wizjŕ,
wzrok do nieba podniósĹŻ: UkrzyĂ˝uj!
Wielkim gůosem potrzŕsaů jak grzywŕ.

Wypćdzony wićc z miasta jak z raju

wziŕů mnie mocno za przegub důoni
i na górć wysokŕ zaniósĹŻ.

Kiedy mi z gliny lepiĹŻ chleb
i daremnie skrćcaĹŻ bicze z piasku,
jak najsmutniej mi w oczy popatrzyĹŻ
i palcami jak dzwonki u sań
wskazaĹŻ nisko i spytaĹŻ: chĹŻopaczku,
czy znasz ten kraj?
Ten kraj?

- Tam stodoůy chude, nocŕ wozu skrzyp
i Chrystusik kulawy przy szybie,
a za szybŕ juý gromnice trzy
i milczenie ýyzne.

Tam wilgotny i pĹŻytki na dĹŻoń
dóĹŻ dla ciaĹŻa rozgrzanego poĹŻudniem,
sĹŻońce nawet wŕtĹŻe jak kĹŻos
i chleb trudny,

Jeszcze gorzej bćdzie, gdy Ă˝ebra
stodóĹŻ wyschnŕ, wyparujŕ studnie,
przyjdzie mór - przyjdŕ ludzie w zĹŻych heĹŻmach...
A tu spójrz: chociaĂ˝ góra bezludna
sŕ fontanny i zamki na lodzie,
kwiatów zagon, owoce kuliste
i jak tam - karuzele i ĹŻodzie
i jak tam - szaĹŻ, zabawa i gwizdy.

Ýe nieludzkie, to nic - tamci kiedyú przestanŕ
i niejeden sić skusi... bćdzie raęniej ci wówczas,
patrz - Erynia, ma córka jak muzyka co rano
zbudzi lokiem grajŕcym, ucaĹŻuje cić w usta.
Bćdziesz synem mym. Staroúă
cićĂ˝ka dla mnie. ZĹŻy biskup,
który Ă˝óĹŻwie i hieny jak psy wodzi z orszakiem
kazaĹŻ odejúă mi z miasta, gdzie ukryty sić bĹŻyska
grom i wkrótce przeleci po Ă˝yjŕcych i martwych.

JakĂ˝e rozeznasz wtedy mgĹŻy mićdzy nocŕ a dniem?
Tu tylko bćdzie wiadome - komu pozostaă dane;
niemowlćta zrodzone potĹŻucze popióĹŻ z marmuru i kamień,
ciebie? - Ciebie poĂ˝egna, rozniesie jak pianć
przelot ptaków niebieskich przemienionych w zĹŻe.

V. HYMN DO ÚWIATŮA

Gotowe sŕ mury miasta. Czekajŕ ciemne katedry,
domy rozpusty i place, na których bĹŻćdni prorocy
úcieýki prostujŕ twoje.
Tramwaj juĂ˝ wćszy w ulicy, kina szalejŕ prćdzej
i rzemyk rozplata wodzowi bohater wĂşród krzyków miĹŻosnych.

Z trŕb zachůannie szerokich wydmuchujŕ orkiestry
noc gĹŻćbokŕ i lamp spokojnych tĹŻo.
Gotowe sŕ mury Jerycha. Na miasto ubogie w przestrzeń,
nim sić powietrze rozszerzy w wiecznoúă nadmiernŕ - zstŕp.
Zstŕp na miasto ubogie w ogrody,
nim padnie wapno z kwiatów i nieĂşwiadomych budynków,
nim szelest snu nie zasypie woĹŻania czĹŻowieka
o dni
powietrza,0gnia i gĹŻodu.

Oto sĹŻyszć niepokój pomników:
Kopernik wpatrzony w gwiazdć twarz zakryĹŻ cieniem
koĂşcioĹŻa,
z nocy wychodzŕ kolumny zbrojne. Ich marsz
chwieje drzewami Ăşlepymi
i Ăşpiew dĹŻugi idzie za nimi:
Hej, dziewczyno ma, czy znasz ten kraj?

Gotowe sŕ mury miasta. UlepiĹŻem juĂ˝ trudny mój sen
w pustej nocy czekajŕcy na szmer
promienia od gwiazdy sĹŻonecznej.
I zanurzony po usta w niej
sĹŻyszć w krwi mej szyderczŕ wiecznoúă.

Zstŕp na gĹŻowy bluęniŕce, zanim
grom po trumnach nie przeleciaĹŻ jak wóz
i niezdarnemu na zimnym posĹŻaniu
woůaă daj:
- Oto biskup monstrancjŕ úwieci,
szatan z miasta ucieka, a za nim
idzie ĹŻuna nad ciemny kraj.

Wićc jesteĂş!

VI. TREN NA ÚMIERż SIOSTRY

Jest nade mnŕ migotanie witraýy.
Dymiŕ ksiŕýki důoniom leniwym,
kolorowe, soczyste pejzaýe
wyciekajŕ jak senna oliwa.
WyĂ˝ej cień mój godzinć wydzwania.
Úciana půynie prosta jak struna �
bćdzie pieĂşń moĂ˝e gorzka i trudna,
ale peĹŻna smutnego kochania:

GdzieĂş, woskowa panienko,
gdzieĂş mi sić podziaĹŻa?
Ach, niedobre, niedobre ýelazo
OdebraĹŻo ruchliwoúă twym rćkom
i jćzyczek jak listek porwaĹŻo.

I kosteczki o szpiku mićkkim
wyĹŻamaĹŻo bez trudu jak sĹŻomkć;
a nie pójdzie z powagŕ i wdzićkiem
konik z tobŕ ubrany w Ă˝aĹŻobć.

Nie opadnŕ na deski z hukiem
Krople Ăşwićte, wonne i lekkie
i nie przyjmie posĹŻanie smutne
w ciepůŕ trawć - nieĂşmiaĹŻej trumienki.

Cacy, cacy, siostrzyczko snów ďż˝
w Ăşrodku miasta na skwerze pustym
zimny, pĹŻytki na dĹŻoń-ci dóĹŻ
dadzŕ - oczom otwartym i ustom.

IleĂ˝ sĹŻońc sić przetoczy nad tobŕ,
ileĂ˝ rzek sić wyleje naraz,
zanim cisza przystanie jak obĹŻok
nad ulicŕ Ăşwićtego ĹŽazarza.

A mówili: przeĂ˝yje, kto wierzy,
kto nie wierzy, nie wypije i nie zje.
Úpiŕ zuchwali na szczŕtkach orćĂ˝a,
mićdzy nimi i fryzjer, i rzeęnik.

Niechaj martwi ufajŕ ýywym:
kto nie wierzy - wszak takýe utonie,
Ojca twojego powiozŕ na Sybir,
matkć zgwaĹŻci - siostrzyczko - zĹŻy Ă˝oĹŻnierz.

Nie pocieszyă twych rzćs, pod którymi
teraz piasku dusznego nadmiar,
a úpiewaůaú: wielbůŕdy w pustyni
po dwa serca noszŕ w swych garbach.

Jak powiedzieă ci peůniej i smutniej
o nizinie, gdzie pĹŻomień staĹŻ ďż˝
Po twych deskach uderza jak w lutnić
ziemia nocŕ ogromna i pyta:
czy znasz ten kraj?

Zna go szatan i szeptaĹŻ z tajemnic...
gĹŻos mu drĂ˝aĹŻ delikatny jak pióro.
O siostrzyczko mych snów
po co wićcej ci wiedzieă ďż˝

Ty wybraĹŻaĂş dolinć, a mnie kaýŕ górŕ znów.

VII. ZWIASTOWANIE, CZYLI SEN PROROCZY

Kogut grzebieniem z korali
nad mŕ twarzŕ dĹŻugŕ chwilć potrzŕsaĹŻ,
potem rzekĹŻ: jestem tutaj przysĹŻany,
by cić zbudziă i zabraă w niebiosa.

Potem dziobem gaůŕę przeĹŻamaĹŻ,
boskoúă mojŕ skrzydůem rozwiaů rozlegůym
i napeĹŻniĹŻ kosmiczne bramy
pianiem wielkim i pićknym,

Obok nas,
tam gdzie plaski wypasaĹŻ krajobraz
stulone uĂşmiechy wiosek ďż˝
schodziĹŻy ku drogom modre
krowy, cielćta i owce

Úliwy, jabůonie i grusze
biĹŻy w sadach o ziemić mocno
i melodie przystawaĹŻy pastusze
mićdzy zmierzchem razowym a nocŕ.

Po krawćdzi wysokiej szedĹŻ
ceglasty pociŕg o koůach wysokich,
ĂşlizgaĹŻ sić most, toczyĹŻ sić szept
i jak ĹŻokcie lataĹŻy tĹŻoki.

Wtedy szeptem prosiĹŻem: zostaw
na to granie, na tć spokojnoúă...

Zstŕpiů szatan niedosůyszalnie, bo boso,
i do lćku mojego podszedĹŻ,
dotknŕů skroni i wyrzeků: chůopcze,
jeszcze bćdzie dana ci wolnoúă.

*

WĹŻaĂşnie mnie ciemnoúă wydaĹŻa nogom, u których po pićă
palców wćszŕcych boleĂşnie. Zaczŕůem skarĂ˝yă sić jćzykiem,
gdy mózg mój napeĹŻniĹŻ jak miedę
szelest nagĹŻy: to matka - w sukni huczŕcej na klćcznik
spadůa jak ăma.

DĹŻonie rozwiaĹŻa jak szarfy, a uĂşmiech blady byĹŻ,
gdy dęwićkiem trŕcaĹŻa powietrze rozkoĹŻysane jej zejĂşciem:
Synu mój - uwierz w sny ďż˝
wielkŕ prawdć znaĹŻ fryzjer i rzeęnik:

Ten przeýyje na ziemi, kto wierzy,
i kto dĹŻoniom wĹŻasnym zaufa,
kto nie wierzy, nie wypije i nie zje,
a zapĹŻaci mu pustka i cisza.

Kochaj pĹŻomień, który niweczy
i twŕ ziemić przepala jak kĹŻadkć,
tak sić zrodziĹŻ pochmurny i mćski
bohater.

Kochaj pocisk z niedobrego kruszcu,
gdy nad wĹŻosem ci leci prosty:
niejednego on przecieĂ˝ nauczyĹŻ
miĹŻoĂşci.

I czĹŻowieka, w którego godzisz
mruýŕc oko pod blask broni siny,
on nauczyů boleúnie twŕ můodoúă
ojczyzny.

Synu mój, uwierz w sny: po raz wtóry zapieje kogut,
a nad miastem proszŕcym o úwiatůo koral ůuny zeúle wam Ten
Który w dĹŻoniach i wodć, i ogień
sprawiedliwie waĂ˝y na dzień...
ale wićcej mówiă nie mogć.

VIII. PIEÚŃ WIOSENNA

Kora obrasta pnie. Dęwiga sić kĹŻos i powój,
ptaki prowadzŕ swe maůe, kret wychodzi na úwiatůo,
muzyka chmur nad domem
wisi w gronach soczyĂşcie i ĹŻatwo.
JuĂ˝ ogrodnik zgiŕů sić jak most,
koń paruje liczŕcy skiby,
pćka gaůŕę i leje sić sok
nad ýywym i nieýywym.

Deszcz wywodzi roĂşlinne ksztaĹŻty
z szeptu ziaren i owadów chrzćstu,
i na wietrze faluje las.
Z wody úcieka znuýony statek,
jest jak rćka peĹŻna szelestu
poůoýona úlepo na czas.
Idŕ dymy z kominów. W nich
drýy nieúmiaůe powietrze niebieskie:
grom zaszczekaů wysoko nad rzekŕ,
bůyskawice obnaýyůy kůy
nad pobitym i nad zwycićskim.

Trawa przewierca kamień, asfalt sić marszczy na palcach,
korzeń roĂşlinny unosi pĹŻytć ulicznŕ i deskć,
krzak kartofla zakwita na ulicy Ăşwićtego ĹŽazarza ďż˝
Ăşpij, wŕtĹŻa, Ăşpij, mćski.

Zwalone sŕ mury Jerycha. Pogićta broń
jak szkĹŻo przebĹŻyska w ruinach. ZĹŻomek ksićĂ˝yca w oknie,
po twarzy cień nietoperzy.
Gdzie pójdziesz - ciemnoúă cić dotknie,
daremnie woĹŻasz znów: zstŕp!
Lepiej mćĂ˝nemu: Ăşpij, mćĂ˝ny.

Podziemna fala teĂ˝ pluszcze.
KrzyĂ˝ sić bezradnie poruszyĹŻ
i rćka wynurza sić biaĹŻa, palce wskazujŕ na sŕd;
a pod nocŕ zwierzćcŕ i ludzkŕ
úwiecŕ czaszki toczone jak lustra �

koúă czůowiecza opada na dno.

IX. NAWRÓT WĹTKU

Szatan muzyczny piszczel
palcami przy ustach rozdzwoniĹŻ ,
koĹŻysaĹŻy sić Ă˝ebra jak liĂşcie,
chwiaĹŻ sić zŕb wyĹŻamany i goleń.

Robak drobnymi wŕsami poruszaů
i po czaszce wćdrowaĹŻ jak globie,
uĂşmiechaĹŻy sić oczy i usta
mej siostrzyczki w trumience obĹŻej.

Jeszcze raz, tylko raz
hejnaĹŻ bajkć zanuci ďż˝
kaĂ˝da koúă bćdzie graă, kaĂ˝da trawa i korzeń: ...
jechaĹŻ pićkny przez sosnowe morze
w nikĹŻej ĹŻódce
pod blask.
Wićc i inne okrćty - wszystkie z listków i jagód.
Cicho ptaki ze smutku pĹŻakaĹŻy,
bo na zawsze, bo nie wrócŕ, gdy odjadŕ
pod ýaglami z koniczyny i malin.

NuciĹŻ pićkny, a usta miaĹŻ modre:
kajet rzuă, za mnŕ chodę,
to karocć ci zbudujć i otulć w chorŕgiew
i dam welon czarny jak noc...

DudniĹŻ flet i organy w kaplicy
wyciŕgaůy ramiona jak anioů;
jeszcze raz zagra koúă - szatan w miasto powróci ďż˝
szepnŕů zwiastun i we únie przystanŕů.

Z dymu bćdzie dom twój i sen,
a z půomienia wiecznoúă zupeůna
i opowieúă inna - lecz wiedz,
ýe muzyka w niej nagůa gra...
Nie anielskie to pienia.
Tak opowieúă ta sić zaczyna:

Czy znasz ten kraj...

X

Ryby na rzekach z fioletu wypĹŻywajŕ brzuchami do góry,
ostatni kanarek staruszki wydaĹŻ Ăşmiertelne westchnienie,
Ă˝óĹŻto byĹŻo od Ăşpiewu jego,
teraz leĂ˝y - sztywne ma pióra ďż˝
wićc sić módlmy: wybaw od zĹŻego.

Marszczy sić skóra globu, lasami zapada i pćka,
pĹŻacze serdecznie kamień,
gwiazda sić traci na wietrze:
czarne sĹŻońce zmalaĹŻo do ksztaĹŻtu serca czĹŻowieka
wićc sić módlmy: daj zmiĹŻowanie,
oddal zapowiedę zĹŻowieszczŕ.

StanćĹŻy w martwym powietrzu gĹŻosy psalmistów letnich,
biskup w ýaůobnej kapie
kropidĹŻem widma gasi;
skrzypiŕ haki szubienic,
zaraz salwa w ciaĹŻo zapadnie ďż˝
wićc sić módlmy: zeĂşlij nam ĹŻaskć.

Przymknićte sŕ oczy poĂ˝arów,
lasy sŕ drýŕce jak rzćsy,
krew juĂ˝ straszy na drogach, Ă˝adne stopy jej Ăşladów nie otrŕ ďż˝
kwiaty zwćglone - i koĂşci zwierzŕt ůŕkowych i leĂşnych,
wićc sić módlmy: od lćku nadmiaru
i szatana czuĹŻego nas ochroń.

A domy ĹŻamiŕ sić lekko
i znaki ciŕgnŕ po niebie:
wciŕý na wieĂ˝ach ludzie w wieczór
Ă˝aĹŻosnymi jćzykami czytajŕ gwiazdy, a gniew
pali im wĹŻosy w nieĹŻadzie,
bo powietrze gorŕce od przeczuă
tuli sić maĹŻe do pićt.

Rwie sić niebieski bulgot,
a przecieĂ˝ w wirze karuzel
szatan juĂ˝ ogień dojrzaĹŻ, ĹŻzy mu z policzków pociekĹŻy ďż˝
a sŕ to farby ýaůobne, rozůoýone w skrzydůach motyli
w czarnych skrzydĹŻach albo niebieskich.

Pada Ăşmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
idzie ciemnŕ nizinŕ úpiewanie,
Ăşlizga sić most, toczy sić szept i zmćczone pracujŕ tĹŻoki
po lesie, po wodzie, po ĹŻanie -
Nachyl twarzŕ sić ku ziemi,
tam usĹŻyszysz, tam odnajdziesz.

Úlepnŕ Ęrenice ludzi pod cićciem puchowej lotki ďż˝
nie gaůŕzka oliwna z nieba Ăşcićtego mrozem,
lecz podůuýny opada jak kropla
spod paznokcia szatana - nietoperz.

SkĹŻćbiona puchnie darń,
wićc sić módlmy o sĹŻoneczny promyk,
bo wciŕý noce wtulone w ogromne
skrzydĹŻa ďż˝
odpůywajŕ od rŕk czůowieka,
a za nimi - czy znasz?

Ten kraj.
więcej
  • prev
  • 1
  • ...
  • 14
  • Następna
Wykonanie: SI2.pl
Jak prawie wszystkie strony internetowe również i nasza korzysta z plików cookie. Zapoznaj się z regulaminem, aby dowiedzieć się więcej. Akceptuję