
Tadeusz
Gajcy
1970-01-01 - 1970-01-01
Gajcy Tadeusz
Widma
I
Czy znasz ten kraj pod soplami sczerniaĹŻych gorĹcych gromnic
skrzypiĹcy dawniej Ă˝ywicĹ - dzisiaj bĹŻonami skrzydeĹŻ
nietoperzy ogromnych.
Czy znasz ten kraj,
gdzie ĂşcieĂ˝kami westchnień
půynŠnieýywe
kwiaty zwćglone i koĂşci zwierzĹt ĹŻĹkowych i leĂşnych.
Gdzie pĹŻaski wypasaĹŻ krajobraz
stulone uĂşmiechy wiosek
i kwitĹŻy dĹŻugo przy ustach ĹŻĹki ĹŻagodne jak flety ďż˝
schodzĹ do jezior z siarki
i wćgla lasy brzozowe.
StanćĹŻy w martwym powietrzu gĹŻosy psalmistów letnich
kiedy czerwony tulipan ze strzechy wyrósĹŻ drzemiĹcej
i roniĹŻ pĹŻatki gorĹce.
Miasta pogićte jak muszle na czarnoziemnych wybrzeĂ˝ach,
w których sić echo strzćpiaste wylewa pod strumień wiatru -
oto latarnie uliczne w Ăşlimaki skrćcone leĂ˝Ĺ
i wieýe ciekŠku ziemi w ceglasty zimny stalaktyt.
Marszczy sić skóra globu, lasami zapada i pćka,
w szczelinach grzmoty podziemne niebo kaleczĹ niskie,
ziewajĹ krwiste zachody przy ziemi rozwartym pyskiem
i czarne sĹŻońce zmalaĹŻo do ksztaĹŻtu serca czĹŻowieka.
Ryby na rzekach z fioletu wypĹŻywajĹ brzuchami do góry,
jawiĹ sić niebem obcym geometryczne stygmaty,
a to zapowiedę zĹŻowieszcza,
bo u serca dzwonów wiszĹ juĂ˝ nietoperze
i znaki z morowego powietrza
jak obĹŻoki wćdrujĹ nad Ăşwiatem.
Ptaki nie znane nikomu po dĹŻugich roĂşlinach Ăşwistu
spadajĹ w dĹŻonie ĹŻun jak w sieci listków.
JabĹŻko ziemi bĹŻĹdzĹce w zdwojonych mocnych obrotach
o obrćcz blasku ociera sypkĹ sosnowĹ sierĂşÄ.
Rwie sić niebieski bulgot
i pustkć zĹŻĹ ustokrotnia,
pustkć o wnćtrzu pĹŻomienia.
W pĹŻomieniu wklćsĹŻym i szklanym mówiĹ - ĂşmierÄ.
Przymknićte oczy poĂ˝arów, spod których ĹŻzy jak katedry ďż˝
ĹŻzy wyĂşcieĹŻane wrzosami mićkkie i dziwnie ciche ďż˝
a sŠto farby ýaůobne rozůoýone w skrzydůach motyli,
a sĹ to dęwićki bolesnej muzyki.
Pada Ăşmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
bezpańskie zwierzćta straszĹ mićdzy nocĹ a dniem ,
ĂşlepnĹ Ärenice ludzi pod cićciem puchowej lotki
ptaków niebieskich przemienionych w zĹŻe.
A domy ĹŻamiĹ sić lekko, domy, w których zamieszkaĹŻ czĹŻowiek
naszeptujĹcy do kopców cmentarnych u granic.
Ludzie o twarzach z wosku i oczach ĹŻagodnej ĹŻani
czekajĹ na gaĹŻĹzkć oliwnĹ, a moĂ˝e
na gaĹŻĹzkć zwykĹŻego Ăşpiewu.
SkĹŻćbiona puchnie darń,
skwierczĹ rozwiane knoty gromnic,
noce wtulone w skrzydĹŻa nietoperzy ogromnych
koĹŻyszĹ kraj.
Ten kraj.
II. PIEĂĹ MIMOWOLNA
WĹŻaĂşnie mnie ciemnoĂşÄ wydaĹŻa nogom, u których po pićÄ
palców wćszĹcych boleĂşnie. Jednym podstćpnym ukĹŻuciem
usta rozdarĹŻa i mózg mój w biaĹŻe zmieniĹŻa skiby,
w których sić noc przewala zćbata, ĂşciĂşnićta jak pićĂşÄ.
A zanim goĹŻĹb mnie odbiegĹŻ i gaĹŻĹę wydarli mi ludzie
z dĹŻoni szerokiej jak taca, abym pozostaĹŻ szczćĂşliwy
wĂşród nich -
tlĹcy na cienkiej ĹŻodydze jak lilipuci instrument
urzekĹŻ mnie ptasi skrzyp.
Nigdy nie byĹŻo ĹŻaskawiej. MĹciĹŻem spokój rzeczy
ciaĹŻem czystym jak kreda, gĹŻowć dęwigaĹŻem jak koĂşcióĹŻ,
odlot drzew Ă˝egnaĹŻem co dzień nadrzeczny,
liczyĹŻem wypluski ryb
na piasku cićĂ˝kim od oĂşci.
Dzwony chĹŻodziĹŻy mi szyjć weselne albo Ă˝aĹŻobne,
a od tego dzwonienia las z wosku na oĹŻtarzach
w lusterku trzymanych przez Ăşwićtych nad gĹŻowĹ
moýe dla mnie powtarzaů,
moĂ˝e dla cienia mego, który byĹŻ
w faĹŻdach mej skóry biaĹŻej,
ýe powalony w wůasnych krzakach ýyů
zrzucć swe ciaĹŻo.
CóĂ˝, potem niebo mi obce
bĹŻyskajĹc krawćdziĹ gromu
zeszĹŻo po listku, na którym haft ďż˝
I wzywaĹŻem donoĂşnym gĹŻosem,
obok szatan o rogach zĹŻoconych:
Ach, zatrzymaj mi, ach, zatrzymaj bieg niebieskich lat!
PrzypĹŻyw ksićĂ˝yca prowadziĹŻ.
WciĹĂ˝ na wieĂ˝ach ludzie w wieczór
Ă˝aĹŻosnymi jćzykami odczytywali gwiazdy, a gniew
paliĹŻ im wĹŻosy w nieĹŻadzie,
bo powietrze gorĹce od przeczuÄ
tuliĹŻo sić maĹŻe do pićt.
Sen mój byĹŻ Ă˝óĹŻty i straszyĹŻ
twarzĹ jak Tatar:
PrzyszĹŻy
wielkie obĹŻoki schylone nad ziemiĹ pćdzĹcĹ jak ĂşwiatĹŻo,
jak chrust pĹŻonćĹŻo Ă˝elazo i beton bojowych maszyn,
mosty skakaĹŻy jak owce przez niebo wtopione w WisĹŻć,
wydćĹŻy kamienne dziewczyny usta spragnione pokarmu
i w dzbany parków jak mleko wlewaĹŻ sić ogień i marmur.
Na próĂ˝no czĹŻowiek z ĹŻbem sćpa rćkĹ zakwitaĹŻ jak laurem;
schodziĹŻby w ziemić latarnie wciĹĂ˝ parskajĹce, za nimi
wróble z ponurym wyciem, goĹŻćbie z pĹŻaczem wprost ludzkim
i byĹŻo biaĹŻo od planet i mroęno niczym od zimy.
Z gromnicy wysokiej jak sosna wyszedĹŻ z pćtlicĹ na krtani
Traugutt i wargĹ poruszaĹŻ, gestem tĹŻumaczyÄ chciaĹŻ;
ĹŻamaĹŻ sić werbel pod krokiem, a on peĹŻen cichego kochania
wzrokiem pytaĹŻ: Czy znasz tej kraj...
NagĹŻy jaszczur w smolistej ĹŻusce
wypadĹŻ z nory pod MćkĹ PańskĹ
i zanuciĹŻ dziecićciu jak listek
- a tym dzieckiem pewnie byĹŻem ja ďż˝
o jeziorze, gdzie kĹpaĹŻ sić w blasku,
peĹŻnym siarki, fioletu i darni ďż˝
A wciĹĂ˝ noce wtulone w ogromne
SkrzydĹŻa ďż˝
koĹŻysaĹŻy kraj.
Ten kraj.
Dalej... sen mnie z nóg zrzuciĹŻ...
Wracaůem, gdzie dym jak pies leýaů
przed kaĂ˝dym wschodem ksićĂ˝yca.
- O mieĂşcie mówili, Ă˝e wielkie, o wieĂ˝y, Ă˝e jest potćĂ˝na
Tam patrzĹc na lot jej zazdroĂşnie
znowu zaczĹĹŻem swój gĹŻos
wysilaÄ niby cićciwć - obok zĹŻocony szatan:
Ach, jeĂşli nie latom niebieskim - to pozwól mojej mĹŻodoĂşci,
aby przez ciaĹŻo przebrnćĹŻa i twardĹ zćbatĹ noc!
WiecznoĂşÄ siedzĹca za nami ziewaĹŻa szczćkĹ czerwonĹ,
maĹŻy anioĹŻ po sznurze schodziĹŻ ku mojej pomocy,
po pićÄ palców u stopy ciĹgle boleĂşnie wćszĹcych
spoczćĹŻo wreszcie. ByĹŻ dzień,
w którym przy mićsie ofiarnym Kain ugodziĹŻ brata,
wićc kipiaĹŻ weĹŻnisty step
w gwiazdach lecĹcych na póĹŻnoc.
Wtedy ostroĂ˝nie mi zdjćto gĹŻowć, przykryto caĹŻunem
i gaĹŻĹę wyrosĹŻa w mej rćce, a z niĹ boskoĂşci mej zapach.
III. PIEĂĹ OSTATECZNA
StrzaskaĹŻeĂş kroplami gĹŻuchymi jak mĹŻot
kuty w powietrzu sarkofag,
gdziem leýaů w kwietnym puchu
czekajĹcy na nowĹ noc,
kiedy twe rćce spocznĹ na chlebie i koszach.
WielekroÄ gwiazdy stawaĹŻy nad ciemnĹ równinĹ,
mowa splĹtanych kopyt dudniĹŻa w ĹŻozach i wierzbach,
gdy ĂşpiĹca rzesza nad wodĹ woĹŻaĹŻa: gĹŻód!
SzalaĹŻy krowy zdziczaĹŻe o ciemnoĂşÄ druzgocĹc szyje,
wychodziĹŻ z lasu pasiasty tygrys do ognisk i sprćĂ˝aĹŻ
mićĂşnie do skoku. ChĹŻód
budziĹŻ leĂ˝Ĺcych - rćce
wznosili po trzykroÄ i oczy,
woĹŻali: przybĹdę! i trawĹ sypali Ă˝aĹŻobnie wĹŻosy
i budowali z kamienia oĹŻtarze polne naprćdce.
Nie byĹŻo kresu tym czasom. TyĂş spaĹŻ
gĹŻowć rzuciwszy na wiosĹŻo, gdy zaczĹĹŻ buntowaÄ sić pĹŻomień,
woda i blade powietrze. LataĹŻy ciaĹŻa Ă˝yjĹcych,
koĂşci ich cienkie i Ă˝óĹŻte, raczej podobne sĹŻomie.
ZatapiaĹŻ dziĹsĹŻa zsiniaĹŻe w pierĂş córki ĂşmiejĹcy sić ojciec
i kapĹŻan kryjomo z kielicha krew TwĹ do ust suchych laĹŻ.
JuĂ˝ woda spijaĹŻa ziemić, juĂ˝ wodć pochĹŻaniaĹŻ ogień
i ogień ginĹĹŻ w powietrzu -ja ciĹgle leĂ˝aĹŻem jak martwy,
czujĹc na zimnych policzkach dotyk Ă˝ywioĹŻów trzech.
WĹĂ˝ poparzony sić przywlókĹŻ, ciaĹŻem bezsilnym mi nogi
okrćciĹŻ...
UfaĹŻem - oto zbudujesz mi arkć
i weęmiesz na niĹ zwierzćta, tylko zostawisz mój grzech.
Potem mi ziarno przez ptaka
przeĂşlesz - i wĹŻoĂ˝ć w doniczkć ďż˝
Siedem ogromnych nocy i siedem ogromnych dni
bćdzie kieĹŻkowaÄ, aĂ˝ wreszcie z nowego wyczytam zodiaku,
ýe wolna ziemia mnie czeka, spokojne ýywioůy wszystkie.
Nie byĹŻo tak. JuĂ˝ sam jeden
leýaůem i czuůem me oczy
topiĹce sić gĹŻćbiej i gĹŻćbiej w twarzy zlepionej z wosku;
dogasaĹŻ ogień na studniach, woda walczyĹŻa z lewej,
a z prawej kapaĹŻ bezdęwićcznie w ĹŻuk przechylony nieboskĹŻon.
PróĂ˝nia zdĹŻawiĹŻa juĂ˝ dawno wćĂ˝a u moich nóg.
TwardniaĹŻy w kamień korzenie mchów, tataraków i lilii,
w uszach mych pćd posćpny warczaĹŻ,
ĹŻagodnie spadaĹŻa ziemia, ksićĂ˝yc sić w tyle przechyliĹŻ
i sĹŻońca leciaĹŻa tarcza
czarna na póĹŻ.
Jeszcze wierzyĹŻem: wyĂşlesz ĹŻuk
tćczy, gdy zbudziÄ sić zdoĹŻasz ďż˝
lecz TyĂş spaĹŻ - a u wiosĹŻa niespokojny tĹŻum
Twoich anioĹŻów.
Wićc nadziejć Ă˝egnajĹc z warg zwaliĹŻem szeptem,
który ogromnym woĹŻaniem sić rozlegĹŻ i deptaĹŻ
gwiazdy bĹŻćdnie wiszĹce
nad kolumnadĹ kosmicznych bram:
Nie zĹŻamaĹŻeĂş mej mocy ďż˝
Jestem sam!
IV. SEN DRUGI
Biskup w ornacie tajemniczych szelestów peĹŻnym
gĹŻoĂşno ĂşpiewaĹŻ litanie i ĂşwieciĹŻ aksamitnym obuwiem,
szĹŻy za nim ulubione dwie hieny
i ĂşwiecĹce jak talerze dwa Ă˝óĹŻwie.
ChĹŻopcy biegli za orszakiem tym,
jak za cygańskim wozem,
chcieli ujrzeÄ pierĂşcień biskupi, gdzie pĹŻyn
cudowny - bo z krwi - bulgotaĹŻ,
ale juĂ˝ kobiet pisk zmysĹŻowy
odrzuciĹŻ ich na stronć:
to Dionizos rwaĹŻ grona na pĹŻotach.
Na rogatkach - tam fryzjer i rzeęnik
mówili o czasach zjawiajĹcych sić im we Ăşnie:
zůe byůy - a przeýyje, kto wierzy,
kto nie wierzy - nie wypije i nie zje.
A wierzyĹŻa staruszka, której juĂ˝ wiele kanarków
w klatce zmarĹŻo. Ostatni miaĹŻ cićĂ˝kie konanie,
modliĹŻa sić nawet za tć duszć maĹŻĹ,
ale najczćĂşciej skĹŻadaĹŻa rćce
mićkkie jak wĹŻóczka i prosiĹŻa: Panie,
niech wnuk mój zostanie ksićdzem.
I zostaĹŻ. Panny w tiulach nad nim
niosĹŻy baldachim jak pierzyna pyszny,
aĂ˝ z zazdroĂşciĹ patrzaĹŻa nieĹŻadnĹ
můoda ýona z ulicy najbliýszej.
Wiele prawdy znaĹŻ fryzjer i rzeęnik.
Do studenta alchemii, gdzie dzwonek
byĹŻ nad drzwiami rzeębiony jak szyszka
przychodziĹŻy Erynie tlenione,
by na czole mu gorzko napisaÄ:
Masz pamićtaÄ, bo taki jest rozkaz
- w snach go czytaĹŻ i fryzjer, i rzeęnik ďż˝
ten przeýyje na ziemi - kto wierzy,
kto nie wierzy - nie wypije i nie zje.
PluskaĹŻy karuzele, ĹŻodzie na dĹŻugich linach
mĹciĹŻy Ăşmiech - lecz w tym Ăşmiechu
szatan umywaĹŻ rćce, jeszcze wodć po nich przeklinaĹŻ
i ýaůoúnie půakaů jak dziecko.
PoznaĹŻ go biskup srogi i powiekĹ obwisĹŻĹ skinĹĹŻ,
peĹŻen chrzćstu srebra i haftu przystanĹĹŻ przed nim jak wizjĹ,
wzrok do nieba podniósĹŻ: UkrzyĂ˝uj!
Wielkim gĹŻosem potrzĹsaĹŻ jak grzywĹ.
Wypćdzony wićc z miasta jak z raju
wziĹĹŻ mnie mocno za przegub dĹŻoni
i na górć wysokĹ zaniósĹŻ.
Kiedy mi z gliny lepiĹŻ chleb
i daremnie skrćcaĹŻ bicze z piasku,
jak najsmutniej mi w oczy popatrzyĹŻ
i palcami jak dzwonki u sań
wskazaĹŻ nisko i spytaĹŻ: chĹŻopaczku,
czy znasz ten kraj?
Ten kraj?
- Tam stodoĹŻy chude, nocĹ wozu skrzyp
i Chrystusik kulawy przy szybie,
a za szybĹ juĂ˝ gromnice trzy
i milczenie ýyzne.
Tam wilgotny i pĹŻytki na dĹŻoń
dóĹŻ dla ciaĹŻa rozgrzanego poĹŻudniem,
sĹŻońce nawet wĹtĹŻe jak kĹŻos
i chleb trudny,
Jeszcze gorzej bćdzie, gdy Ă˝ebra
stodóĹŻ wyschnĹ, wyparujĹ studnie,
przyjdzie mór - przyjdĹ ludzie w zĹŻych heĹŻmach...
A tu spójrz: chociaĂ˝ góra bezludna
sĹ fontanny i zamki na lodzie,
kwiatów zagon, owoce kuliste
i jak tam - karuzele i ĹŻodzie
i jak tam - szaĹŻ, zabawa i gwizdy.
Ăe nieludzkie, to nic - tamci kiedyĂş przestanĹ
i niejeden sić skusi... bćdzie raęniej ci wówczas,
patrz - Erynia, ma córka jak muzyka co rano
zbudzi lokiem grajĹcym, ucaĹŻuje cić w usta.
Bćdziesz synem mym. StaroĂşÄ
cićĂ˝ka dla mnie. ZĹŻy biskup,
który Ă˝óĹŻwie i hieny jak psy wodzi z orszakiem
kazaĹŻ odejĂşÄ mi z miasta, gdzie ukryty sić bĹŻyska
grom i wkrótce przeleci po Ă˝yjĹcych i martwych.
JakĂ˝e rozeznasz wtedy mgĹŻy mićdzy nocĹ a dniem?
Tu tylko bćdzie wiadome - komu pozostaÄ dane;
niemowlćta zrodzone potĹŻucze popióĹŻ z marmuru i kamień,
ciebie? - Ciebie poĂ˝egna, rozniesie jak pianć
przelot ptaków niebieskich przemienionych w zĹŻe.
V. HYMN DO ĂWIATĹŽA
Gotowe sĹ mury miasta. CzekajĹ ciemne katedry,
domy rozpusty i place, na których bĹŻćdni prorocy
úcieýki prostujŠtwoje.
Tramwaj juĂ˝ wćszy w ulicy, kina szalejĹ prćdzej
i rzemyk rozplata wodzowi bohater wĂşród krzyków miĹŻosnych.
Z trĹb zachĹŻannie szerokich wydmuchujĹ orkiestry
noc gĹŻćbokĹ i lamp spokojnych tĹŻo.
Gotowe sĹ mury Jerycha. Na miasto ubogie w przestrzeń,
nim sić powietrze rozszerzy w wiecznoĂşÄ nadmiernĹ - zstĹp.
ZstĹp na miasto ubogie w ogrody,
nim padnie wapno z kwiatów i nieĂşwiadomych budynków,
nim szelest snu nie zasypie woĹŻania czĹŻowieka
o dni
powietrza,0gnia i gĹŻodu.
Oto sĹŻyszć niepokój pomników:
Kopernik wpatrzony w gwiazdć twarz zakryĹŻ cieniem
koĂşcioĹŻa,
z nocy wychodzĹ kolumny zbrojne. Ich marsz
chwieje drzewami Ăşlepymi
i Ăşpiew dĹŻugi idzie za nimi:
Hej, dziewczyno ma, czy znasz ten kraj?
Gotowe sĹ mury miasta. UlepiĹŻem juĂ˝ trudny mój sen
w pustej nocy czekajĹcy na szmer
promienia od gwiazdy sĹŻonecznej.
I zanurzony po usta w niej
sĹŻyszć w krwi mej szyderczĹ wiecznoĂşÄ.
ZstĹp na gĹŻowy bluęniĹce, zanim
grom po trumnach nie przeleciaĹŻ jak wóz
i niezdarnemu na zimnym posĹŻaniu
woĹŻaÄ daj:
- Oto biskup monstrancjĹ Ăşwieci,
szatan z miasta ucieka, a za nim
idzie ĹŻuna nad ciemny kraj.
Wićc jesteĂş!
VI. TREN NA ĂMIERż SIOSTRY
Jest nade mnŠmigotanie witraýy.
DymiĹ ksiĹĂ˝ki dĹŻoniom leniwym,
kolorowe, soczyste pejzaýe
wyciekajĹ jak senna oliwa.
WyĂ˝ej cień mój godzinć wydzwania.
Ăciana pĹŻynie prosta jak struna ďż˝
bćdzie pieĂşń moĂ˝e gorzka i trudna,
ale peĹŻna smutnego kochania:
GdzieĂş, woskowa panienko,
gdzieĂş mi sić podziaĹŻa?
Ach, niedobre, niedobre ýelazo
OdebraĹŻo ruchliwoĂşÄ twym rćkom
i jćzyczek jak listek porwaĹŻo.
I kosteczki o szpiku mićkkim
wyĹŻamaĹŻo bez trudu jak sĹŻomkć;
a nie pójdzie z powagĹ i wdzićkiem
konik z tobĹ ubrany w Ă˝aĹŻobć.
Nie opadnĹ na deski z hukiem
Krople Ăşwićte, wonne i lekkie
i nie przyjmie posĹŻanie smutne
w ciepĹŻĹ trawć - nieĂşmiaĹŻej trumienki.
Cacy, cacy, siostrzyczko snów ďż˝
w Ăşrodku miasta na skwerze pustym
zimny, pĹŻytki na dĹŻoń-ci dóĹŻ
dadzĹ - oczom otwartym i ustom.
IleĂ˝ sĹŻońc sić przetoczy nad tobĹ,
ileĂ˝ rzek sić wyleje naraz,
zanim cisza przystanie jak obĹŻok
nad ulicĹ Ăşwićtego ĹŽazarza.
A mówili: przeĂ˝yje, kto wierzy,
kto nie wierzy, nie wypije i nie zje.
ĂpiĹ zuchwali na szczĹtkach orćĂ˝a,
mićdzy nimi i fryzjer, i rzeęnik.
Niechaj martwi ufajŠýywym:
kto nie wierzy - wszak takýe utonie,
Ojca twojego powiozĹ na Sybir,
matkć zgwaĹŻci - siostrzyczko - zĹŻy Ă˝oĹŻnierz.
Nie pocieszyÄ twych rzćs, pod którymi
teraz piasku dusznego nadmiar,
a ĂşpiewaĹŻaĂş: wielbĹŻĹdy w pustyni
po dwa serca noszĹ w swych garbach.
Jak powiedzieÄ ci peĹŻniej i smutniej
o nizinie, gdzie pĹŻomień staĹŻ ďż˝
Po twych deskach uderza jak w lutnić
ziemia nocĹ ogromna i pyta:
czy znasz ten kraj?
Zna go szatan i szeptaĹŻ z tajemnic...
gĹŻos mu drĂ˝aĹŻ delikatny jak pióro.
O siostrzyczko mych snów
po co wićcej ci wiedzieÄ ďż˝
Ty wybraĹŻaĂş dolinć, a mnie kaýŠgórĹ znów.
VII. ZWIASTOWANIE, CZYLI SEN PROROCZY
Kogut grzebieniem z korali
nad mĹ twarzĹ dĹŻugĹ chwilć potrzĹsaĹŻ,
potem rzekĹŻ: jestem tutaj przysĹŻany,
by cić zbudziÄ i zabraÄ w niebiosa.
Potem dziobem gaĹŻĹę przeĹŻamaĹŻ,
boskoĂşÄ mojĹ skrzydĹŻem rozwiaĹŻ rozlegĹŻym
i napeĹŻniĹŻ kosmiczne bramy
pianiem wielkim i pićknym,
Obok nas,
tam gdzie plaski wypasaĹŻ krajobraz
stulone uĂşmiechy wiosek ďż˝
schodziĹŻy ku drogom modre
krowy, cielćta i owce
Ăliwy, jabĹŻonie i grusze
biĹŻy w sadach o ziemić mocno
i melodie przystawaĹŻy pastusze
mićdzy zmierzchem razowym a nocĹ.
Po krawćdzi wysokiej szedĹŻ
ceglasty pociĹg o koĹŻach wysokich,
ĂşlizgaĹŻ sić most, toczyĹŻ sić szept
i jak ĹŻokcie lataĹŻy tĹŻoki.
Wtedy szeptem prosiĹŻem: zostaw
na to granie, na tć spokojnoĂşÄ...
ZstĹpiĹŻ szatan niedosĹŻyszalnie, bo boso,
i do lćku mojego podszedĹŻ,
dotknĹĹŻ skroni i wyrzekĹŻ: chĹŻopcze,
jeszcze bćdzie dana ci wolnoĂşÄ.
*
WĹŻaĂşnie mnie ciemnoĂşÄ wydaĹŻa nogom, u których po pićÄ
palców wćszĹcych boleĂşnie. ZaczĹĹŻem skarĂ˝yÄ sić jćzykiem,
gdy mózg mój napeĹŻniĹŻ jak miedę
szelest nagĹŻy: to matka - w sukni huczĹcej na klćcznik
spadĹŻa jak Äma.
DĹŻonie rozwiaĹŻa jak szarfy, a uĂşmiech blady byĹŻ,
gdy dęwićkiem trĹcaĹŻa powietrze rozkoĹŻysane jej zejĂşciem:
Synu mój - uwierz w sny ďż˝
wielkĹ prawdć znaĹŻ fryzjer i rzeęnik:
Ten przeýyje na ziemi, kto wierzy,
i kto dĹŻoniom wĹŻasnym zaufa,
kto nie wierzy, nie wypije i nie zje,
a zapĹŻaci mu pustka i cisza.
Kochaj pĹŻomień, który niweczy
i twĹ ziemić przepala jak kĹŻadkć,
tak sić zrodziĹŻ pochmurny i mćski
bohater.
Kochaj pocisk z niedobrego kruszcu,
gdy nad wĹŻosem ci leci prosty:
niejednego on przecieĂ˝ nauczyĹŻ
miĹŻoĂşci.
I czĹŻowieka, w którego godzisz
mruĂ˝Ĺc oko pod blask broni siny,
on nauczyĹŻ boleĂşnie twĹ mĹŻodoĂşÄ
ojczyzny.
Synu mój, uwierz w sny: po raz wtóry zapieje kogut,
a nad miastem proszĹcym o ĂşwiatĹŻo koral ĹŻuny zeĂşle wam Ten
Który w dĹŻoniach i wodć, i ogień
sprawiedliwie waĂ˝y na dzień...
ale wićcej mówiÄ nie mogć.
VIII. PIEĂĹ WIOSENNA
Kora obrasta pnie. Dęwiga sić kĹŻos i powój,
ptaki prowadzĹ swe maĹŻe, kret wychodzi na ĂşwiatĹŻo,
muzyka chmur nad domem
wisi w gronach soczyĂşcie i ĹŻatwo.
JuĂ˝ ogrodnik zgiĹĹŻ sić jak most,
koń paruje liczĹcy skiby,
pćka gaĹŻĹę i leje sić sok
nad ýywym i nieýywym.
Deszcz wywodzi roĂşlinne ksztaĹŻty
z szeptu ziaren i owadów chrzćstu,
i na wietrze faluje las.
Z wody úcieka znuýony statek,
jest jak rćka peĹŻna szelestu
poůoýona úlepo na czas.
IdĹ dymy z kominów. W nich
drýy nieúmiaůe powietrze niebieskie:
grom zaszczekaĹŻ wysoko nad rzekĹ,
bůyskawice obnaýyůy kůy
nad pobitym i nad zwycićskim.
Trawa przewierca kamień, asfalt sić marszczy na palcach,
korzeń roĂşlinny unosi pĹŻytć ulicznĹ i deskć,
krzak kartofla zakwita na ulicy Ăşwićtego ĹŽazarza ďż˝
Ăşpij, wĹtĹŻa, Ăşpij, mćski.
Zwalone sĹ mury Jerycha. Pogićta broń
jak szkĹŻo przebĹŻyska w ruinach. ZĹŻomek ksićĂ˝yca w oknie,
po twarzy cień nietoperzy.
Gdzie pójdziesz - ciemnoĂşÄ cić dotknie,
daremnie woĹŻasz znów: zstĹp!
Lepiej mćĂ˝nemu: Ăşpij, mćĂ˝ny.
Podziemna fala teĂ˝ pluszcze.
KrzyĂ˝ sić bezradnie poruszyĹŻ
i rćka wynurza sić biaĹŻa, palce wskazujĹ na sĹd;
a pod nocĹ zwierzćcĹ i ludzkĹ
ĂşwiecĹ czaszki toczone jak lustra ďż˝
koĂşÄ czĹŻowiecza opada na dno.
IX. NAWRĂT WĹTKU
Szatan muzyczny piszczel
palcami przy ustach rozdzwoniĹŻ ,
koĹŻysaĹŻy sić Ă˝ebra jak liĂşcie,
chwiaĹŻ sić zĹb wyĹŻamany i goleń.
Robak drobnymi wĹsami poruszaĹŻ
i po czaszce wćdrowaĹŻ jak globie,
uĂşmiechaĹŻy sić oczy i usta
mej siostrzyczki w trumience obĹŻej.
Jeszcze raz, tylko raz
hejnaĹŻ bajkć zanuci ďż˝
kaĂ˝da koĂşÄ bćdzie graÄ, kaĂ˝da trawa i korzeń: ...
jechaĹŻ pićkny przez sosnowe morze
w nikĹŻej ĹŻódce
pod blask.
Wićc i inne okrćty - wszystkie z listków i jagód.
Cicho ptaki ze smutku pĹŻakaĹŻy,
bo na zawsze, bo nie wrócĹ, gdy odjadĹ
pod ýaglami z koniczyny i malin.
NuciĹŻ pićkny, a usta miaĹŻ modre:
kajet rzuÄ, za mnĹ chodę,
to karocć ci zbudujć i otulć w chorĹgiew
i dam welon czarny jak noc...
DudniĹŻ flet i organy w kaplicy
wyciĹgaĹŻy ramiona jak anioĹŻ;
jeszcze raz zagra koĂşÄ - szatan w miasto powróci ďż˝
szepnĹĹŻ zwiastun i we Ăşnie przystanĹĹŻ.
Z dymu bćdzie dom twój i sen,
a z pĹŻomienia wiecznoĂşÄ zupeĹŻna
i opowieĂşÄ inna - lecz wiedz,
ýe muzyka w niej nagůa gra...
Nie anielskie to pienia.
Tak opowieĂşÄ ta sić zaczyna:
Czy znasz ten kraj...
X
Ryby na rzekach z fioletu wypĹŻywajĹ brzuchami do góry,
ostatni kanarek staruszki wydaĹŻ Ăşmiertelne westchnienie,
Ă˝óĹŻto byĹŻo od Ăşpiewu jego,
teraz leĂ˝y - sztywne ma pióra ďż˝
wićc sić módlmy: wybaw od zĹŻego.
Marszczy sić skóra globu, lasami zapada i pćka,
pĹŻacze serdecznie kamień,
gwiazda sić traci na wietrze:
czarne sĹŻońce zmalaĹŻo do ksztaĹŻtu serca czĹŻowieka
wićc sić módlmy: daj zmiĹŻowanie,
oddal zapowiedę zĹŻowieszczĹ.
StanćĹŻy w martwym powietrzu gĹŻosy psalmistów letnich,
biskup w ýaůobnej kapie
kropidĹŻem widma gasi;
skrzypiĹ haki szubienic,
zaraz salwa w ciaĹŻo zapadnie ďż˝
wićc sić módlmy: zeĂşlij nam ĹŻaskć.
Przymknićte sĹ oczy poĂ˝arów,
lasy sĹ drĂ˝Ĺce jak rzćsy,
krew juĂ˝ straszy na drogach, Ă˝adne stopy jej Ăşladów nie otrĹ ďż˝
kwiaty zwćglone - i koĂşci zwierzĹt ĹŻĹkowych i leĂşnych,
wićc sić módlmy: od lćku nadmiaru
i szatana czuĹŻego nas ochroń.
A domy ĹŻamiĹ sić lekko
i znaki ciĹgnĹ po niebie:
wciĹĂ˝ na wieĂ˝ach ludzie w wieczór
Ă˝aĹŻosnymi jćzykami czytajĹ gwiazdy, a gniew
pali im wĹŻosy w nieĹŻadzie,
bo powietrze gorĹce od przeczuÄ
tuli sić maĹŻe do pićt.
Rwie sić niebieski bulgot,
a przecieĂ˝ w wirze karuzel
szatan juĂ˝ ogień dojrzaĹŻ, ĹŻzy mu z policzków pociekĹŻy ďż˝
a sŠto farby ýaůobne, rozůoýone w skrzydůach motyli
w czarnych skrzydĹŻach albo niebieskich.
Pada Ăşmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
idzie ciemnĹ nizinĹ Ăşpiewanie,
Ăşlizga sić most, toczy sić szept i zmćczone pracujĹ tĹŻoki
po lesie, po wodzie, po ĹŻanie -
Nachyl twarzĹ sić ku ziemi,
tam usĹŻyszysz, tam odnajdziesz.
ĂlepnĹ Ärenice ludzi pod cićciem puchowej lotki ďż˝
nie gaĹŻĹzka oliwna z nieba Ăşcićtego mrozem,
lecz podůuýny opada jak kropla
spod paznokcia szatana - nietoperz.
SkĹŻćbiona puchnie darń,
wićc sić módlmy o sĹŻoneczny promyk,
bo wciĹĂ˝ noce wtulone w ogromne
skrzydĹŻa ďż˝
odpĹŻywajĹ od rĹk czĹŻowieka,
a za nimi - czy znasz?
Ten kraj.
Czy znasz ten kraj pod soplami sczerniaĹŻych gorĹcych gromnic
skrzypiĹcy dawniej Ă˝ywicĹ - dzisiaj bĹŻonami skrzydeĹŻ
nietoperzy ogromnych.
Czy znasz ten kraj,
gdzie ĂşcieĂ˝kami westchnień
půynŠnieýywe
kwiaty zwćglone i koĂşci zwierzĹt ĹŻĹkowych i leĂşnych.
Gdzie pĹŻaski wypasaĹŻ krajobraz
stulone uĂşmiechy wiosek
i kwitĹŻy dĹŻugo przy ustach ĹŻĹki ĹŻagodne jak flety ďż˝
schodzĹ do jezior z siarki
i wćgla lasy brzozowe.
StanćĹŻy w martwym powietrzu gĹŻosy psalmistów letnich
kiedy czerwony tulipan ze strzechy wyrósĹŻ drzemiĹcej
i roniĹŻ pĹŻatki gorĹce.
Miasta pogićte jak muszle na czarnoziemnych wybrzeĂ˝ach,
w których sić echo strzćpiaste wylewa pod strumień wiatru -
oto latarnie uliczne w Ăşlimaki skrćcone leĂ˝Ĺ
i wieýe ciekŠku ziemi w ceglasty zimny stalaktyt.
Marszczy sić skóra globu, lasami zapada i pćka,
w szczelinach grzmoty podziemne niebo kaleczĹ niskie,
ziewajĹ krwiste zachody przy ziemi rozwartym pyskiem
i czarne sĹŻońce zmalaĹŻo do ksztaĹŻtu serca czĹŻowieka.
Ryby na rzekach z fioletu wypĹŻywajĹ brzuchami do góry,
jawiĹ sić niebem obcym geometryczne stygmaty,
a to zapowiedę zĹŻowieszcza,
bo u serca dzwonów wiszĹ juĂ˝ nietoperze
i znaki z morowego powietrza
jak obĹŻoki wćdrujĹ nad Ăşwiatem.
Ptaki nie znane nikomu po dĹŻugich roĂşlinach Ăşwistu
spadajĹ w dĹŻonie ĹŻun jak w sieci listków.
JabĹŻko ziemi bĹŻĹdzĹce w zdwojonych mocnych obrotach
o obrćcz blasku ociera sypkĹ sosnowĹ sierĂşÄ.
Rwie sić niebieski bulgot
i pustkć zĹŻĹ ustokrotnia,
pustkć o wnćtrzu pĹŻomienia.
W pĹŻomieniu wklćsĹŻym i szklanym mówiĹ - ĂşmierÄ.
Przymknićte oczy poĂ˝arów, spod których ĹŻzy jak katedry ďż˝
ĹŻzy wyĂşcieĹŻane wrzosami mićkkie i dziwnie ciche ďż˝
a sŠto farby ýaůobne rozůoýone w skrzydůach motyli,
a sĹ to dęwićki bolesnej muzyki.
Pada Ăşmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
bezpańskie zwierzćta straszĹ mićdzy nocĹ a dniem ,
ĂşlepnĹ Ärenice ludzi pod cićciem puchowej lotki
ptaków niebieskich przemienionych w zĹŻe.
A domy ĹŻamiĹ sić lekko, domy, w których zamieszkaĹŻ czĹŻowiek
naszeptujĹcy do kopców cmentarnych u granic.
Ludzie o twarzach z wosku i oczach ĹŻagodnej ĹŻani
czekajĹ na gaĹŻĹzkć oliwnĹ, a moĂ˝e
na gaĹŻĹzkć zwykĹŻego Ăşpiewu.
SkĹŻćbiona puchnie darń,
skwierczĹ rozwiane knoty gromnic,
noce wtulone w skrzydĹŻa nietoperzy ogromnych
koĹŻyszĹ kraj.
Ten kraj.
II. PIEĂĹ MIMOWOLNA
WĹŻaĂşnie mnie ciemnoĂşÄ wydaĹŻa nogom, u których po pićÄ
palców wćszĹcych boleĂşnie. Jednym podstćpnym ukĹŻuciem
usta rozdarĹŻa i mózg mój w biaĹŻe zmieniĹŻa skiby,
w których sić noc przewala zćbata, ĂşciĂşnićta jak pićĂşÄ.
A zanim goĹŻĹb mnie odbiegĹŻ i gaĹŻĹę wydarli mi ludzie
z dĹŻoni szerokiej jak taca, abym pozostaĹŻ szczćĂşliwy
wĂşród nich -
tlĹcy na cienkiej ĹŻodydze jak lilipuci instrument
urzekĹŻ mnie ptasi skrzyp.
Nigdy nie byĹŻo ĹŻaskawiej. MĹciĹŻem spokój rzeczy
ciaĹŻem czystym jak kreda, gĹŻowć dęwigaĹŻem jak koĂşcióĹŻ,
odlot drzew Ă˝egnaĹŻem co dzień nadrzeczny,
liczyĹŻem wypluski ryb
na piasku cićĂ˝kim od oĂşci.
Dzwony chĹŻodziĹŻy mi szyjć weselne albo Ă˝aĹŻobne,
a od tego dzwonienia las z wosku na oĹŻtarzach
w lusterku trzymanych przez Ăşwićtych nad gĹŻowĹ
moýe dla mnie powtarzaů,
moĂ˝e dla cienia mego, który byĹŻ
w faĹŻdach mej skóry biaĹŻej,
ýe powalony w wůasnych krzakach ýyů
zrzucć swe ciaĹŻo.
CóĂ˝, potem niebo mi obce
bĹŻyskajĹc krawćdziĹ gromu
zeszĹŻo po listku, na którym haft ďż˝
I wzywaĹŻem donoĂşnym gĹŻosem,
obok szatan o rogach zĹŻoconych:
Ach, zatrzymaj mi, ach, zatrzymaj bieg niebieskich lat!
PrzypĹŻyw ksićĂ˝yca prowadziĹŻ.
WciĹĂ˝ na wieĂ˝ach ludzie w wieczór
Ă˝aĹŻosnymi jćzykami odczytywali gwiazdy, a gniew
paliĹŻ im wĹŻosy w nieĹŻadzie,
bo powietrze gorĹce od przeczuÄ
tuliĹŻo sić maĹŻe do pićt.
Sen mój byĹŻ Ă˝óĹŻty i straszyĹŻ
twarzĹ jak Tatar:
PrzyszĹŻy
wielkie obĹŻoki schylone nad ziemiĹ pćdzĹcĹ jak ĂşwiatĹŻo,
jak chrust pĹŻonćĹŻo Ă˝elazo i beton bojowych maszyn,
mosty skakaĹŻy jak owce przez niebo wtopione w WisĹŻć,
wydćĹŻy kamienne dziewczyny usta spragnione pokarmu
i w dzbany parków jak mleko wlewaĹŻ sić ogień i marmur.
Na próĂ˝no czĹŻowiek z ĹŻbem sćpa rćkĹ zakwitaĹŻ jak laurem;
schodziĹŻby w ziemić latarnie wciĹĂ˝ parskajĹce, za nimi
wróble z ponurym wyciem, goĹŻćbie z pĹŻaczem wprost ludzkim
i byĹŻo biaĹŻo od planet i mroęno niczym od zimy.
Z gromnicy wysokiej jak sosna wyszedĹŻ z pćtlicĹ na krtani
Traugutt i wargĹ poruszaĹŻ, gestem tĹŻumaczyÄ chciaĹŻ;
ĹŻamaĹŻ sić werbel pod krokiem, a on peĹŻen cichego kochania
wzrokiem pytaĹŻ: Czy znasz tej kraj...
NagĹŻy jaszczur w smolistej ĹŻusce
wypadĹŻ z nory pod MćkĹ PańskĹ
i zanuciĹŻ dziecićciu jak listek
- a tym dzieckiem pewnie byĹŻem ja ďż˝
o jeziorze, gdzie kĹpaĹŻ sić w blasku,
peĹŻnym siarki, fioletu i darni ďż˝
A wciĹĂ˝ noce wtulone w ogromne
SkrzydĹŻa ďż˝
koĹŻysaĹŻy kraj.
Ten kraj.
Dalej... sen mnie z nóg zrzuciĹŻ...
Wracaůem, gdzie dym jak pies leýaů
przed kaĂ˝dym wschodem ksićĂ˝yca.
- O mieĂşcie mówili, Ă˝e wielkie, o wieĂ˝y, Ă˝e jest potćĂ˝na
Tam patrzĹc na lot jej zazdroĂşnie
znowu zaczĹĹŻem swój gĹŻos
wysilaÄ niby cićciwć - obok zĹŻocony szatan:
Ach, jeĂşli nie latom niebieskim - to pozwól mojej mĹŻodoĂşci,
aby przez ciaĹŻo przebrnćĹŻa i twardĹ zćbatĹ noc!
WiecznoĂşÄ siedzĹca za nami ziewaĹŻa szczćkĹ czerwonĹ,
maĹŻy anioĹŻ po sznurze schodziĹŻ ku mojej pomocy,
po pićÄ palców u stopy ciĹgle boleĂşnie wćszĹcych
spoczćĹŻo wreszcie. ByĹŻ dzień,
w którym przy mićsie ofiarnym Kain ugodziĹŻ brata,
wićc kipiaĹŻ weĹŻnisty step
w gwiazdach lecĹcych na póĹŻnoc.
Wtedy ostroĂ˝nie mi zdjćto gĹŻowć, przykryto caĹŻunem
i gaĹŻĹę wyrosĹŻa w mej rćce, a z niĹ boskoĂşci mej zapach.
III. PIEĂĹ OSTATECZNA
StrzaskaĹŻeĂş kroplami gĹŻuchymi jak mĹŻot
kuty w powietrzu sarkofag,
gdziem leýaů w kwietnym puchu
czekajĹcy na nowĹ noc,
kiedy twe rćce spocznĹ na chlebie i koszach.
WielekroÄ gwiazdy stawaĹŻy nad ciemnĹ równinĹ,
mowa splĹtanych kopyt dudniĹŻa w ĹŻozach i wierzbach,
gdy ĂşpiĹca rzesza nad wodĹ woĹŻaĹŻa: gĹŻód!
SzalaĹŻy krowy zdziczaĹŻe o ciemnoĂşÄ druzgocĹc szyje,
wychodziĹŻ z lasu pasiasty tygrys do ognisk i sprćĂ˝aĹŻ
mićĂşnie do skoku. ChĹŻód
budziĹŻ leĂ˝Ĺcych - rćce
wznosili po trzykroÄ i oczy,
woĹŻali: przybĹdę! i trawĹ sypali Ă˝aĹŻobnie wĹŻosy
i budowali z kamienia oĹŻtarze polne naprćdce.
Nie byĹŻo kresu tym czasom. TyĂş spaĹŻ
gĹŻowć rzuciwszy na wiosĹŻo, gdy zaczĹĹŻ buntowaÄ sić pĹŻomień,
woda i blade powietrze. LataĹŻy ciaĹŻa Ă˝yjĹcych,
koĂşci ich cienkie i Ă˝óĹŻte, raczej podobne sĹŻomie.
ZatapiaĹŻ dziĹsĹŻa zsiniaĹŻe w pierĂş córki ĂşmiejĹcy sić ojciec
i kapĹŻan kryjomo z kielicha krew TwĹ do ust suchych laĹŻ.
JuĂ˝ woda spijaĹŻa ziemić, juĂ˝ wodć pochĹŻaniaĹŻ ogień
i ogień ginĹĹŻ w powietrzu -ja ciĹgle leĂ˝aĹŻem jak martwy,
czujĹc na zimnych policzkach dotyk Ă˝ywioĹŻów trzech.
WĹĂ˝ poparzony sić przywlókĹŻ, ciaĹŻem bezsilnym mi nogi
okrćciĹŻ...
UfaĹŻem - oto zbudujesz mi arkć
i weęmiesz na niĹ zwierzćta, tylko zostawisz mój grzech.
Potem mi ziarno przez ptaka
przeĂşlesz - i wĹŻoĂ˝ć w doniczkć ďż˝
Siedem ogromnych nocy i siedem ogromnych dni
bćdzie kieĹŻkowaÄ, aĂ˝ wreszcie z nowego wyczytam zodiaku,
ýe wolna ziemia mnie czeka, spokojne ýywioůy wszystkie.
Nie byĹŻo tak. JuĂ˝ sam jeden
leýaůem i czuůem me oczy
topiĹce sić gĹŻćbiej i gĹŻćbiej w twarzy zlepionej z wosku;
dogasaĹŻ ogień na studniach, woda walczyĹŻa z lewej,
a z prawej kapaĹŻ bezdęwićcznie w ĹŻuk przechylony nieboskĹŻon.
PróĂ˝nia zdĹŻawiĹŻa juĂ˝ dawno wćĂ˝a u moich nóg.
TwardniaĹŻy w kamień korzenie mchów, tataraków i lilii,
w uszach mych pćd posćpny warczaĹŻ,
ĹŻagodnie spadaĹŻa ziemia, ksićĂ˝yc sić w tyle przechyliĹŻ
i sĹŻońca leciaĹŻa tarcza
czarna na póĹŻ.
Jeszcze wierzyĹŻem: wyĂşlesz ĹŻuk
tćczy, gdy zbudziÄ sić zdoĹŻasz ďż˝
lecz TyĂş spaĹŻ - a u wiosĹŻa niespokojny tĹŻum
Twoich anioĹŻów.
Wićc nadziejć Ă˝egnajĹc z warg zwaliĹŻem szeptem,
który ogromnym woĹŻaniem sić rozlegĹŻ i deptaĹŻ
gwiazdy bĹŻćdnie wiszĹce
nad kolumnadĹ kosmicznych bram:
Nie zĹŻamaĹŻeĂş mej mocy ďż˝
Jestem sam!
IV. SEN DRUGI
Biskup w ornacie tajemniczych szelestów peĹŻnym
gĹŻoĂşno ĂşpiewaĹŻ litanie i ĂşwieciĹŻ aksamitnym obuwiem,
szĹŻy za nim ulubione dwie hieny
i ĂşwiecĹce jak talerze dwa Ă˝óĹŻwie.
ChĹŻopcy biegli za orszakiem tym,
jak za cygańskim wozem,
chcieli ujrzeÄ pierĂşcień biskupi, gdzie pĹŻyn
cudowny - bo z krwi - bulgotaĹŻ,
ale juĂ˝ kobiet pisk zmysĹŻowy
odrzuciĹŻ ich na stronć:
to Dionizos rwaĹŻ grona na pĹŻotach.
Na rogatkach - tam fryzjer i rzeęnik
mówili o czasach zjawiajĹcych sić im we Ăşnie:
zůe byůy - a przeýyje, kto wierzy,
kto nie wierzy - nie wypije i nie zje.
A wierzyĹŻa staruszka, której juĂ˝ wiele kanarków
w klatce zmarĹŻo. Ostatni miaĹŻ cićĂ˝kie konanie,
modliĹŻa sić nawet za tć duszć maĹŻĹ,
ale najczćĂşciej skĹŻadaĹŻa rćce
mićkkie jak wĹŻóczka i prosiĹŻa: Panie,
niech wnuk mój zostanie ksićdzem.
I zostaĹŻ. Panny w tiulach nad nim
niosĹŻy baldachim jak pierzyna pyszny,
aĂ˝ z zazdroĂşciĹ patrzaĹŻa nieĹŻadnĹ
můoda ýona z ulicy najbliýszej.
Wiele prawdy znaĹŻ fryzjer i rzeęnik.
Do studenta alchemii, gdzie dzwonek
byĹŻ nad drzwiami rzeębiony jak szyszka
przychodziĹŻy Erynie tlenione,
by na czole mu gorzko napisaÄ:
Masz pamićtaÄ, bo taki jest rozkaz
- w snach go czytaĹŻ i fryzjer, i rzeęnik ďż˝
ten przeýyje na ziemi - kto wierzy,
kto nie wierzy - nie wypije i nie zje.
PluskaĹŻy karuzele, ĹŻodzie na dĹŻugich linach
mĹciĹŻy Ăşmiech - lecz w tym Ăşmiechu
szatan umywaĹŻ rćce, jeszcze wodć po nich przeklinaĹŻ
i ýaůoúnie půakaů jak dziecko.
PoznaĹŻ go biskup srogi i powiekĹ obwisĹŻĹ skinĹĹŻ,
peĹŻen chrzćstu srebra i haftu przystanĹĹŻ przed nim jak wizjĹ,
wzrok do nieba podniósĹŻ: UkrzyĂ˝uj!
Wielkim gĹŻosem potrzĹsaĹŻ jak grzywĹ.
Wypćdzony wićc z miasta jak z raju
wziĹĹŻ mnie mocno za przegub dĹŻoni
i na górć wysokĹ zaniósĹŻ.
Kiedy mi z gliny lepiĹŻ chleb
i daremnie skrćcaĹŻ bicze z piasku,
jak najsmutniej mi w oczy popatrzyĹŻ
i palcami jak dzwonki u sań
wskazaĹŻ nisko i spytaĹŻ: chĹŻopaczku,
czy znasz ten kraj?
Ten kraj?
- Tam stodoĹŻy chude, nocĹ wozu skrzyp
i Chrystusik kulawy przy szybie,
a za szybĹ juĂ˝ gromnice trzy
i milczenie ýyzne.
Tam wilgotny i pĹŻytki na dĹŻoń
dóĹŻ dla ciaĹŻa rozgrzanego poĹŻudniem,
sĹŻońce nawet wĹtĹŻe jak kĹŻos
i chleb trudny,
Jeszcze gorzej bćdzie, gdy Ă˝ebra
stodóĹŻ wyschnĹ, wyparujĹ studnie,
przyjdzie mór - przyjdĹ ludzie w zĹŻych heĹŻmach...
A tu spójrz: chociaĂ˝ góra bezludna
sĹ fontanny i zamki na lodzie,
kwiatów zagon, owoce kuliste
i jak tam - karuzele i ĹŻodzie
i jak tam - szaĹŻ, zabawa i gwizdy.
Ăe nieludzkie, to nic - tamci kiedyĂş przestanĹ
i niejeden sić skusi... bćdzie raęniej ci wówczas,
patrz - Erynia, ma córka jak muzyka co rano
zbudzi lokiem grajĹcym, ucaĹŻuje cić w usta.
Bćdziesz synem mym. StaroĂşÄ
cićĂ˝ka dla mnie. ZĹŻy biskup,
który Ă˝óĹŻwie i hieny jak psy wodzi z orszakiem
kazaĹŻ odejĂşÄ mi z miasta, gdzie ukryty sić bĹŻyska
grom i wkrótce przeleci po Ă˝yjĹcych i martwych.
JakĂ˝e rozeznasz wtedy mgĹŻy mićdzy nocĹ a dniem?
Tu tylko bćdzie wiadome - komu pozostaÄ dane;
niemowlćta zrodzone potĹŻucze popióĹŻ z marmuru i kamień,
ciebie? - Ciebie poĂ˝egna, rozniesie jak pianć
przelot ptaków niebieskich przemienionych w zĹŻe.
V. HYMN DO ĂWIATĹŽA
Gotowe sĹ mury miasta. CzekajĹ ciemne katedry,
domy rozpusty i place, na których bĹŻćdni prorocy
úcieýki prostujŠtwoje.
Tramwaj juĂ˝ wćszy w ulicy, kina szalejĹ prćdzej
i rzemyk rozplata wodzowi bohater wĂşród krzyków miĹŻosnych.
Z trĹb zachĹŻannie szerokich wydmuchujĹ orkiestry
noc gĹŻćbokĹ i lamp spokojnych tĹŻo.
Gotowe sĹ mury Jerycha. Na miasto ubogie w przestrzeń,
nim sić powietrze rozszerzy w wiecznoĂşÄ nadmiernĹ - zstĹp.
ZstĹp na miasto ubogie w ogrody,
nim padnie wapno z kwiatów i nieĂşwiadomych budynków,
nim szelest snu nie zasypie woĹŻania czĹŻowieka
o dni
powietrza,0gnia i gĹŻodu.
Oto sĹŻyszć niepokój pomników:
Kopernik wpatrzony w gwiazdć twarz zakryĹŻ cieniem
koĂşcioĹŻa,
z nocy wychodzĹ kolumny zbrojne. Ich marsz
chwieje drzewami Ăşlepymi
i Ăşpiew dĹŻugi idzie za nimi:
Hej, dziewczyno ma, czy znasz ten kraj?
Gotowe sĹ mury miasta. UlepiĹŻem juĂ˝ trudny mój sen
w pustej nocy czekajĹcy na szmer
promienia od gwiazdy sĹŻonecznej.
I zanurzony po usta w niej
sĹŻyszć w krwi mej szyderczĹ wiecznoĂşÄ.
ZstĹp na gĹŻowy bluęniĹce, zanim
grom po trumnach nie przeleciaĹŻ jak wóz
i niezdarnemu na zimnym posĹŻaniu
woĹŻaÄ daj:
- Oto biskup monstrancjĹ Ăşwieci,
szatan z miasta ucieka, a za nim
idzie ĹŻuna nad ciemny kraj.
Wićc jesteĂş!
VI. TREN NA ĂMIERż SIOSTRY
Jest nade mnŠmigotanie witraýy.
DymiĹ ksiĹĂ˝ki dĹŻoniom leniwym,
kolorowe, soczyste pejzaýe
wyciekajĹ jak senna oliwa.
WyĂ˝ej cień mój godzinć wydzwania.
Ăciana pĹŻynie prosta jak struna ďż˝
bćdzie pieĂşń moĂ˝e gorzka i trudna,
ale peĹŻna smutnego kochania:
GdzieĂş, woskowa panienko,
gdzieĂş mi sić podziaĹŻa?
Ach, niedobre, niedobre ýelazo
OdebraĹŻo ruchliwoĂşÄ twym rćkom
i jćzyczek jak listek porwaĹŻo.
I kosteczki o szpiku mićkkim
wyĹŻamaĹŻo bez trudu jak sĹŻomkć;
a nie pójdzie z powagĹ i wdzićkiem
konik z tobĹ ubrany w Ă˝aĹŻobć.
Nie opadnĹ na deski z hukiem
Krople Ăşwićte, wonne i lekkie
i nie przyjmie posĹŻanie smutne
w ciepĹŻĹ trawć - nieĂşmiaĹŻej trumienki.
Cacy, cacy, siostrzyczko snów ďż˝
w Ăşrodku miasta na skwerze pustym
zimny, pĹŻytki na dĹŻoń-ci dóĹŻ
dadzĹ - oczom otwartym i ustom.
IleĂ˝ sĹŻońc sić przetoczy nad tobĹ,
ileĂ˝ rzek sić wyleje naraz,
zanim cisza przystanie jak obĹŻok
nad ulicĹ Ăşwićtego ĹŽazarza.
A mówili: przeĂ˝yje, kto wierzy,
kto nie wierzy, nie wypije i nie zje.
ĂpiĹ zuchwali na szczĹtkach orćĂ˝a,
mićdzy nimi i fryzjer, i rzeęnik.
Niechaj martwi ufajŠýywym:
kto nie wierzy - wszak takýe utonie,
Ojca twojego powiozĹ na Sybir,
matkć zgwaĹŻci - siostrzyczko - zĹŻy Ă˝oĹŻnierz.
Nie pocieszyÄ twych rzćs, pod którymi
teraz piasku dusznego nadmiar,
a ĂşpiewaĹŻaĂş: wielbĹŻĹdy w pustyni
po dwa serca noszĹ w swych garbach.
Jak powiedzieÄ ci peĹŻniej i smutniej
o nizinie, gdzie pĹŻomień staĹŻ ďż˝
Po twych deskach uderza jak w lutnić
ziemia nocĹ ogromna i pyta:
czy znasz ten kraj?
Zna go szatan i szeptaĹŻ z tajemnic...
gĹŻos mu drĂ˝aĹŻ delikatny jak pióro.
O siostrzyczko mych snów
po co wićcej ci wiedzieÄ ďż˝
Ty wybraĹŻaĂş dolinć, a mnie kaýŠgórĹ znów.
VII. ZWIASTOWANIE, CZYLI SEN PROROCZY
Kogut grzebieniem z korali
nad mĹ twarzĹ dĹŻugĹ chwilć potrzĹsaĹŻ,
potem rzekĹŻ: jestem tutaj przysĹŻany,
by cić zbudziÄ i zabraÄ w niebiosa.
Potem dziobem gaĹŻĹę przeĹŻamaĹŻ,
boskoĂşÄ mojĹ skrzydĹŻem rozwiaĹŻ rozlegĹŻym
i napeĹŻniĹŻ kosmiczne bramy
pianiem wielkim i pićknym,
Obok nas,
tam gdzie plaski wypasaĹŻ krajobraz
stulone uĂşmiechy wiosek ďż˝
schodziĹŻy ku drogom modre
krowy, cielćta i owce
Ăliwy, jabĹŻonie i grusze
biĹŻy w sadach o ziemić mocno
i melodie przystawaĹŻy pastusze
mićdzy zmierzchem razowym a nocĹ.
Po krawćdzi wysokiej szedĹŻ
ceglasty pociĹg o koĹŻach wysokich,
ĂşlizgaĹŻ sić most, toczyĹŻ sić szept
i jak ĹŻokcie lataĹŻy tĹŻoki.
Wtedy szeptem prosiĹŻem: zostaw
na to granie, na tć spokojnoĂşÄ...
ZstĹpiĹŻ szatan niedosĹŻyszalnie, bo boso,
i do lćku mojego podszedĹŻ,
dotknĹĹŻ skroni i wyrzekĹŻ: chĹŻopcze,
jeszcze bćdzie dana ci wolnoĂşÄ.
*
WĹŻaĂşnie mnie ciemnoĂşÄ wydaĹŻa nogom, u których po pićÄ
palców wćszĹcych boleĂşnie. ZaczĹĹŻem skarĂ˝yÄ sić jćzykiem,
gdy mózg mój napeĹŻniĹŻ jak miedę
szelest nagĹŻy: to matka - w sukni huczĹcej na klćcznik
spadĹŻa jak Äma.
DĹŻonie rozwiaĹŻa jak szarfy, a uĂşmiech blady byĹŻ,
gdy dęwićkiem trĹcaĹŻa powietrze rozkoĹŻysane jej zejĂşciem:
Synu mój - uwierz w sny ďż˝
wielkĹ prawdć znaĹŻ fryzjer i rzeęnik:
Ten przeýyje na ziemi, kto wierzy,
i kto dĹŻoniom wĹŻasnym zaufa,
kto nie wierzy, nie wypije i nie zje,
a zapĹŻaci mu pustka i cisza.
Kochaj pĹŻomień, który niweczy
i twĹ ziemić przepala jak kĹŻadkć,
tak sić zrodziĹŻ pochmurny i mćski
bohater.
Kochaj pocisk z niedobrego kruszcu,
gdy nad wĹŻosem ci leci prosty:
niejednego on przecieĂ˝ nauczyĹŻ
miĹŻoĂşci.
I czĹŻowieka, w którego godzisz
mruĂ˝Ĺc oko pod blask broni siny,
on nauczyĹŻ boleĂşnie twĹ mĹŻodoĂşÄ
ojczyzny.
Synu mój, uwierz w sny: po raz wtóry zapieje kogut,
a nad miastem proszĹcym o ĂşwiatĹŻo koral ĹŻuny zeĂşle wam Ten
Który w dĹŻoniach i wodć, i ogień
sprawiedliwie waĂ˝y na dzień...
ale wićcej mówiÄ nie mogć.
VIII. PIEĂĹ WIOSENNA
Kora obrasta pnie. Dęwiga sić kĹŻos i powój,
ptaki prowadzĹ swe maĹŻe, kret wychodzi na ĂşwiatĹŻo,
muzyka chmur nad domem
wisi w gronach soczyĂşcie i ĹŻatwo.
JuĂ˝ ogrodnik zgiĹĹŻ sić jak most,
koń paruje liczĹcy skiby,
pćka gaĹŻĹę i leje sić sok
nad ýywym i nieýywym.
Deszcz wywodzi roĂşlinne ksztaĹŻty
z szeptu ziaren i owadów chrzćstu,
i na wietrze faluje las.
Z wody úcieka znuýony statek,
jest jak rćka peĹŻna szelestu
poůoýona úlepo na czas.
IdĹ dymy z kominów. W nich
drýy nieúmiaůe powietrze niebieskie:
grom zaszczekaĹŻ wysoko nad rzekĹ,
bůyskawice obnaýyůy kůy
nad pobitym i nad zwycićskim.
Trawa przewierca kamień, asfalt sić marszczy na palcach,
korzeń roĂşlinny unosi pĹŻytć ulicznĹ i deskć,
krzak kartofla zakwita na ulicy Ăşwićtego ĹŽazarza ďż˝
Ăşpij, wĹtĹŻa, Ăşpij, mćski.
Zwalone sĹ mury Jerycha. Pogićta broń
jak szkĹŻo przebĹŻyska w ruinach. ZĹŻomek ksićĂ˝yca w oknie,
po twarzy cień nietoperzy.
Gdzie pójdziesz - ciemnoĂşÄ cić dotknie,
daremnie woĹŻasz znów: zstĹp!
Lepiej mćĂ˝nemu: Ăşpij, mćĂ˝ny.
Podziemna fala teĂ˝ pluszcze.
KrzyĂ˝ sić bezradnie poruszyĹŻ
i rćka wynurza sić biaĹŻa, palce wskazujĹ na sĹd;
a pod nocĹ zwierzćcĹ i ludzkĹ
ĂşwiecĹ czaszki toczone jak lustra ďż˝
koĂşÄ czĹŻowiecza opada na dno.
IX. NAWRĂT WĹTKU
Szatan muzyczny piszczel
palcami przy ustach rozdzwoniĹŻ ,
koĹŻysaĹŻy sić Ă˝ebra jak liĂşcie,
chwiaĹŻ sić zĹb wyĹŻamany i goleń.
Robak drobnymi wĹsami poruszaĹŻ
i po czaszce wćdrowaĹŻ jak globie,
uĂşmiechaĹŻy sić oczy i usta
mej siostrzyczki w trumience obĹŻej.
Jeszcze raz, tylko raz
hejnaĹŻ bajkć zanuci ďż˝
kaĂ˝da koĂşÄ bćdzie graÄ, kaĂ˝da trawa i korzeń: ...
jechaĹŻ pićkny przez sosnowe morze
w nikĹŻej ĹŻódce
pod blask.
Wićc i inne okrćty - wszystkie z listków i jagód.
Cicho ptaki ze smutku pĹŻakaĹŻy,
bo na zawsze, bo nie wrócĹ, gdy odjadĹ
pod ýaglami z koniczyny i malin.
NuciĹŻ pićkny, a usta miaĹŻ modre:
kajet rzuÄ, za mnĹ chodę,
to karocć ci zbudujć i otulć w chorĹgiew
i dam welon czarny jak noc...
DudniĹŻ flet i organy w kaplicy
wyciĹgaĹŻy ramiona jak anioĹŻ;
jeszcze raz zagra koĂşÄ - szatan w miasto powróci ďż˝
szepnĹĹŻ zwiastun i we Ăşnie przystanĹĹŻ.
Z dymu bćdzie dom twój i sen,
a z pĹŻomienia wiecznoĂşÄ zupeĹŻna
i opowieĂşÄ inna - lecz wiedz,
ýe muzyka w niej nagůa gra...
Nie anielskie to pienia.
Tak opowieĂşÄ ta sić zaczyna:
Czy znasz ten kraj...
X
Ryby na rzekach z fioletu wypĹŻywajĹ brzuchami do góry,
ostatni kanarek staruszki wydaĹŻ Ăşmiertelne westchnienie,
Ă˝óĹŻto byĹŻo od Ăşpiewu jego,
teraz leĂ˝y - sztywne ma pióra ďż˝
wićc sić módlmy: wybaw od zĹŻego.
Marszczy sić skóra globu, lasami zapada i pćka,
pĹŻacze serdecznie kamień,
gwiazda sić traci na wietrze:
czarne sĹŻońce zmalaĹŻo do ksztaĹŻtu serca czĹŻowieka
wićc sić módlmy: daj zmiĹŻowanie,
oddal zapowiedę zĹŻowieszczĹ.
StanćĹŻy w martwym powietrzu gĹŻosy psalmistów letnich,
biskup w ýaůobnej kapie
kropidĹŻem widma gasi;
skrzypiĹ haki szubienic,
zaraz salwa w ciaĹŻo zapadnie ďż˝
wićc sić módlmy: zeĂşlij nam ĹŻaskć.
Przymknićte sĹ oczy poĂ˝arów,
lasy sĹ drĂ˝Ĺce jak rzćsy,
krew juĂ˝ straszy na drogach, Ă˝adne stopy jej Ăşladów nie otrĹ ďż˝
kwiaty zwćglone - i koĂşci zwierzĹt ĹŻĹkowych i leĂşnych,
wićc sić módlmy: od lćku nadmiaru
i szatana czuĹŻego nas ochroń.
A domy ĹŻamiĹ sić lekko
i znaki ciĹgnĹ po niebie:
wciĹĂ˝ na wieĂ˝ach ludzie w wieczór
Ă˝aĹŻosnymi jćzykami czytajĹ gwiazdy, a gniew
pali im wĹŻosy w nieĹŻadzie,
bo powietrze gorĹce od przeczuÄ
tuli sić maĹŻe do pićt.
Rwie sić niebieski bulgot,
a przecieĂ˝ w wirze karuzel
szatan juĂ˝ ogień dojrzaĹŻ, ĹŻzy mu z policzków pociekĹŻy ďż˝
a sŠto farby ýaůobne, rozůoýone w skrzydůach motyli
w czarnych skrzydĹŻach albo niebieskich.
Pada Ăşmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
idzie ciemnĹ nizinĹ Ăşpiewanie,
Ăşlizga sić most, toczy sić szept i zmćczone pracujĹ tĹŻoki
po lesie, po wodzie, po ĹŻanie -
Nachyl twarzĹ sić ku ziemi,
tam usĹŻyszysz, tam odnajdziesz.
ĂlepnĹ Ärenice ludzi pod cićciem puchowej lotki ďż˝
nie gaĹŻĹzka oliwna z nieba Ăşcićtego mrozem,
lecz podůuýny opada jak kropla
spod paznokcia szatana - nietoperz.
SkĹŻćbiona puchnie darń,
wićc sić módlmy o sĹŻoneczny promyk,
bo wciĹĂ˝ noce wtulone w ogromne
skrzydĹŻa ďż˝
odpĹŻywajĹ od rĹk czĹŻowieka,
a za nimi - czy znasz?
Ten kraj.