
Konstanty Ildefons
Gałczyński
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Gałczyński Konstanty Ildefons Satyra na bożą ...
Satyra na bożą krówkę
Konstanty Ildefons Gałczyński
Po cholerę toto żyje?
Trudno powiedzieć, czy ma szyję,
a bez szyi komu się przyda?
Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakieś kropeczki -
ohyda.
Człowiek zajęty niesłychanie,
a toto proszę, lezie po ścianie
i rozprasza uwagę człowieka;
bo człowiek chciałby się skoncentrować,
a ot bożą krówkę obserwować musi,
a czas ucieka.
A secundo, szanowne panie,
jakim prawem w zimie na ścianie?!
Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!
Bo latem to co innego:
każdy owad może tentego
i w ogóle.
Więc upraszam entomologów,
czyli badaczy owadzich nogów,
by się na tę sprawę rzucili z szałem.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Po cholerę toto żyje?
Trudno powiedzieć, czy ma szyję,
a bez szyi komu się przyda?
Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakieś kropeczki -
ohyda.
Człowiek zajęty niesłychanie,
a toto proszę, lezie po ścianie
i rozprasza uwagę człowieka;
bo człowiek chciałby się skoncentrować,
a ot bożą krówkę obserwować musi,
a czas ucieka.
A secundo, szanowne panie,
jakim prawem w zimie na ścianie?!
Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!
Bo latem to co innego:
każdy owad może tentego
i w ogóle.
Więc upraszam entomologów,
czyli badaczy owadzich nogów,
by się na tę sprawę rzucili z szałem.
Gałczyński Konstanty Ildefons
Ona mi pierwsza pokazała księżyc
i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.
Byłem wtedy mały jak muszelka,
A czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.
Noc.
Dopala się nafta w lampce.
Lamentuje nad uchem komar.
Może to ty, matko, na niebie
jesteś tymi gwiazdami kilkoma?
Albo na jeziorze żaglem białym?
Albo falą w brzegi pochyłe?
Może twoje dłonie posypały
mój manuskrypt gwiaździstym pyłem?
A możeś jest południowa godzina,
mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?
Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach-
od włosów. Czy to nie twoja?
*
Ciemne olchy stoją na moczarze,
rozsypuje się w mokradłach próchno.
Ej, rozświstał się wiatr na rujarze,
małe gwiazdki nad olchami zdmuchnął.
Mała myszka przez ścieżkę przebiegła.
Drogę mleczną nietoperz wymierzył.
I wiatr ucichł nagle. I zza węgła
z fajką srebrną w zębach wyszedł księżyc.
Rozświeciły się świeceniem wielkim
chmury, dziuple, żołędzie i sęki-
jakby cały świat był srebrnym świerkiem,
srenbrnym bąkiem grającym piosenki.
*
Listki drżeć zaczynają,
słońce wschodzi nad knieję,
serce jak śnieg topnieje.
Listkom rosnąć, opadać,
ptakom też wiecznie nie żyć,
Słońcu wschodzić, zachodzić,
sercu gwiazdy i skrzypce.
*
Jak pudełko świeczek choinkowych,
nagle, w ręku, gdzies od dna kredensu,
myśli nagle tak wchodzą do głowy,
serce trącą i sercem zatrzęsą.
Świeczki takie kupowała mama.
One drzemią. W nich śpi piękny zamiar.
Tylko rozwiń je i tylko zapal,
a zobaczysz, co z tego wyniknie:
w świeczkach błyśnie drogiej twarzy owal.
Matka palec wzniesie. Wiatr ucichnie.
Matkę w ręce ucałuj i włosy,
potem śniegu po uliczkach rozsyp,
żeby błyskał się i żeby chrzęścił.
Potem wszystkie światła, co migocą,
do walizki zamknij. Otwórz nocą,
jeśli w drodze spotka cię nieszczęście.
*
Lato w lesie. Ciemność zielona w świerkach.
Szałwia. Zajęczy szczaw.
Niebo obłoki zdejmuje. Ptak zerka.
Trzmiele brzęczą wśród traw.
Motyle żółte i białe jak latające listy.
Cisza i światło.
A tam dalej i dalej, za tym pagórkiem piaszczystym,
też jest lato.
*
Niebo to jest małe miasteczko w niedzielę,
gwiazdy gapią się na ziemię z okien,
a wiadomo, że gwiazd jest wiele
i że wszystkie są niebieskookie.
A tam w rogu, w mieszkaniu z balkonem,
w jednym oknie, gdzie kwiat czerwony,
a to drugie okno z drugim kwiatem...
tam ty mieszkasz. I pogrzebaczem
fajerki przesuwasz. I płaczesz.
Bo tak długo czekasz mnie z obiadem.
*
Idę do ciebie. W twoją zieleń.
I w twoje śniegi. I w twój wiatr.
W twój niezmierzony idę świat,
gdzie pory roku na twej dłoni
trojaka jak Siązaczki tańczą
i kurz się wzbija, skrzypi wóz,
odyniec biegnie przez mokradła
i jeleń rośnie pośród światła,
co, dzwoniąc, bębniąc, tarabaniąc,
zaspane gwiazdy strząsa z brzóz.
Jesień to skrzypce potłuczone,
bezradna myśl nad ćwiercią smyczka,
zima to plecy twoje białe,
lato ? jak złota
rękawiczka,
którą porzucił w sadzie Jan,
ten Kochanowski, co mu łyżką
wystarczy stuknąć, a już wszystko
tańcuje, niebo się otwiera,
niebo niebieskich pełne piór,
truchleje wilk, basuje bór
głosem Szekspira i Homera.
Ze srebrnych, księżycowych jezior
delfin wysuwa ucho, jesiotr
słuchaniem skraca sobie pobyt.
A z lasu truchcik sarnich kopyt.
Z rybackich ognisk bucha dym,
skwierczy na sadle płotka żółta ?
to w wierszach Jana tak. I w nim
zakotwiczona moja nuta;
i wszystkie, wszystkie, wszystkie muzy,
bemole wszystkie, rytm i rym,
i księżyc, mój ubogi kuzyn,
co na telegraficznych drutach
nocą nabija sobie guzy.
But zgubił. Choć jest cały światłem,
we łbie rozumu ani szczypty.
I nieskończonym sznurowadłem
wplątał się w moje manuskrypty.
i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.
Byłem wtedy mały jak muszelka,
A czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.
Noc.
Dopala się nafta w lampce.
Lamentuje nad uchem komar.
Może to ty, matko, na niebie
jesteś tymi gwiazdami kilkoma?
Albo na jeziorze żaglem białym?
Albo falą w brzegi pochyłe?
Może twoje dłonie posypały
mój manuskrypt gwiaździstym pyłem?
A możeś jest południowa godzina,
mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?
Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach-
od włosów. Czy to nie twoja?
*
Ciemne olchy stoją na moczarze,
rozsypuje się w mokradłach próchno.
Ej, rozświstał się wiatr na rujarze,
małe gwiazdki nad olchami zdmuchnął.
Mała myszka przez ścieżkę przebiegła.
Drogę mleczną nietoperz wymierzył.
I wiatr ucichł nagle. I zza węgła
z fajką srebrną w zębach wyszedł księżyc.
Rozświeciły się świeceniem wielkim
chmury, dziuple, żołędzie i sęki-
jakby cały świat był srebrnym świerkiem,
srenbrnym bąkiem grającym piosenki.
*
Listki drżeć zaczynają,
słońce wschodzi nad knieję,
serce jak śnieg topnieje.
Listkom rosnąć, opadać,
ptakom też wiecznie nie żyć,
Słońcu wschodzić, zachodzić,
sercu gwiazdy i skrzypce.
*
Jak pudełko świeczek choinkowych,
nagle, w ręku, gdzies od dna kredensu,
myśli nagle tak wchodzą do głowy,
serce trącą i sercem zatrzęsą.
Świeczki takie kupowała mama.
One drzemią. W nich śpi piękny zamiar.
Tylko rozwiń je i tylko zapal,
a zobaczysz, co z tego wyniknie:
w świeczkach błyśnie drogiej twarzy owal.
Matka palec wzniesie. Wiatr ucichnie.
Matkę w ręce ucałuj i włosy,
potem śniegu po uliczkach rozsyp,
żeby błyskał się i żeby chrzęścił.
Potem wszystkie światła, co migocą,
do walizki zamknij. Otwórz nocą,
jeśli w drodze spotka cię nieszczęście.
*
Lato w lesie. Ciemność zielona w świerkach.
Szałwia. Zajęczy szczaw.
Niebo obłoki zdejmuje. Ptak zerka.
Trzmiele brzęczą wśród traw.
Motyle żółte i białe jak latające listy.
Cisza i światło.
A tam dalej i dalej, za tym pagórkiem piaszczystym,
też jest lato.
*
Niebo to jest małe miasteczko w niedzielę,
gwiazdy gapią się na ziemię z okien,
a wiadomo, że gwiazd jest wiele
i że wszystkie są niebieskookie.
A tam w rogu, w mieszkaniu z balkonem,
w jednym oknie, gdzie kwiat czerwony,
a to drugie okno z drugim kwiatem...
tam ty mieszkasz. I pogrzebaczem
fajerki przesuwasz. I płaczesz.
Bo tak długo czekasz mnie z obiadem.
*
Idę do ciebie. W twoją zieleń.
I w twoje śniegi. I w twój wiatr.
W twój niezmierzony idę świat,
gdzie pory roku na twej dłoni
trojaka jak Siązaczki tańczą
i kurz się wzbija, skrzypi wóz,
odyniec biegnie przez mokradła
i jeleń rośnie pośród światła,
co, dzwoniąc, bębniąc, tarabaniąc,
zaspane gwiazdy strząsa z brzóz.
Jesień to skrzypce potłuczone,
bezradna myśl nad ćwiercią smyczka,
zima to plecy twoje białe,
lato ? jak złota
rękawiczka,
którą porzucił w sadzie Jan,
ten Kochanowski, co mu łyżką
wystarczy stuknąć, a już wszystko
tańcuje, niebo się otwiera,
niebo niebieskich pełne piór,
truchleje wilk, basuje bór
głosem Szekspira i Homera.
Ze srebrnych, księżycowych jezior
delfin wysuwa ucho, jesiotr
słuchaniem skraca sobie pobyt.
A z lasu truchcik sarnich kopyt.
Z rybackich ognisk bucha dym,
skwierczy na sadle płotka żółta ?
to w wierszach Jana tak. I w nim
zakotwiczona moja nuta;
i wszystkie, wszystkie, wszystkie muzy,
bemole wszystkie, rytm i rym,
i księżyc, mój ubogi kuzyn,
co na telegraficznych drutach
nocą nabija sobie guzy.
But zgubił. Choć jest cały światłem,
we łbie rozumu ani szczypty.
I nieskończonym sznurowadłem
wplątał się w moje manuskrypty.
Gałczyński Konstanty Ildefons Dzikie wino
Koło tych pagórkow piaszczystych, które księżyc
po kolei odsłania
jeden po drugim,
jeden po drugim,
ptaki śpią,
tylko droga się srebrzy
i Wisła świeci jak latarnia -
i cisza jakby Szopen przed chwilą zamilkł,
lecz niech struna się przypomni srebrna jak te koleiny
zapląsają chmury z sosnami, z pagórkami,
dzikie wino pocznie szeptać z dzikim winem;
no i już masz polonez. Przeklęte polskie serce!
Diabli wiedzą, co to jest: w liniach skrzypiec
i pagórkow tego szukaj, w dzikim winie na szybie;
szepty zaśpiewne i niebiosa bohaterskie,
i wrzawa nad niebiosami, i pory roku jak struny
skrzypcowe, cztery, cztery: wiosna, lato, jesień i zima
wiatr w struny, i deszcz w struny, i grad w struny, i blask w struny,
bas śnieżny i słowicza szalona kwinta,
Wisła pod smyczkiem, srebro wiślane, Wisła pod palcem, ta co
śpiewa najwyżej struna, rzeka na skrzypce sopranowe
naciągnięta, a z worka czasu chmury, ptaki, horyzonty wielogłowe
i jesień fruwająca, i ogromne lato;
- chmury nad skrzypcami, i liście tuż nad smyczkiem,
i te pagórki faliste, i wiatr, i światła wszystkie.
*
Na liściu dzikiego wina trudno jest zmieścić Warszawę
i gwiazdę Wenus nad nią, a jednak
w jakiejś trudnej podróży to on ci przypomni Warszawę
ten liść
na wszystkich kontynentach
we wszystkich miastach,
zaułkach
labiryntach.
Na liść dzikiego wina jak na mapę ojczyzny
patrzę tu węgiel, mówię; tu morze jak Kochanowski rozśpiewane,
a tutaj, mowię, góry, a tutaj równiny,
wszystko razem jak fotografia ukochanej;
ognie portów, lampy w oknach, maszyny i ludzie,
nasi ludzie, budowniczowie pogody,
i słońce, słońce, słońce, które przodem pójdzie
przez ogrody, ogrody, ogrody;
i wiatr, i wiatr w liście, i znow wyrażalna trudno
nuta, drzazga cudowna pod sercem samym.
Powiedz, skąd jesteś, nuto; powiedz, skąd płyniesz, nuto,
nuto-latarnio idąca przed nami.
To w niej, w tym błysku nagłym: twarz jakaś, chmura jakaś,
jakiś sierpień, dom, dzikie wino -
jak burza odetchniesz, lecz nie deszcz będzie płakać
to łzy twoje szczęśliwe popłyną;
gościńce złote wszystkie, rzeki wszystkie chóralnie
zejdą się w twoim sercu,
ziemia ciebie przyciągnie, księżyc ciebie dopadnie
i po polsku ci powie: "Dobry wieczór!"
A to jest dzikie wino. Rozszumiało się ono,
zestroiło głos do głosu w pieśni,
dzikie wino - dokoła; dzikie wino - noc wesoła;
krzyczą liście: "My tutaj jesteśmy,
nad tym oknem, nad tą lampą nie zagasłą,
rozgadane jak jesienna plucha -
jakich >TrenówBallad i romansów<
można by się jeszcze w nas dosłuchać!"
O, dzikiego wina nocy, czarne blaski
rozsypane muzyką śnieżno-ciemną!
Nocy, w kóbrej jak w pokoju babki
i liść, i ptak, i gwiazda bawią się ze mną.
Osowieje liść, gdy mrok go najdzie,
ptak w gąszcz frunie, zaś gwiazda do nieba,
pokój babki zniknie, czas szumiący
swoje wody będzie toczył i rozlewał.
*
Ileż to lat, ileż to lat trzeba chodzić
po dniach, po nocach, po schodach, po piętrach,
do ilu łomotać drzwi, w ilu szukać
książkach, światłach, muzycznych instrumentach!
Po jakich drogach, co się w deszczu mylą,
zaplątują w niebieskich zachmurzeniach,
w ilu miastach z latarniami! o, w ilu
nieskończonych próbach, oczekiwaniach, doświadczeniach -
ażeby znaleźć jakieś jedno zdanie,
które do serca komuś wejdzie i zostanie,
parę słów ułożonych w dziecinny gwiazdozbiór,
a ten nad czyimś oknem będzie sunął świecąc
w noc zimową i powie ktoś: "Cóż, noc niebrzydka!"
Bo trudno jest za włosy chwycić treść wzburzoną,
rytm odmienny jak księżyc, ten sam księżyc, który
Beetoven z nieba zerwał i w sonatę wepchnął.
*
Nad oknem,
na murze,
a liście takie duże -
zielone, zielone
dzikie wino zielone.
O każdej
godzinie
wiatr szumi w dzikim winie -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
Uroda
przyroda
za nic byś jej nie oddał -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
Za siedmiu
morzami
napełni oczy łzami -
zielone, zielone,
dzilie wino zielone.
I we śnie
przypłynie
dom cały w dzikim winie -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
I niebo,
i księżyc,
i wino się rozsrebrzy -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
Zaszepce
na szybie,
myślisz, że słuchasz skrzypiec -
zielone, zielona,
dzikie wino zielona.
Pod serce
jak nuta.
I powiesz: tak, to tutaj -
zielone, zielone
dzikie wino zielone.
Ten dach i
te okna,
i noc jak narzeczona -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
*
Tańczy noc, rozśpiewała się
po pagórkach, po kotlinach,
tańczy noc, roztańczyła się
w wieńcu z dzikiego wina.
Klaszcze Wisła, wszystkie fale klaszczą,
a nad Wisłą klaszcze wiklina,
klaszcze niebo wysoko, noc tańczy
w wieńcu z dzikiego wina.
A to przecie wiatr dmie w srebrne pasma
chmur, a każda chmura inna.
Tańczy noc, jak bardzo srebrna gwiazda,
w wieńcu z dzikiego wina.
A to przecie najzwyklejsze liście,
zwykły księżyc, co liście odciemnia -
tylko że ten trylik tak srebrzyście,
tylko że ten bas jak skała: ziemia.
I pieśń ziemi, co jak skrzypce woła -
i te strofy, co jak chmury płyną -
strofy - chmury - noc czuwa, wesoła -
i szumiące dzikie wino, dzikie wino -
koło tych pagórkow piaszczystych, które księżyc
po kolei odsłania,
jeden po drugim,
jeden po drugim,
ptaki śpią,
tylko droga się srebrzy
i Wisła świeci jak latarnia.
po kolei odsłania
jeden po drugim,
jeden po drugim,
ptaki śpią,
tylko droga się srebrzy
i Wisła świeci jak latarnia -
i cisza jakby Szopen przed chwilą zamilkł,
lecz niech struna się przypomni srebrna jak te koleiny
zapląsają chmury z sosnami, z pagórkami,
dzikie wino pocznie szeptać z dzikim winem;
no i już masz polonez. Przeklęte polskie serce!
Diabli wiedzą, co to jest: w liniach skrzypiec
i pagórkow tego szukaj, w dzikim winie na szybie;
szepty zaśpiewne i niebiosa bohaterskie,
i wrzawa nad niebiosami, i pory roku jak struny
skrzypcowe, cztery, cztery: wiosna, lato, jesień i zima
wiatr w struny, i deszcz w struny, i grad w struny, i blask w struny,
bas śnieżny i słowicza szalona kwinta,
Wisła pod smyczkiem, srebro wiślane, Wisła pod palcem, ta co
śpiewa najwyżej struna, rzeka na skrzypce sopranowe
naciągnięta, a z worka czasu chmury, ptaki, horyzonty wielogłowe
i jesień fruwająca, i ogromne lato;
- chmury nad skrzypcami, i liście tuż nad smyczkiem,
i te pagórki faliste, i wiatr, i światła wszystkie.
*
Na liściu dzikiego wina trudno jest zmieścić Warszawę
i gwiazdę Wenus nad nią, a jednak
w jakiejś trudnej podróży to on ci przypomni Warszawę
ten liść
na wszystkich kontynentach
we wszystkich miastach,
zaułkach
labiryntach.
Na liść dzikiego wina jak na mapę ojczyzny
patrzę tu węgiel, mówię; tu morze jak Kochanowski rozśpiewane,
a tutaj, mowię, góry, a tutaj równiny,
wszystko razem jak fotografia ukochanej;
ognie portów, lampy w oknach, maszyny i ludzie,
nasi ludzie, budowniczowie pogody,
i słońce, słońce, słońce, które przodem pójdzie
przez ogrody, ogrody, ogrody;
i wiatr, i wiatr w liście, i znow wyrażalna trudno
nuta, drzazga cudowna pod sercem samym.
Powiedz, skąd jesteś, nuto; powiedz, skąd płyniesz, nuto,
nuto-latarnio idąca przed nami.
To w niej, w tym błysku nagłym: twarz jakaś, chmura jakaś,
jakiś sierpień, dom, dzikie wino -
jak burza odetchniesz, lecz nie deszcz będzie płakać
to łzy twoje szczęśliwe popłyną;
gościńce złote wszystkie, rzeki wszystkie chóralnie
zejdą się w twoim sercu,
ziemia ciebie przyciągnie, księżyc ciebie dopadnie
i po polsku ci powie: "Dobry wieczór!"
A to jest dzikie wino. Rozszumiało się ono,
zestroiło głos do głosu w pieśni,
dzikie wino - dokoła; dzikie wino - noc wesoła;
krzyczą liście: "My tutaj jesteśmy,
nad tym oknem, nad tą lampą nie zagasłą,
rozgadane jak jesienna plucha -
jakich >TrenówBallad i romansów<
można by się jeszcze w nas dosłuchać!"
O, dzikiego wina nocy, czarne blaski
rozsypane muzyką śnieżno-ciemną!
Nocy, w kóbrej jak w pokoju babki
i liść, i ptak, i gwiazda bawią się ze mną.
Osowieje liść, gdy mrok go najdzie,
ptak w gąszcz frunie, zaś gwiazda do nieba,
pokój babki zniknie, czas szumiący
swoje wody będzie toczył i rozlewał.
*
Ileż to lat, ileż to lat trzeba chodzić
po dniach, po nocach, po schodach, po piętrach,
do ilu łomotać drzwi, w ilu szukać
książkach, światłach, muzycznych instrumentach!
Po jakich drogach, co się w deszczu mylą,
zaplątują w niebieskich zachmurzeniach,
w ilu miastach z latarniami! o, w ilu
nieskończonych próbach, oczekiwaniach, doświadczeniach -
ażeby znaleźć jakieś jedno zdanie,
które do serca komuś wejdzie i zostanie,
parę słów ułożonych w dziecinny gwiazdozbiór,
a ten nad czyimś oknem będzie sunął świecąc
w noc zimową i powie ktoś: "Cóż, noc niebrzydka!"
Bo trudno jest za włosy chwycić treść wzburzoną,
rytm odmienny jak księżyc, ten sam księżyc, który
Beetoven z nieba zerwał i w sonatę wepchnął.
*
Nad oknem,
na murze,
a liście takie duże -
zielone, zielone
dzikie wino zielone.
O każdej
godzinie
wiatr szumi w dzikim winie -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
Uroda
przyroda
za nic byś jej nie oddał -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
Za siedmiu
morzami
napełni oczy łzami -
zielone, zielone,
dzilie wino zielone.
I we śnie
przypłynie
dom cały w dzikim winie -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
I niebo,
i księżyc,
i wino się rozsrebrzy -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
Zaszepce
na szybie,
myślisz, że słuchasz skrzypiec -
zielone, zielona,
dzikie wino zielona.
Pod serce
jak nuta.
I powiesz: tak, to tutaj -
zielone, zielone
dzikie wino zielone.
Ten dach i
te okna,
i noc jak narzeczona -
zielone, zielone,
dzikie wino zielone.
*
Tańczy noc, rozśpiewała się
po pagórkach, po kotlinach,
tańczy noc, roztańczyła się
w wieńcu z dzikiego wina.
Klaszcze Wisła, wszystkie fale klaszczą,
a nad Wisłą klaszcze wiklina,
klaszcze niebo wysoko, noc tańczy
w wieńcu z dzikiego wina.
A to przecie wiatr dmie w srebrne pasma
chmur, a każda chmura inna.
Tańczy noc, jak bardzo srebrna gwiazda,
w wieńcu z dzikiego wina.
A to przecie najzwyklejsze liście,
zwykły księżyc, co liście odciemnia -
tylko że ten trylik tak srebrzyście,
tylko że ten bas jak skała: ziemia.
I pieśń ziemi, co jak skrzypce woła -
i te strofy, co jak chmury płyną -
strofy - chmury - noc czuwa, wesoła -
i szumiące dzikie wino, dzikie wino -
koło tych pagórkow piaszczystych, które księżyc
po kolei odsłania,
jeden po drugim,
jeden po drugim,
ptaki śpią,
tylko droga się srebrzy
i Wisła świeci jak latarnia.
Gałczyński Konstanty Ildefons Noc listopadowa
Mglista Warszawo z lat trzydziestych,
gdy ewokuję twoją twarz,
nie wiem, jak zamknąć w anapesty,
jamby, trocheje i daktyle
wsiąkłego w mrok kamienic. "Zważ -
powiada mi historia, grożąc -
no co się ważysz, śmiałku mój,
ty, co rymowy tocząc bój,
chcesz rymem zakuć jak obrożą
moje dymiące serce. Stój...
Bo strojne dźwięki wzruszyć lirą,
kostium pokazać muzealny,
śmieszny pantalon z kaszmiru,
halsztuk a la mĂŠlancolique -
to bardzo łatwo... Ja - to krzyk,
jak lawa stygnący w wiekach..."
Mgła. Mgła. Mgła.
Cała Warszawa to mgła.
Cała Polska to mgła.
Pyta przechodzeń przechodnia,
jak wczoraj, jak dziś, jak co dnia:
- Kiedy się skończy mgła?
- ...Piotrze, to ty?
- To ja.
- Czy idziesz ze mną?
Mgła...
Szósta. Od Solca ciemno.
Widać, zamokły dyle narodowego browaru,
Widać, że nawet ogień przeszedł na służbę carów.
Widać, jak idę! Nowym światem
rwie nawałnica, burza młodych -
"Podchorążowie, hańba katom!"
"Witaj, jutrzenko swobody..."
Hej, Polacy! Na ulice!
Garstka serc u waszych bram -
na latarnię Targowicę!
Wolność niesiem!...
Ale tam
śpi na pokojach ciepło złote,
w niszach rzeźbione kandelabry
i damy nad Walterem Scottem.
. . . . . . . . . . . . .
a z nimi poszli ludzie z fabryk.
Resztę mój czytelniku, znajdziesz w starych skryptach,
w listach "...matko, umieram...", w sztychach, manuskryptach
i w śniegu syberiskim czerwonym na milę;
i jak debatowano, by uczcić tę chwilę:
Ratusz na gwałt zaczęto więc iluminować,
pstrzyć girlandą meandrów, dębem dekorować,
ażeby Wolność była i ażeby Sława...
Tak po trudach, po nocnych usnęła Warszawa
z ludem jak morze głupim. I wodzów tragedią.
gdy ewokuję twoją twarz,
nie wiem, jak zamknąć w anapesty,
jamby, trocheje i daktyle
wsiąkłego w mrok kamienic. "Zważ -
powiada mi historia, grożąc -
no co się ważysz, śmiałku mój,
ty, co rymowy tocząc bój,
chcesz rymem zakuć jak obrożą
moje dymiące serce. Stój...
Bo strojne dźwięki wzruszyć lirą,
kostium pokazać muzealny,
śmieszny pantalon z kaszmiru,
halsztuk a la mĂŠlancolique -
to bardzo łatwo... Ja - to krzyk,
jak lawa stygnący w wiekach..."
Mgła. Mgła. Mgła.
Cała Warszawa to mgła.
Cała Polska to mgła.
Pyta przechodzeń przechodnia,
jak wczoraj, jak dziś, jak co dnia:
- Kiedy się skończy mgła?
- ...Piotrze, to ty?
- To ja.
- Czy idziesz ze mną?
Mgła...
Szósta. Od Solca ciemno.
Widać, zamokły dyle narodowego browaru,
Widać, że nawet ogień przeszedł na służbę carów.
Widać, jak idę! Nowym światem
rwie nawałnica, burza młodych -
"Podchorążowie, hańba katom!"
"Witaj, jutrzenko swobody..."
Hej, Polacy! Na ulice!
Garstka serc u waszych bram -
na latarnię Targowicę!
Wolność niesiem!...
Ale tam
śpi na pokojach ciepło złote,
w niszach rzeźbione kandelabry
i damy nad Walterem Scottem.
. . . . . . . . . . . . .
a z nimi poszli ludzie z fabryk.
Resztę mój czytelniku, znajdziesz w starych skryptach,
w listach "...matko, umieram...", w sztychach, manuskryptach
i w śniegu syberiskim czerwonym na milę;
i jak debatowano, by uczcić tę chwilę:
Ratusz na gwałt zaczęto więc iluminować,
pstrzyć girlandą meandrów, dębem dekorować,
ażeby Wolność była i ażeby Sława...
Tak po trudach, po nocnych usnęła Warszawa
z ludem jak morze głupim. I wodzów tragedią.