Wiersze znanych
Sortuj według:
Gajcy Tadeusz żebrak smutku
Światłom jak kurantom złocistym
przebiegł drogę człowiek po drobniutkim świście -
chitynowy niemal.
Dziewczyna stojąca na skraju melodię nakryła fartuchem
jak liściem.
Usta miała maleńkie
i prędkie,
a szyszka świeciła w jej ręku
jak klejnot albo lusterko.
Po śpiewie człowiek się wspinał,
grzbiet wygarbiał jak owad,
pewnie płakał - bo w słowach
jak w bursztynie trzy łzy miał -
Za firanką z barw motylich,
za szybą z źrenic rybich
lepili właśnie serce z gliny
dla smutnych i nieżywych.
Serce było z kształtu jak szyszka,
a śpiewało - jak dziewczyna śpiewa,
więc choć człowiek jak deszcz się przemykał,
ujść nie zdołał -
i wrócił, by żebrać.
przebiegł drogę człowiek po drobniutkim świście -
chitynowy niemal.
Dziewczyna stojąca na skraju melodię nakryła fartuchem
jak liściem.
Usta miała maleńkie
i prędkie,
a szyszka świeciła w jej ręku
jak klejnot albo lusterko.
Po śpiewie człowiek się wspinał,
grzbiet wygarbiał jak owad,
pewnie płakał - bo w słowach
jak w bursztynie trzy łzy miał -
Za firanką z barw motylich,
za szybą z źrenic rybich
lepili właśnie serce z gliny
dla smutnych i nieżywych.
Serce było z kształtu jak szyszka,
a śpiewało - jak dziewczyna śpiewa,
więc choć człowiek jak deszcz się przemykał,
ujść nie zdołał -
i wrócił, by żebrać.
Grochowiak Stanisław * * * [Tęsknię ...
Tęsknię za tobą jesiennie -
Za tobą odległą
O zimne deszcze -
Szukam cię w nocy ciemnej,
W taki mrok,
W taki chłód
Za tobą odległą
O zimne deszcze -
Szukam cię w nocy ciemnej,
W taki mrok,
W taki chłód
Gajcy Tadeusz Po raz pierwszy m...
Nieśmiałej trawy lazur
jutro mnie chłodem określi,
ku niebu przegnie małemu
i złamie głos mój doczesny,
drzewa językiem rozdzwoni
powietrze kipiące ostro,
bym sen przytulił do skroni
i serce uniósł jak wiosło.
Dlatego zanim posłuszny
pod tęczę wysoką wpełznę
ramiona kuląc i uśmiech
nietrwały niosąc przez przestrzeń,
idź obok, jak idzie Twa rzeka
wara wydęte płucząc
czasem serdecznym i ogniem
jak ja już mową półludzką.
Ja przystanę - Ty zostań,
jeśli zawołam - Ty krzycz,
będziemy razem jak kościół
w górę się piąć, gdzie jak liść
leży posłuszny Twej ręce
księżyc wymarły i gwiazd
ustokrotnione obręcze
głowę znaczące jak głaz.
Po obu stronach mej drogi
milczenia białego strzeż,
abym, gdy głos mój jak storczyk
wypryśnie nagły - wciąż szedł
nieśmiałej trawy lazurem,
co sen mój i ciało określi
z sobą gotowym jak trumną
już wieczny, a ciągle doczesny.
Jeśli mój kres Ci znajomy,
wytrwaj do kresu i sądź
wodę wraz ze mną i płomień
oraz szerokość stron
świata. I nim pochylisz mi dłoń
na ziemi strumień jak owcę,
niech się rozleję w krąg
i w jasność przeistoczę.
jutro mnie chłodem określi,
ku niebu przegnie małemu
i złamie głos mój doczesny,
drzewa językiem rozdzwoni
powietrze kipiące ostro,
bym sen przytulił do skroni
i serce uniósł jak wiosło.
Dlatego zanim posłuszny
pod tęczę wysoką wpełznę
ramiona kuląc i uśmiech
nietrwały niosąc przez przestrzeń,
idź obok, jak idzie Twa rzeka
wara wydęte płucząc
czasem serdecznym i ogniem
jak ja już mową półludzką.
Ja przystanę - Ty zostań,
jeśli zawołam - Ty krzycz,
będziemy razem jak kościół
w górę się piąć, gdzie jak liść
leży posłuszny Twej ręce
księżyc wymarły i gwiazd
ustokrotnione obręcze
głowę znaczące jak głaz.
Po obu stronach mej drogi
milczenia białego strzeż,
abym, gdy głos mój jak storczyk
wypryśnie nagły - wciąż szedł
nieśmiałej trawy lazurem,
co sen mój i ciało określi
z sobą gotowym jak trumną
już wieczny, a ciągle doczesny.
Jeśli mój kres Ci znajomy,
wytrwaj do kresu i sądź
wodę wraz ze mną i płomień
oraz szerokość stron
świata. I nim pochylisz mi dłoń
na ziemi strumień jak owcę,
niech się rozleję w krąg
i w jasność przeistoczę.
Ginsberg Allen Odpowiedź
Bóg odpowiada moim potępieniem! Jestem unicestwiony
poezja wytarta z płomienistej płyty nagrobnej
moim kłamstwom odpowie robak w moim uchu
moim wizjom ręka co zamknie mi powieki bym
nie widział własnego szkieletu
mojej tęsknocie bycia Bogiem drżące mięso owłosionej szczęki
które pokrywa mą czaszkę jak skóra potwora
żołądek rzyga winem duszy, trup na podłodze
bambusowej chaty, mięso ciała pełznie
w stronę swego losu, koszmar rośnie mi w mózgu
Brzęczący hałas wszelkiego stworzenia, które wielbi Zabójcę swego;
świergot
ptaków w Nieskończonym, szczekanie psów
jak odgłos rzygania, żaby rechoczą Śmierć wśród drzew
Jestem Serafinem i nie wiem ku czemu wchodzę w Próżnię
Jestem człowiekiem i nie wiem ku czemu wchodzę w Śmierć
-Chryste Chryste biedny bez nadziei
przybity do Krzyża między Wymiarami -
by ujrzeć Niepoznawalne!
martwy gong wibruje w ciele i rozległy Byt wchodzi
w mój mózg z oddali która żyje wiecznie
Nic prócz Boga tego nie utrwali! Jego Obecność
w Śmierci, Obecność przed którą nie ucieknę
zmienia mnie z Allena w Czaszkę
Starą Jednooką pełną snów wśród których nie budzę się lecz umieram
-ręce wciągnięte w mrok straszną Ręką
- ślepe ruchy robaka, cięcie - łopata jest Bogiem samym
Cóż za kłąb spotworniałych ciemności sprzed
początku świata wrócił mnie nawiedzić niosąc ślepy rozkaz!
mógłbym opróżnić tę świadomość, uciec
do miłości w Nowym Jorku; i zrobię to,
biedny żałosny Chrystus zlękniony przepowiednią Krzyża,
Nieśmiertelny --
Uciec ale nie na zawsze - Bóg nadejdzie, godzina nadejdzie,
dziwna prawda wkroczy we wszech świat, śmierć
jak dawniej ujawni, że Jest
a ja będę rozpaczał, że zapomniałem! zapomniałem! mój los powróci,
choć umrę od tego
Cóż jest święte, gdy całym wszechświatem jest Rzecz?
wpełza w każdą duszę jak narząd wampira śpiewający
przy księżycu wśród chmur --
ja biedna istota przykucam pod brodatymi gwiazdami na mrocznym polu
w Peru by
zrzucić swój ładunek - Umrę ze strachu, że umieram!
Nie tamy czy piramidy lecz śmierć a nam trzeba się gotowić
na tę nagość, biedne kości wyssane do sucha Jego długimi ustami
mrówek i wiatru, nasze dusze zabite dla przygotowania
Jego Doskonałości !
Nadeszła chwila, On odkrył swą wolę na zawsze
i żaden odlot w dawny Byt dalszy niż gwiazdy
nie znajdzie schronienia w tym ciemnym rozchwianym porcie
nieznośnej muzyki
Nie ma ucieczki w Siebie, skoro stoję w płomieniach
ani w Świat wydany na Jego bomby i Pożarcie!
Rozpoznać Jego moc! Puść
moje ręce - moją czaszkę przerażoną
- bo wybrałem miłość do samego siebie -
- swoich oczu, nosa, twarzy, penisa, duszy - a tu
Niszczyciel bez twarzy!
Bilion drzwi do tego samego nowego Bytu!
Wszechświat wywraca się na nice by mnie pożreć!
i potężny wybuch muzyki nadbiega zza nieludzkich drzwi
poezja wytarta z płomienistej płyty nagrobnej
moim kłamstwom odpowie robak w moim uchu
moim wizjom ręka co zamknie mi powieki bym
nie widział własnego szkieletu
mojej tęsknocie bycia Bogiem drżące mięso owłosionej szczęki
które pokrywa mą czaszkę jak skóra potwora
żołądek rzyga winem duszy, trup na podłodze
bambusowej chaty, mięso ciała pełznie
w stronę swego losu, koszmar rośnie mi w mózgu
Brzęczący hałas wszelkiego stworzenia, które wielbi Zabójcę swego;
świergot
ptaków w Nieskończonym, szczekanie psów
jak odgłos rzygania, żaby rechoczą Śmierć wśród drzew
Jestem Serafinem i nie wiem ku czemu wchodzę w Próżnię
Jestem człowiekiem i nie wiem ku czemu wchodzę w Śmierć
-Chryste Chryste biedny bez nadziei
przybity do Krzyża między Wymiarami -
by ujrzeć Niepoznawalne!
martwy gong wibruje w ciele i rozległy Byt wchodzi
w mój mózg z oddali która żyje wiecznie
Nic prócz Boga tego nie utrwali! Jego Obecność
w Śmierci, Obecność przed którą nie ucieknę
zmienia mnie z Allena w Czaszkę
Starą Jednooką pełną snów wśród których nie budzę się lecz umieram
-ręce wciągnięte w mrok straszną Ręką
- ślepe ruchy robaka, cięcie - łopata jest Bogiem samym
Cóż za kłąb spotworniałych ciemności sprzed
początku świata wrócił mnie nawiedzić niosąc ślepy rozkaz!
mógłbym opróżnić tę świadomość, uciec
do miłości w Nowym Jorku; i zrobię to,
biedny żałosny Chrystus zlękniony przepowiednią Krzyża,
Nieśmiertelny --
Uciec ale nie na zawsze - Bóg nadejdzie, godzina nadejdzie,
dziwna prawda wkroczy we wszech świat, śmierć
jak dawniej ujawni, że Jest
a ja będę rozpaczał, że zapomniałem! zapomniałem! mój los powróci,
choć umrę od tego
Cóż jest święte, gdy całym wszechświatem jest Rzecz?
wpełza w każdą duszę jak narząd wampira śpiewający
przy księżycu wśród chmur --
ja biedna istota przykucam pod brodatymi gwiazdami na mrocznym polu
w Peru by
zrzucić swój ładunek - Umrę ze strachu, że umieram!
Nie tamy czy piramidy lecz śmierć a nam trzeba się gotowić
na tę nagość, biedne kości wyssane do sucha Jego długimi ustami
mrówek i wiatru, nasze dusze zabite dla przygotowania
Jego Doskonałości !
Nadeszła chwila, On odkrył swą wolę na zawsze
i żaden odlot w dawny Byt dalszy niż gwiazdy
nie znajdzie schronienia w tym ciemnym rozchwianym porcie
nieznośnej muzyki
Nie ma ucieczki w Siebie, skoro stoję w płomieniach
ani w Świat wydany na Jego bomby i Pożarcie!
Rozpoznać Jego moc! Puść
moje ręce - moją czaszkę przerażoną
- bo wybrałem miłość do samego siebie -
- swoich oczu, nosa, twarzy, penisa, duszy - a tu
Niszczyciel bez twarzy!
Bilion drzwi do tego samego nowego Bytu!
Wszechświat wywraca się na nice by mnie pożreć!
i potężny wybuch muzyki nadbiega zza nieludzkich drzwi