Wiersze znanych
Sortuj według:
Różewicz Tadeusz Wspomnienie snu z...
Śnił mi się
Lew Tołstoj
leżał w łóżku
ogromny jak słońce
w grzywie
zmierzwionych kudłów
lew
widziałem jego
głowę
twarz ze złotej falującej blachy
po której spływało
nieprzerwanie światło
nagle zgasł
poczerniał
a skóra jego rąk i twarzy
była szorstka
spękana
jak kora dębu
zadałem mu pytanie
"co czynić"
"nic"
odpowiedział
wszystkimi rysami
pęknięciami
popłynęło do mnie światło
olbrzymi promienny uśmiech
rozpalał się
Lew Tołstoj
leżał w łóżku
ogromny jak słońce
w grzywie
zmierzwionych kudłów
lew
widziałem jego
głowę
twarz ze złotej falującej blachy
po której spływało
nieprzerwanie światło
nagle zgasł
poczerniał
a skóra jego rąk i twarzy
była szorstka
spękana
jak kora dębu
zadałem mu pytanie
"co czynić"
"nic"
odpowiedział
wszystkimi rysami
pęknięciami
popłynęło do mnie światło
olbrzymi promienny uśmiech
rozpalał się
Różewicz Tadeusz To jednak co trwa...
Stary człowiek
zatoczył koło
pustosząc pustkę słowa
pisze
głębiej ciemniej
wraca w dzieciństwo
sielskie
motyl
w nocną ćmę przemieniony
słowik kret
usypał nad sobą
kopczyk ziemi
rodzinnej
wchodzi w podziemną
rzekę krwi
zanim kur zapieje
trzykroć się mnie zaprzesz
stary człowiek
nad grobem pochylony
raz jeszcze przygląda się
swojej twarzy
obnażonej
tajemnicy
umiera
z raną
zadaną przez urodzenie
która to już próba umierania
bezradny
stary człowiek
w ubraniu które rośnie
na drobniejącym szkielecie
ukrywa swój wewnętrzny portret
jak przestraszone dziecko
rozbity dzbanuszek
przenosi
z kąta w kąt
skorupki
żywi i umarli
dotykają
rany
na czole
I wyszedłszygorzko zapłakał
I wytoczył światu i zaświatom
sprawę
o kroplę krwi
zatoczył koło
pustosząc pustkę słowa
pisze
głębiej ciemniej
wraca w dzieciństwo
sielskie
motyl
w nocną ćmę przemieniony
słowik kret
usypał nad sobą
kopczyk ziemi
rodzinnej
wchodzi w podziemną
rzekę krwi
zanim kur zapieje
trzykroć się mnie zaprzesz
stary człowiek
nad grobem pochylony
raz jeszcze przygląda się
swojej twarzy
obnażonej
tajemnicy
umiera
z raną
zadaną przez urodzenie
która to już próba umierania
bezradny
stary człowiek
w ubraniu które rośnie
na drobniejącym szkielecie
ukrywa swój wewnętrzny portret
jak przestraszone dziecko
rozbity dzbanuszek
przenosi
z kąta w kąt
skorupki
żywi i umarli
dotykają
rany
na czole
I wyszedłszygorzko zapłakał
I wytoczył światu i zaświatom
sprawę
o kroplę krwi
Różewicz Tadeusz Lament
Zwracam się do was kapłani
nauczyciele sędziowie artyści
szewcy lekarze referenci
i do ciebie mój ojcze
Wysłuchajcie mnie.
Nie jestem młody
niech was smukłość mego ciała
nie zwodzi
ani tkliwa biel szyi
ani jasność otwartego czoła
ani puch nad słodką wargą
ni śmiech cherubiński
ni krok elastyczny
Nie jestem młody
niech was moja niewinność
nie wzrusza
ani moja czystość
ani moja słabość
kruchość i prostota
mam lat dwadzieścia
jestem mordercą
jestem narzędziem
tak ślepym jak miecz
w dłoni kata
zamordowałem człowieka
i czerwonymi palcami
gładziłem białe piersi kobiet.
Okaleczony nie widziałem
ani nieba ani róży
ptaka gniazda drzewa
świętego Franciszka
Achillesa i Hektora
Przez sześć lat
buchał z nozdrza opar krwi
Nie wierzę w przemianę wody w wino
nie wierzę w grzechów odpuszczenie
nie wierzę w ciała zmartwychwstanie
nauczyciele sędziowie artyści
szewcy lekarze referenci
i do ciebie mój ojcze
Wysłuchajcie mnie.
Nie jestem młody
niech was smukłość mego ciała
nie zwodzi
ani tkliwa biel szyi
ani jasność otwartego czoła
ani puch nad słodką wargą
ni śmiech cherubiński
ni krok elastyczny
Nie jestem młody
niech was moja niewinność
nie wzrusza
ani moja czystość
ani moja słabość
kruchość i prostota
mam lat dwadzieścia
jestem mordercą
jestem narzędziem
tak ślepym jak miecz
w dłoni kata
zamordowałem człowieka
i czerwonymi palcami
gładziłem białe piersi kobiet.
Okaleczony nie widziałem
ani nieba ani róży
ptaka gniazda drzewa
świętego Franciszka
Achillesa i Hektora
Przez sześć lat
buchał z nozdrza opar krwi
Nie wierzę w przemianę wody w wino
nie wierzę w grzechów odpuszczenie
nie wierzę w ciała zmartwychwstanie
Różewicz Tadeusz Głosy
I
Było tyle słów obojętnych
i ostrych
i na twarzach tylko grymas
dzień
teraz trudniej nam przeżyć
niż naszym rodzicom
przerażenie i rozdarcie
chłeptanie życia gorączkowe
strąceni niedojrzali
z otwartymi ustami
ociekamy krwią
I nie było pory rozkwitania.
II
Było rozdarcie nienawiść
niechęć wzajemna i grymas
był zaułek ślepy
i płaskie twarze murów
dziobate od salwy
wywalani z bydlęcych wagonów
stado pędzone razami
i rykiem
a obok tylko łapy psów
łapy psów
łapy psów
Ja wiem nie trzeba tak
ja wiem ja wiem
ale
kiedy przyjaciel wyciągnie rękę
zasłaniam głowę jak przed ciosem
zasłaniam się przed ludzkim gestem
zasłaniam się przed odruchem czułości.
III
"Suche nasze głosy
kiedy szemramy
cicho i naiwnie
jak wiatr w wyschniętej trawie
lub szczurze łapki w rupieciach
naszych pustych piwnic..."
Poeci którzy wymierzyli swe życie łyżeczką od kawy
są jak ubranka ptaków
po dwa
albo futrzane ubranka zwierząt
które lśnią
i spływa po nich woda
kiedy zamykają drzwi
tam wewnątrz jak gipsowe figury
ze słodkimi uśmiechami idiotów
mówią "prawda? co to jest prawda?"
wznoszą oczy do nieba
wzruszają ramionami
a są to stworzenia które
mają po dwa języki
dwa oblicza
i sztuczne wnętrzności
kręcą się dokoła na kręgosłupach
obracają płaskie twarze na kręgosłupach
wieje wiatr wieje wiatr
przyciskam powieki
piszczą moje oczy rozbiegane
miękkimi pyskami dotykają
mojego serca
Było tyle słów obojętnych
i ostrych
i na twarzach tylko grymas
dzień
teraz trudniej nam przeżyć
niż naszym rodzicom
przerażenie i rozdarcie
chłeptanie życia gorączkowe
strąceni niedojrzali
z otwartymi ustami
ociekamy krwią
I nie było pory rozkwitania.
II
Było rozdarcie nienawiść
niechęć wzajemna i grymas
był zaułek ślepy
i płaskie twarze murów
dziobate od salwy
wywalani z bydlęcych wagonów
stado pędzone razami
i rykiem
a obok tylko łapy psów
łapy psów
łapy psów
Ja wiem nie trzeba tak
ja wiem ja wiem
ale
kiedy przyjaciel wyciągnie rękę
zasłaniam głowę jak przed ciosem
zasłaniam się przed ludzkim gestem
zasłaniam się przed odruchem czułości.
III
"Suche nasze głosy
kiedy szemramy
cicho i naiwnie
jak wiatr w wyschniętej trawie
lub szczurze łapki w rupieciach
naszych pustych piwnic..."
Poeci którzy wymierzyli swe życie łyżeczką od kawy
są jak ubranka ptaków
po dwa
albo futrzane ubranka zwierząt
które lśnią
i spływa po nich woda
kiedy zamykają drzwi
tam wewnątrz jak gipsowe figury
ze słodkimi uśmiechami idiotów
mówią "prawda? co to jest prawda?"
wznoszą oczy do nieba
wzruszają ramionami
a są to stworzenia które
mają po dwa języki
dwa oblicza
i sztuczne wnętrzności
kręcą się dokoła na kręgosłupach
obracają płaskie twarze na kręgosłupach
wieje wiatr wieje wiatr
przyciskam powieki
piszczą moje oczy rozbiegane
miękkimi pyskami dotykają
mojego serca