
Charles Pierre
Baudelaire
1970-01-01 - 1970-01-01
Baudelaire Charles Pierre
Podróż Na Cyterę
Mój duch jak ptak radosny krążył ponad morzem,
Omijając swobodnie maszty - reje - sznury;
Okręt się nasz posuwał pod niebem bez chmury,
Jak anioł upojony słońcem i przestworzem.
Cóż to za wyspa smutna, czarna? - To Cytera -
Odrzeką - kraj wsławiony w legendzie i pieśni.
Któryż stary kawaler o raju
tym nie śni? -
Gdy z bliska się ją widzi, szczera litość zbiera...
Wyspo słodkich tajemnic, serdecznej ochoty,
Klasycznej Afrodyty symbolu wspaniały,
Nad twoimi wodami przez wieki się słały
Uroki, lejąc w duszę miłość i tęsknoty!
Wyspo zielonych mirtów, pól kwietnych i godów,
Przez niezliczone ludzkie czczona pokolenia,
Gdzie serc ludzkich westchnienia, korne uwielbienia
Słały się jak kadzidło po różach ogrodów
Wraz z dzikiego gołębia gruchaniem wieczystym!
Ta Cytera pustkowiem była jeno dzikiem,
Wrzaskliwie zakłócanym ptaków ostrym krzykiem.
Lecz cóżeśmy ujrzeli na lazurze czystym?
Nie była to świątynia wśród gajów i wody,
Dokąd młoda kapłanka, kwieciem umajona,
Szłaby, tajnych pożądań ogniami trawiona,
Rozchylając swą szatę na wiatru ochłody;
Otośmy - okrążając z bliska skalny wyprysk
I białymi żaglami płosząc ptactwa chmurę -
Ujrzeli szubienicę! Ramiona ponure
Trzy prężąc - na tle nieba czerniała jak cyprys.
Stada dzikiego ptactwa, łakome zgnilizny,
Rwały wisielca szczątki dla uczty dostałe -
Sprawne, nieczyste dzioby zanurzając całe
W krwawe zakątki owej boskiej podobizny;
W miejsca oczu dwa doły, a z brzucha skazańca
Zwisające wnętrzności spływały na uda -
Zaś wszeteczne żarłoki, wietrząc smaku cuda,
Ścięły go urągliwie dziobami w rzezańca.
Dołem się czerń zazdrosna pieszych drapieżników -
Skomląc - wiła: zadartych, sprośnych pysków siła.
Jedna bestia, największa, zda się, rej wodziła -
Jakoby mistrz-oprawca wśród swych pomocników.
Synu Cytery - z bóstw i dziadów może dumny -
Samotny, niemy, niosłeś krwawe pohańbienie,
Jak gdyby dawnych, niecnych kultów odkupienie -
I grzechu, co ci wzbronił pogrzebu i trumny.
Śmieszny wisielcze, twój ból piecze moje rany!
Czułem, widząc twe członki owisłe od garła,
Jakby mi się wymiotów fala do ust parła -
Fala starych udręczeń - żółci nazbieranej;
Wobec twego, biedaku, krwawego wspomnienia
Poczułem wszystkie dzioby oraz wszystkie szczęki
Kruków i panter czarnych, zadających męki -
Jak niegdyś - ciało moje drących bez sumienia.
- Niebo było prześliczne, morze znów płonęło;
Lecz dla mnie w czerń świat cały i w krew stał się zdobny -
I serce się jak w całun ciężki i żałobny,
Sępiąc się, w alegorię ową owinęło.
Na twej wyspie, Wenero, przed oczami wstało
Złe godło - szubienica - i mój obraz nagi...
Ach, Panie, wlej mi tyle siły i odwagi,
Bym bez wstrętu mógł patrzeć w swe serce i ciało!
Omijając swobodnie maszty - reje - sznury;
Okręt się nasz posuwał pod niebem bez chmury,
Jak anioł upojony słońcem i przestworzem.
Cóż to za wyspa smutna, czarna? - To Cytera -
Odrzeką - kraj wsławiony w legendzie i pieśni.
Któryż stary kawaler o raju
tym nie śni? -
Gdy z bliska się ją widzi, szczera litość zbiera...
Wyspo słodkich tajemnic, serdecznej ochoty,
Klasycznej Afrodyty symbolu wspaniały,
Nad twoimi wodami przez wieki się słały
Uroki, lejąc w duszę miłość i tęsknoty!
Wyspo zielonych mirtów, pól kwietnych i godów,
Przez niezliczone ludzkie czczona pokolenia,
Gdzie serc ludzkich westchnienia, korne uwielbienia
Słały się jak kadzidło po różach ogrodów
Wraz z dzikiego gołębia gruchaniem wieczystym!
Ta Cytera pustkowiem była jeno dzikiem,
Wrzaskliwie zakłócanym ptaków ostrym krzykiem.
Lecz cóżeśmy ujrzeli na lazurze czystym?
Nie była to świątynia wśród gajów i wody,
Dokąd młoda kapłanka, kwieciem umajona,
Szłaby, tajnych pożądań ogniami trawiona,
Rozchylając swą szatę na wiatru ochłody;
Otośmy - okrążając z bliska skalny wyprysk
I białymi żaglami płosząc ptactwa chmurę -
Ujrzeli szubienicę! Ramiona ponure
Trzy prężąc - na tle nieba czerniała jak cyprys.
Stada dzikiego ptactwa, łakome zgnilizny,
Rwały wisielca szczątki dla uczty dostałe -
Sprawne, nieczyste dzioby zanurzając całe
W krwawe zakątki owej boskiej podobizny;
W miejsca oczu dwa doły, a z brzucha skazańca
Zwisające wnętrzności spływały na uda -
Zaś wszeteczne żarłoki, wietrząc smaku cuda,
Ścięły go urągliwie dziobami w rzezańca.
Dołem się czerń zazdrosna pieszych drapieżników -
Skomląc - wiła: zadartych, sprośnych pysków siła.
Jedna bestia, największa, zda się, rej wodziła -
Jakoby mistrz-oprawca wśród swych pomocników.
Synu Cytery - z bóstw i dziadów może dumny -
Samotny, niemy, niosłeś krwawe pohańbienie,
Jak gdyby dawnych, niecnych kultów odkupienie -
I grzechu, co ci wzbronił pogrzebu i trumny.
Śmieszny wisielcze, twój ból piecze moje rany!
Czułem, widząc twe członki owisłe od garła,
Jakby mi się wymiotów fala do ust parła -
Fala starych udręczeń - żółci nazbieranej;
Wobec twego, biedaku, krwawego wspomnienia
Poczułem wszystkie dzioby oraz wszystkie szczęki
Kruków i panter czarnych, zadających męki -
Jak niegdyś - ciało moje drących bez sumienia.
- Niebo było prześliczne, morze znów płonęło;
Lecz dla mnie w czerń świat cały i w krew stał się zdobny -
I serce się jak w całun ciężki i żałobny,
Sępiąc się, w alegorię ową owinęło.
Na twej wyspie, Wenero, przed oczami wstało
Złe godło - szubienica - i mój obraz nagi...
Ach, Panie, wlej mi tyle siły i odwagi,
Bym bez wstrętu mógł patrzeć w swe serce i ciało!