Józef Ignacy
Kraszewski
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Kraszewski Józef Ignacy
Serce mi pęka, światło się umyka
Sprzed oczu moich. Wszysftko, co kochałem,
Jak Bóg dalekie lub jak chmura znika;
Pierś jednak żyje i oddycha - szałem,
Choć ręka śmierci przytknięta do serca.
Chyba czas przyjdzie, czas, uczuć morderca,
Co wszystko zjedna, pogodzi, zabije,
Na starych gruzach z róż świeżych uwije
Nowa koronę lub nauczy szydzić
Z ułud młodości i młodość pochowa;
A pierś ma wtody, dawnych marzeń wdowa,
Co czciła dawniej - będzie nienawidzić!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Iskra geniusziu na cóż mi się zidała?
Tliła się tylko w głębiach mojej duszy.
Dziś nie dojrzana, już tak wątła, mała,
Ze może jutro wśród ducha katuszy
Wymrze jak perła długo nie noszona,
Zniknie jak kropla w południowym skwarze,
Jako kwiat, w pączku nie rozwity, skona,
I sam zostanę, jak staro ołtarze,
Na których leżą węgle i popioły,
Lecz bogów nie ma ni ofiar, ni woni.
Przechodząc obok, szydzi lud wesoły,
Starzec lub dziecię chyba łzę uroni!
Gdybym nie kochał śmiertelnej piękności
I ust nie złożył na widomym czole,
Byłbym tą iskrą, spadłą mi z wieczności,
Pożar rozniecił na ziemskim padole
I duszę moją pozaludniał tłumem
żyjących myśli, z nich skleił posłaci
Wspaniałe, wielkie, boskich skrzydeł szumem
Byłbym się wyniósł nad głowy współbraci!
Dziś już za późno! Dusza jestt jak ciało:
Gdy się raz psuje, a nadpsutej części
Od zdrowych siłą nie oderwiesz całą,
Złe się rozbiegnie i Wszędzie zagęści.
Lecz ciało tylko, szczęśliwe, umiera,
Ciała, przebrane, tylko cichną jęki:
Duch nieśmiertelny sam siebie rozdziera,
Nie ma dla niego ostatecznej męki!
Ból, co w nim rośnie, róść musi jak życie,
Krzewić się, bujać, szumieć i rozlegać,
Wciskać się gwałtem lub Wdzierać się skrycie
I jate krew żyły, tak myśli obiegać!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Duch na dwie tonie ciągle się rozkłada:
Z szczytów otchłani sam woła na siebie
I sam z jej głębi smułtno odpowiada;
Rozdarty wiecznie, myślą sródzi w niebie,
A sercem w piekło coraz niżej apada
Z pochodnią w ręku na własnym pogrzebie!
Bo zlać się w jedno i zgodzić nie zdoła
Ani też całkiem rozpaść się na dwoje.
Do wskazanego raz wepchnięty koła,
Sam z sobą toczy nieśmiertelne boje,
Nie mogąc skonać, a co chwila kona
Podwójnym bólem. Jedna jego strona
Niszczy się jadem śmiertelnych miłości,
A druga żalem niebieskiej litości!
Rozum, co w górze, choć, sądząc, przeklina,
Równie samotny jak przeklęte serce;
Wszędzie nieznośnie, bo wyrok i wina
W każdej się życia zmieszały iskierce!
Ach! życie wtedy szydeirabwem się zdaje!
Ręce wznosimy ku widmu nicości;
Ach! tam, wśród nocy, tam gdzieś leżą raie,
Zwane grobami, kędy nasze kości
Wraz z duchem zasnął Nam się tyfflso marzy
Nie znana dotąd wiecznej ciszy niwa;
Sal nieprzespany i pokój cmentarzy
Równe to fałsze jak dola szczęśliwa!
Świat, jako wielki, jest pirzegrainej polem!
Świat, jako wielki, jest rozbicia skalą!
Trudem bez końca, wiekuistym bólem
Wszystko się dzieje i wszystko się stało!
Sprzed oczu moich. Wszysftko, co kochałem,
Jak Bóg dalekie lub jak chmura znika;
Pierś jednak żyje i oddycha - szałem,
Choć ręka śmierci przytknięta do serca.
Chyba czas przyjdzie, czas, uczuć morderca,
Co wszystko zjedna, pogodzi, zabije,
Na starych gruzach z róż świeżych uwije
Nowa koronę lub nauczy szydzić
Z ułud młodości i młodość pochowa;
A pierś ma wtody, dawnych marzeń wdowa,
Co czciła dawniej - będzie nienawidzić!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Iskra geniusziu na cóż mi się zidała?
Tliła się tylko w głębiach mojej duszy.
Dziś nie dojrzana, już tak wątła, mała,
Ze może jutro wśród ducha katuszy
Wymrze jak perła długo nie noszona,
Zniknie jak kropla w południowym skwarze,
Jako kwiat, w pączku nie rozwity, skona,
I sam zostanę, jak staro ołtarze,
Na których leżą węgle i popioły,
Lecz bogów nie ma ni ofiar, ni woni.
Przechodząc obok, szydzi lud wesoły,
Starzec lub dziecię chyba łzę uroni!
Gdybym nie kochał śmiertelnej piękności
I ust nie złożył na widomym czole,
Byłbym tą iskrą, spadłą mi z wieczności,
Pożar rozniecił na ziemskim padole
I duszę moją pozaludniał tłumem
żyjących myśli, z nich skleił posłaci
Wspaniałe, wielkie, boskich skrzydeł szumem
Byłbym się wyniósł nad głowy współbraci!
Dziś już za późno! Dusza jestt jak ciało:
Gdy się raz psuje, a nadpsutej części
Od zdrowych siłą nie oderwiesz całą,
Złe się rozbiegnie i Wszędzie zagęści.
Lecz ciało tylko, szczęśliwe, umiera,
Ciała, przebrane, tylko cichną jęki:
Duch nieśmiertelny sam siebie rozdziera,
Nie ma dla niego ostatecznej męki!
Ból, co w nim rośnie, róść musi jak życie,
Krzewić się, bujać, szumieć i rozlegać,
Wciskać się gwałtem lub Wdzierać się skrycie
I jate krew żyły, tak myśli obiegać!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Duch na dwie tonie ciągle się rozkłada:
Z szczytów otchłani sam woła na siebie
I sam z jej głębi smułtno odpowiada;
Rozdarty wiecznie, myślą sródzi w niebie,
A sercem w piekło coraz niżej apada
Z pochodnią w ręku na własnym pogrzebie!
Bo zlać się w jedno i zgodzić nie zdoła
Ani też całkiem rozpaść się na dwoje.
Do wskazanego raz wepchnięty koła,
Sam z sobą toczy nieśmiertelne boje,
Nie mogąc skonać, a co chwila kona
Podwójnym bólem. Jedna jego strona
Niszczy się jadem śmiertelnych miłości,
A druga żalem niebieskiej litości!
Rozum, co w górze, choć, sądząc, przeklina,
Równie samotny jak przeklęte serce;
Wszędzie nieznośnie, bo wyrok i wina
W każdej się życia zmieszały iskierce!
Ach! życie wtedy szydeirabwem się zdaje!
Ręce wznosimy ku widmu nicości;
Ach! tam, wśród nocy, tam gdzieś leżą raie,
Zwane grobami, kędy nasze kości
Wraz z duchem zasnął Nam się tyfflso marzy
Nie znana dotąd wiecznej ciszy niwa;
Sal nieprzespany i pokój cmentarzy
Równe to fałsze jak dola szczęśliwa!
Świat, jako wielki, jest pirzegrainej polem!
Świat, jako wielki, jest rozbicia skalą!
Trudem bez końca, wiekuistym bólem
Wszystko się dzieje i wszystko się stało!