
Konstanty Ildefons
Gałczyński
1970-01-01 - 1970-01-01
Gałczyński Konstanty Ildefons
Noctes Aninenses
I
Krewny Ganimeda
Ona mi powiedziała: "Zgaś lampę na werandzie,
już północ, no! nie bądź głupi!"
A chwiałem się na nogach jak flaszka na okręcie,
bo mnie zapach jaśminu upił;
i nagle zobaczylem, jakbym, się ze snu ocknął,
prze szybę w dzikim winie:
werandę, dzikie wino i ową lampkę nocną,
wiszącą na kroksztynie.
Kroksztyn był morski konik, takem to nagle odczuł,
bo inne zwidziało się wszystko
a świeca - biedna babcia uwięziona w kloszu,
wiatrowi na pośmiewisko;
więc gdy on szedł werandą, woniejący, komiczny,
cały w ironiach, w półtonach,
to lampa na kroksztynie, na łańcuchu, pod liśćmi
kołysała się jak podchmielona,
gubiąc światełka różne. Tak promień za promieniem
cały winograd oplótł,
a gdy blask pchnął dalej, stał się jednym promieniem
promieniejący ogród.
I ujrzałem raptownie, ażem się przestraszył,
wiele dziwów za sprawą muzy -
i wdarła się muzyka i noc do serc naszych
jak woda, gdy spuszcza śluzy.
Górą sunęły chmury, wolno, jak wół za wołem,
zasię w blasku stawał bór za borem,
aż zmogły mnie te chmury i ta noc i runąłem,
jakby w kark rażony toporem.
A wtedy święta rosa zdjęła mi upał z czola,
ptak się jakiś odezwał w życie...
Kołowałem na nocy, jakby zaśnięta pszczoła
na gramofonowej płycie.
Wtedy oczom zamkniętym otworzyła się nowa
dal śmiertelna, a uszom organy -
i ujrzałem dąbrowy dla królewskich polowań,
i drogi dla zakochanych;
jaśmin znowu zapachniał, wiater znowu zalatał,
noc mi w usta wpadła jak morwa;
i przywarłem do ziemi, i chwyciłem się kwiatów,
żeby Zeus mnie w górę nie porwał;
gwiazdy poczęły wschodzić, zagwieździło się niebo;
trząsłem nimi jak pękiem kluczy;
i przychodziła do mnie sosna i inne drzewo,
i prosiły: "instrument z nas uczyń".
Potem świerszcz się odezwał, potem drugi i trzeci
i zagrały świerszczami pagórki.
I przeszedł kot Salomon, i oczami oświecił
klamkę zielonej furtki.
II
Pieśń o nocy czerwcowej
Uwertura
Kiedy noc sie w powietrzu zaczyna,
wtedy noc jest jak młoda dziewczyna,
wszystko cieszy ją i wszystko śmieszy,
wszystko chciałaby w ręce brać.
Diabeł dużo jej daje w podarku
gwiazd fałszywych z gwiezdnego jarmarku,
noc te gwiazdy do uszu przymierza
i z gwiazdami chciałaby spać.
Ale zanim dur gwiezdny ją oplótł,
idzie krokiem tanecznym przez ogród,
do ogrodu przez senną ulicę -
dzwonią nocy ciężkie zausznice
i przy każdym tanecznym obrocie
szmaragdami błyszczą kołki w płocie,
wreszcie do nas, pod same okna!
i tak tańczy, i śpiewa nam:
Noc śpiewa:
Ja jestem noc czerwcowa,
królowa jaśminowa,
zapatrzcie się w moje ręce,
wsłuchajcie się w śpiewny chód.
Oczy wam snami dotknę,
napoje dam zawrotne
i niebo przed wami rozwinę
jak rulon srebrnych nut.
Oplącze was to niebo,
klarnet uczynię z niego
i będzie buczał i huczał,
i na manowce wiódł.
Ja jestem noc czerwcowa,
jaśminowa królowa,
znaki moje są: szmaragd i rubin,
i pieśń moja silniejsza niż głód.
Noc tanczy
Nawet ćmy zadrzemały przy lampie
i świerszcz zamilkł, i ogród zamilkł -
bo tańczyla noc wokół klombu,
potrząsając bransoletami;
kurz muzyczny spod stóp jej wypryskał
i z bolesnym blaskiem frunął do nas;
szmaragdowe toczyły koliska
raz w raz w górę rzucane ramiona.
Nagle irys pod płotem zakwitł
i zapatrzył się w nocy źrenice,
z domkow swoich wyszły senne szpaki,
by spojrzeć na tanecznicę;
zasię ta, wokół klombu, z brzękadłem,
jeszcze raz, jeszcze raz i na powrót,
aż się stał brząkającym szmaragdem
stopą nocy trącony ogród,
a nasz klomb powierzchnią zwierciadła,
gdzie spoczęły wszystkie konstelacje...
i krzyknęła noc, i upadła
do twych stop jak raniony gacek.
Noc umiera
Już się księżyc zasępiał i mętniał,
lecz zielone jeszcze oczy miał i duże;
nieobeszła otwarła się głębia
dla dywanów i dla poduszek.
Gwiazdy z myrry i gwiazdy ze złota
układały na szybach swój rebus,
a z chmur ku nam jakby po schodach
zstępowało śpiewanie niebios.
Wtedy z płaczem wznieśliśmy ramiona
jako dwoje przerażonych pogan:
"Nocy, stań się dla nas nieskończona,
nocy krótka, dzwonnico wysoka!"
Ale tylko nastraszył nas gacek
i zapiszczał, i śmignął, i zginął;
a w pokojach z przewróconych flaszek
krwią bydlęcą pachniało wino.
Wtedy noc się znowu ukazała,
zatańczyła i zaśpiewała:
"Ja jestem noc czerwcowa,
Bóg mnie do trumny chowa.
Szmaragdy moje, rubiny
rozkradali, gdy księżyc zgasł;
zostały mi tylko zmarszczki,
ach! byle szmer mnie straszy!
zatanczę wam gniewny taniec
wokół klombu ostatni raz...".
Coda
Heeej!
pogubiły się rubiny
i szmaragdy tej dziewczyny...
Heeej!
Liść za liściem ogniem błysnął,
ranek przyszedł, wiatr i sen.
Pod okapem zasnął gacek,
z klombu prysły konstelacje,
poginęły, odfrunęły
do swych starodawnych stron.
III
Nocny testament
Ja, Konstaty, syn Konstantego,
zwany w Hiszpanii mistrzem Ildefonsem,
będąc niespełna rozumu,
piszę testament przy świecach.
Ämy się, zaznaczam, kręcą przy lichtarzach
i drżą, i ręka mi drży -
a więc majstrowi, co lichtarze stwarzał,
zapisuję czerwcowe ćmy.
Jeśli kiedy go rozwlecze chandra,
w wieczór będzie wśród tych ulic stąpał,
ćmy się zaczną kręcić na werandach,
ćmy zobaczy, twarze w złotym dymie
i przystanie, i wspomni me imię.
A poetom żyjącym i przyszłym
zapisuję mój kaflowy piec,
w nim spalone myśli i pomysły,
czyli różne gry niewarte świec,
nadto księżyc, pełny mój kałamarz,
co mi sprzedał go wędrowny kramarz.
Jeśli tedy kiedyś, w latach innych,
jak ja dzisiaj nocą wzniosą głos
i rozłożą swoje pergaminy,
wzdychać zaczną, jak uwieczniać noc -
to ja będę w kuszeniach chmur,
w pergaminach i skrzypieniach piór,
bom ją nocą zaszumiał i odszumiał,
i do dna jej partytury zrozumiał.
Córce mojej Kirze, tancerce,
zapisuję niebiosa siódme,
cherubinów modlących się z tercyn,
szum wysoki i światła ułudne,
i przyrodę jej skrzynie sekretów -
niechaj z niej się uczy swoich baletów.
Teofilowi, gdy się w mieście zmierzchnie,
daję całą uliczkę do szeptów
oraz pewną bramę na Lesznie,
gdzie był kuty w żelazie Neptun,
ale uciekł, bo miał wstręt do miasta.
Teraz w niebie jest spokojna gwiazda.
Wszystkim dobrym cały czas, co wezbrał
na tej ziemi, daję jak alfabet:
pory roku ze złota i srebra
i dzięcioły, i te muszki nawet
wieczorami, wielkim rojem, przy akacjach,
w głębi zorza, z której się nie wraca...
Wierszom moim fosforyczne furie
blaskiem w wertep ciemny i zły -
a mojej Smagłej, mojej smukłej, mojej Pochmurnej
łzy.
Krewny Ganimeda
Ona mi powiedziała: "Zgaś lampę na werandzie,
już północ, no! nie bądź głupi!"
A chwiałem się na nogach jak flaszka na okręcie,
bo mnie zapach jaśminu upił;
i nagle zobaczylem, jakbym, się ze snu ocknął,
prze szybę w dzikim winie:
werandę, dzikie wino i ową lampkę nocną,
wiszącą na kroksztynie.
Kroksztyn był morski konik, takem to nagle odczuł,
bo inne zwidziało się wszystko
a świeca - biedna babcia uwięziona w kloszu,
wiatrowi na pośmiewisko;
więc gdy on szedł werandą, woniejący, komiczny,
cały w ironiach, w półtonach,
to lampa na kroksztynie, na łańcuchu, pod liśćmi
kołysała się jak podchmielona,
gubiąc światełka różne. Tak promień za promieniem
cały winograd oplótł,
a gdy blask pchnął dalej, stał się jednym promieniem
promieniejący ogród.
I ujrzałem raptownie, ażem się przestraszył,
wiele dziwów za sprawą muzy -
i wdarła się muzyka i noc do serc naszych
jak woda, gdy spuszcza śluzy.
Górą sunęły chmury, wolno, jak wół za wołem,
zasię w blasku stawał bór za borem,
aż zmogły mnie te chmury i ta noc i runąłem,
jakby w kark rażony toporem.
A wtedy święta rosa zdjęła mi upał z czola,
ptak się jakiś odezwał w życie...
Kołowałem na nocy, jakby zaśnięta pszczoła
na gramofonowej płycie.
Wtedy oczom zamkniętym otworzyła się nowa
dal śmiertelna, a uszom organy -
i ujrzałem dąbrowy dla królewskich polowań,
i drogi dla zakochanych;
jaśmin znowu zapachniał, wiater znowu zalatał,
noc mi w usta wpadła jak morwa;
i przywarłem do ziemi, i chwyciłem się kwiatów,
żeby Zeus mnie w górę nie porwał;
gwiazdy poczęły wschodzić, zagwieździło się niebo;
trząsłem nimi jak pękiem kluczy;
i przychodziła do mnie sosna i inne drzewo,
i prosiły: "instrument z nas uczyń".
Potem świerszcz się odezwał, potem drugi i trzeci
i zagrały świerszczami pagórki.
I przeszedł kot Salomon, i oczami oświecił
klamkę zielonej furtki.
II
Pieśń o nocy czerwcowej
Uwertura
Kiedy noc sie w powietrzu zaczyna,
wtedy noc jest jak młoda dziewczyna,
wszystko cieszy ją i wszystko śmieszy,
wszystko chciałaby w ręce brać.
Diabeł dużo jej daje w podarku
gwiazd fałszywych z gwiezdnego jarmarku,
noc te gwiazdy do uszu przymierza
i z gwiazdami chciałaby spać.
Ale zanim dur gwiezdny ją oplótł,
idzie krokiem tanecznym przez ogród,
do ogrodu przez senną ulicę -
dzwonią nocy ciężkie zausznice
i przy każdym tanecznym obrocie
szmaragdami błyszczą kołki w płocie,
wreszcie do nas, pod same okna!
i tak tańczy, i śpiewa nam:
Noc śpiewa:
Ja jestem noc czerwcowa,
królowa jaśminowa,
zapatrzcie się w moje ręce,
wsłuchajcie się w śpiewny chód.
Oczy wam snami dotknę,
napoje dam zawrotne
i niebo przed wami rozwinę
jak rulon srebrnych nut.
Oplącze was to niebo,
klarnet uczynię z niego
i będzie buczał i huczał,
i na manowce wiódł.
Ja jestem noc czerwcowa,
jaśminowa królowa,
znaki moje są: szmaragd i rubin,
i pieśń moja silniejsza niż głód.
Noc tanczy
Nawet ćmy zadrzemały przy lampie
i świerszcz zamilkł, i ogród zamilkł -
bo tańczyla noc wokół klombu,
potrząsając bransoletami;
kurz muzyczny spod stóp jej wypryskał
i z bolesnym blaskiem frunął do nas;
szmaragdowe toczyły koliska
raz w raz w górę rzucane ramiona.
Nagle irys pod płotem zakwitł
i zapatrzył się w nocy źrenice,
z domkow swoich wyszły senne szpaki,
by spojrzeć na tanecznicę;
zasię ta, wokół klombu, z brzękadłem,
jeszcze raz, jeszcze raz i na powrót,
aż się stał brząkającym szmaragdem
stopą nocy trącony ogród,
a nasz klomb powierzchnią zwierciadła,
gdzie spoczęły wszystkie konstelacje...
i krzyknęła noc, i upadła
do twych stop jak raniony gacek.
Noc umiera
Już się księżyc zasępiał i mętniał,
lecz zielone jeszcze oczy miał i duże;
nieobeszła otwarła się głębia
dla dywanów i dla poduszek.
Gwiazdy z myrry i gwiazdy ze złota
układały na szybach swój rebus,
a z chmur ku nam jakby po schodach
zstępowało śpiewanie niebios.
Wtedy z płaczem wznieśliśmy ramiona
jako dwoje przerażonych pogan:
"Nocy, stań się dla nas nieskończona,
nocy krótka, dzwonnico wysoka!"
Ale tylko nastraszył nas gacek
i zapiszczał, i śmignął, i zginął;
a w pokojach z przewróconych flaszek
krwią bydlęcą pachniało wino.
Wtedy noc się znowu ukazała,
zatańczyła i zaśpiewała:
"Ja jestem noc czerwcowa,
Bóg mnie do trumny chowa.
Szmaragdy moje, rubiny
rozkradali, gdy księżyc zgasł;
zostały mi tylko zmarszczki,
ach! byle szmer mnie straszy!
zatanczę wam gniewny taniec
wokół klombu ostatni raz...".
Coda
Heeej!
pogubiły się rubiny
i szmaragdy tej dziewczyny...
Heeej!
Liść za liściem ogniem błysnął,
ranek przyszedł, wiatr i sen.
Pod okapem zasnął gacek,
z klombu prysły konstelacje,
poginęły, odfrunęły
do swych starodawnych stron.
III
Nocny testament
Ja, Konstaty, syn Konstantego,
zwany w Hiszpanii mistrzem Ildefonsem,
będąc niespełna rozumu,
piszę testament przy świecach.
Ämy się, zaznaczam, kręcą przy lichtarzach
i drżą, i ręka mi drży -
a więc majstrowi, co lichtarze stwarzał,
zapisuję czerwcowe ćmy.
Jeśli kiedy go rozwlecze chandra,
w wieczór będzie wśród tych ulic stąpał,
ćmy się zaczną kręcić na werandach,
ćmy zobaczy, twarze w złotym dymie
i przystanie, i wspomni me imię.
A poetom żyjącym i przyszłym
zapisuję mój kaflowy piec,
w nim spalone myśli i pomysły,
czyli różne gry niewarte świec,
nadto księżyc, pełny mój kałamarz,
co mi sprzedał go wędrowny kramarz.
Jeśli tedy kiedyś, w latach innych,
jak ja dzisiaj nocą wzniosą głos
i rozłożą swoje pergaminy,
wzdychać zaczną, jak uwieczniać noc -
to ja będę w kuszeniach chmur,
w pergaminach i skrzypieniach piór,
bom ją nocą zaszumiał i odszumiał,
i do dna jej partytury zrozumiał.
Córce mojej Kirze, tancerce,
zapisuję niebiosa siódme,
cherubinów modlących się z tercyn,
szum wysoki i światła ułudne,
i przyrodę jej skrzynie sekretów -
niechaj z niej się uczy swoich baletów.
Teofilowi, gdy się w mieście zmierzchnie,
daję całą uliczkę do szeptów
oraz pewną bramę na Lesznie,
gdzie był kuty w żelazie Neptun,
ale uciekł, bo miał wstręt do miasta.
Teraz w niebie jest spokojna gwiazda.
Wszystkim dobrym cały czas, co wezbrał
na tej ziemi, daję jak alfabet:
pory roku ze złota i srebra
i dzięcioły, i te muszki nawet
wieczorami, wielkim rojem, przy akacjach,
w głębi zorza, z której się nie wraca...
Wierszom moim fosforyczne furie
blaskiem w wertep ciemny i zły -
a mojej Smagłej, mojej smukłej, mojej Pochmurnej
łzy.