
Jan
Kasprowicz
1970-01-01 - 1970-01-01
Kasprowicz Jan
Księga ubogich
VI
O starowierne melodie!
O bogomodlne organy!
Słucham was dzisiaj, jak dawniej,
Do głębi rozmiłowany.
Przychodzę pod zrąb sczerniały
Modrzewiowego kościoła
I słucham, jak głos mnie odwieczny
Do wielkich wyznań woła.
Przytuleń do lipy stuletniej,
Oszołomiony jej wonią,
Ulegam świętym urokom,
Co w pieśni organnej dzwonią.
Zda mi się, że w jej potędze
Odzywa grom się znowu,
Gdy Twórca nadawał kształty
Swemu płodnemu Słowu.
Ze w tych przycichłych akordach -
O jakżeż czekam ja na nie! -
Odzywa się Jego serdeczne
Tych kształtów umiłowanie.
Czuję, zagubień w przedwieczu,
Jak dusza się moja przemienia,
Jaka ją żądza porywa,
Jakie ją wznoszą pragnienia.
Z gliny, rzuconej mym rękom,
Chciałbym ulepić dzieło,
Co serce by miało organne,
Co z Niego początek wzięło.
Wiem: nie dorówna ci ono
Prawdzie Pierwszego Mistrza,
Ale odbijać ją będzie
Jak niebo woda najczystsza.
Chciałbym, ażeby się miłość
Spełniała w tworzącej duszy,
By oczy jej były otwarte
I zawsze otwarte uszy.
Wiem: nie dorówna ci ona
Jego wszechwidnej miłości,
Ale ku źródłu swojemu
Iść będzie jakonajprościej.
I oto, gdy w wiejskim kościele
Organy brzmią rozmodlone,
Ja z jarzmem tych pragnień moich
W Jego wędruję stronę.
Przytuleń do lipy stuletniej,
Na łany spieszę, nad zdroje,
Z pól Jego zbieram materiał
Na czyn mój, na dzieło moje.
Czasem mnie kłos zastanowi,
Najpłońsza zatrzyma trawa,
Lub fali jeziornej dalekie
Wspomnienie w poprzek mi stawa.
I wówczas mi się wydaje -
O dumo, idąca z Boga! -
że miłość moja tak wielka,
Jak wkrąg ta ziemia droga...
O starowierne melodie!
O bogomodlne organy!
Słucham was dzisiaj, jak dawniej,
Do głębi rozmiłowany...
O starowierne melodie!
O bogomodlne organy!
Słucham was dzisiaj, jak dawniej,
Do głębi rozmiłowany.
Przychodzę pod zrąb sczerniały
Modrzewiowego kościoła
I słucham, jak głos mnie odwieczny
Do wielkich wyznań woła.
Przytuleń do lipy stuletniej,
Oszołomiony jej wonią,
Ulegam świętym urokom,
Co w pieśni organnej dzwonią.
Zda mi się, że w jej potędze
Odzywa grom się znowu,
Gdy Twórca nadawał kształty
Swemu płodnemu Słowu.
Ze w tych przycichłych akordach -
O jakżeż czekam ja na nie! -
Odzywa się Jego serdeczne
Tych kształtów umiłowanie.
Czuję, zagubień w przedwieczu,
Jak dusza się moja przemienia,
Jaka ją żądza porywa,
Jakie ją wznoszą pragnienia.
Z gliny, rzuconej mym rękom,
Chciałbym ulepić dzieło,
Co serce by miało organne,
Co z Niego początek wzięło.
Wiem: nie dorówna ci ono
Prawdzie Pierwszego Mistrza,
Ale odbijać ją będzie
Jak niebo woda najczystsza.
Chciałbym, ażeby się miłość
Spełniała w tworzącej duszy,
By oczy jej były otwarte
I zawsze otwarte uszy.
Wiem: nie dorówna ci ona
Jego wszechwidnej miłości,
Ale ku źródłu swojemu
Iść będzie jakonajprościej.
I oto, gdy w wiejskim kościele
Organy brzmią rozmodlone,
Ja z jarzmem tych pragnień moich
W Jego wędruję stronę.
Przytuleń do lipy stuletniej,
Na łany spieszę, nad zdroje,
Z pól Jego zbieram materiał
Na czyn mój, na dzieło moje.
Czasem mnie kłos zastanowi,
Najpłońsza zatrzyma trawa,
Lub fali jeziornej dalekie
Wspomnienie w poprzek mi stawa.
I wówczas mi się wydaje -
O dumo, idąca z Boga! -
że miłość moja tak wielka,
Jak wkrąg ta ziemia droga...
O starowierne melodie!
O bogomodlne organy!
Słucham was dzisiaj, jak dawniej,
Do głębi rozmiłowany...