Stolat.pl

Wiersze znanych

Sortuj według:

Gajcy Tadeusz Widma

I

Czy znasz ten kraj pod soplami sczerniaůych gorŕcych gromnic
skrzypiŕcy dawniej ýywicŕ - dzisiaj bůonami skrzydeů
nietoperzy ogromnych.
Czy znasz ten kraj,
gdzie ĂşcieĂ˝kami westchnień
půynŕ nieýywe
kwiaty zwćglone i koĂşci zwierzŕt ůŕkowych i leĂşnych.

Gdzie pĹŻaski wypasaĹŻ krajobraz
stulone uĂşmiechy wiosek
i kwitůy důugo przy ustach ůŕki ůagodne jak flety �
schodzŕ do jezior z siarki
i wćgla lasy brzozowe.
StanćĹŻy w martwym powietrzu gĹŻosy psalmistów letnich
kiedy czerwony tulipan ze strzechy wyrósĹŻ drzemiŕcej
i roniů půatki gorŕce.

Miasta pogićte jak muszle na czarnoziemnych wybrzeĂ˝ach,
w których sić echo strzćpiaste wylewa pod strumień wiatru -
oto latarnie uliczne w Ăşlimaki skrćcone leýŕ
i wieýe ciekŕ ku ziemi w ceglasty zimny stalaktyt.
Marszczy sić skóra globu, lasami zapada i pćka,
w szczelinach grzmoty podziemne niebo kaleczŕ niskie,
ziewajŕ krwiste zachody przy ziemi rozwartym pyskiem
i czarne sĹŻońce zmalaĹŻo do ksztaĹŻtu serca czĹŻowieka.

Ryby na rzekach z fioletu wypĹŻywajŕ brzuchami do góry,
jawiŕ sić niebem obcym geometryczne stygmaty,
a to zapowiedę zĹŻowieszcza,
bo u serca dzwonów wiszŕ juĂ˝ nietoperze
i znaki z morowego powietrza
jak obĹŻoki wćdrujŕ nad Ăşwiatem.

Ptaki nie znane nikomu po dĹŻugich roĂşlinach Ăşwistu
spadajŕ w dĹŻonie ĹŻun jak w sieci listków.
Jabůko ziemi bůŕdzŕce w zdwojonych mocnych obrotach
o obrćcz blasku ociera sypkŕ sosnowŕ sierúă.
Rwie sić niebieski bulgot
i pustkć zůŕ ustokrotnia,
pustkć o wnćtrzu pĹŻomienia.

W pĹŻomieniu wklćsĹŻym i szklanym mówiŕ - Ăşmieră.

Przymknićte oczy poĂ˝arów, spod których ĹŻzy jak katedry ďż˝
ĹŻzy wyĂşcieĹŻane wrzosami mićkkie i dziwnie ciche ďż˝
a sŕ to farby ýaůobne rozůoýone w skrzydůach motyli,
a sŕ to dęwićki bolesnej muzyki.

Pada Ăşmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
bezpańskie zwierzćta straszŕ mićdzy nocŕ a dniem ,
Ăşlepnŕ Ęrenice ludzi pod cićciem puchowej lotki
ptaków niebieskich przemienionych w zĹŻe.
A domy ĹŻamiŕ sić lekko, domy, w których zamieszkaĹŻ czĹŻowiek
naszeptujŕcy do kopców cmentarnych u granic.
Ludzie o twarzach z wosku i oczach ĹŻagodnej ĹŻani
czekajŕ na gaůŕzkć oliwnŕ, a moĂ˝e
na gaůŕzkć zwykĹŻego Ăşpiewu.

SkĹŻćbiona puchnie darń,
skwierczŕ rozwiane knoty gromnic,
noce wtulone w skrzydĹŻa nietoperzy ogromnych
koůyszŕ kraj.

Ten kraj.

II. PIEÚŃ MIMOWOLNA

WĹŻaĂşnie mnie ciemnoúă wydaĹŻa nogom, u których po pićă
palców wćszŕcych boleĂşnie. Jednym podstćpnym ukĹŻuciem
usta rozdarĹŻa i mózg mój w biaĹŻe zmieniĹŻa skiby,
w których sić noc przewala zćbata, ĂşciĂşnićta jak pićúă.

A zanim goůŕb mnie odbiegĹŻ i gaůŕę wydarli mi ludzie
z dĹŻoni szerokiej jak taca, abym pozostaĹŻ szczćĂşliwy
wĂşród nich -
tlŕcy na cienkiej ůodydze jak lilipuci instrument
urzekĹŻ mnie ptasi skrzyp.

Nigdy nie byĹŻo ĹŻaskawiej. MŕciĹŻem spokój rzeczy
ciaĹŻem czystym jak kreda, gĹŻowć dęwigaĹŻem jak koĂşcióĹŻ,
odlot drzew Ă˝egnaĹŻem co dzień nadrzeczny,
liczyĹŻem wypluski ryb
na piasku cićĂ˝kim od oĂşci.

Dzwony chĹŻodziĹŻy mi szyjć weselne albo Ă˝aĹŻobne,
a od tego dzwonienia las z wosku na oĹŻtarzach
w lusterku trzymanych przez Ăşwićtych nad gĹŻowŕ
moýe dla mnie powtarzaů,
moĂ˝e dla cienia mego, który byĹŻ
w faĹŻdach mej skóry biaĹŻej,
ýe powalony w wůasnych krzakach ýyů
zrzucć swe ciaĹŻo.

CóĂ˝, potem niebo mi obce
bĹŻyskajŕc krawćdziŕ gromu
zeszĹŻo po listku, na którym haft ďż˝
I wzywaĹŻem donoĂşnym gĹŻosem,
obok szatan o rogach zĹŻoconych:
Ach, zatrzymaj mi, ach, zatrzymaj bieg niebieskich lat!

PrzypĹŻyw ksićĂ˝yca prowadziĹŻ.
Wciŕý na wieĂ˝ach ludzie w wieczór
Ă˝aĹŻosnymi jćzykami odczytywali gwiazdy, a gniew
paliĹŻ im wĹŻosy w nieĹŻadzie,
bo powietrze gorŕce od przeczuă
tuliĹŻo sić maĹŻe do pićt.

Sen mój byĹŻ Ă˝óĹŻty i straszyĹŻ
twarzŕ jak Tatar:

PrzyszĹŻy
wielkie obĹŻoki schylone nad ziemiŕ pćdzŕcŕ jak ĂşwiatĹŻo,
jak chrust pĹŻonćĹŻo Ă˝elazo i beton bojowych maszyn,
mosty skakaĹŻy jak owce przez niebo wtopione w WisĹŻć,
wydćĹŻy kamienne dziewczyny usta spragnione pokarmu
i w dzbany parków jak mleko wlewaĹŻ sić ogień i marmur.

Na próĂ˝no czĹŻowiek z ĹŻbem sćpa rćkŕ zakwitaĹŻ jak laurem;
schodziĹŻby w ziemić latarnie wciŕý parskajŕce, za nimi
wróble z ponurym wyciem, goĹŻćbie z pĹŻaczem wprost ludzkim
i byĹŻo biaĹŻo od planet i mroęno niczym od zimy.

Z gromnicy wysokiej jak sosna wyszedĹŻ z pćtlicŕ na krtani
Traugutt i wargŕ poruszaů, gestem tůumaczyă chciaů;
ĹŻamaĹŻ sić werbel pod krokiem, a on peĹŻen cichego kochania
wzrokiem pytaĹŻ: Czy znasz tej kraj...

NagĹŻy jaszczur w smolistej ĹŻusce
wypadĹŻ z nory pod Mćkŕ Pańskŕ
i zanuciĹŻ dziecićciu jak listek
- a tym dzieckiem pewnie byĹŻem ja ďż˝
o jeziorze, gdzie kŕpaĹŻ sić w blasku,
peĹŻnym siarki, fioletu i darni ďż˝
A wciŕý noce wtulone w ogromne
SkrzydĹŻa ďż˝
koĹŻysaĹŻy kraj.

Ten kraj.

Dalej... sen mnie z nóg zrzuciĹŻ...
Wracaůem, gdzie dym jak pies leýaů
przed kaĂ˝dym wschodem ksićĂ˝yca.
- O mieĂşcie mówili, Ă˝e wielkie, o wieĂ˝y, Ă˝e jest potćĂ˝na

Tam patrzŕc na lot jej zazdroúnie
znowu zaczŕůem swój gĹŻos
wysilaă niby cićciwć - obok zĹŻocony szatan:
Ach, jeĂşli nie latom niebieskim - to pozwól mojej mĹŻodoĂşci,
aby przez ciaĹŻo przebrnćĹŻa i twardŕ zćbatŕ noc!

Wiecznoúă siedzŕca za nami ziewaĹŻa szczćkŕ czerwonŕ,
maĹŻy anioĹŻ po sznurze schodziĹŻ ku mojej pomocy,
po pićă palców u stopy ciŕgle boleĂşnie wćszŕcych
spoczćĹŻo wreszcie. ByĹŻ dzień,
w którym przy mićsie ofiarnym Kain ugodziĹŻ brata,
wićc kipiaĹŻ weĹŻnisty step
w gwiazdach lecŕcych na póĹŻnoc.

Wtedy ostroĂ˝nie mi zdjćto gĹŻowć, przykryto caĹŻunem
i gaůŕę wyrosĹŻa w mej rćce, a z niŕ boskoĂşci mej zapach.

III. PIEÚŃ OSTATECZNA

StrzaskaĹŻeĂş kroplami gĹŻuchymi jak mĹŻot
kuty w powietrzu sarkofag,
gdziem leýaů w kwietnym puchu
czekajŕcy na nowŕ noc,
kiedy twe rćce spocznŕ na chlebie i koszach.

Wielekroă gwiazdy stawaĹŻy nad ciemnŕ równinŕ,
mowa splŕtanych kopyt dudniůa w ůozach i wierzbach,
gdy Ăşpiŕca rzesza nad wodŕ woĹŻaĹŻa: gĹŻód!
Szalaůy krowy zdziczaůe o ciemnoúă druzgocŕc szyje,
wychodziĹŻ z lasu pasiasty tygrys do ognisk i sprćĂ˝aĹŻ
mićĂşnie do skoku. ChĹŻód
budziĹŻ leýŕcych - rćce
wznosili po trzykroă i oczy,
woĹŻali: przybŕdę! i trawŕ sypali Ă˝aĹŻobnie wĹŻosy
i budowali z kamienia oĹŻtarze polne naprćdce.

Nie byĹŻo kresu tym czasom. TyĂş spaĹŻ
gĹŻowć rzuciwszy na wiosĹŻo, gdy zaczŕů buntowaă sić pĹŻomień,
woda i blade powietrze. Lataůy ciaůa ýyjŕcych,
koĂşci ich cienkie i Ă˝óĹŻte, raczej podobne sĹŻomie.
ZatapiaĹŻ dziŕsĹŻa zsiniaĹŻe w pierĂş córki Ăşmiejŕcy sić ojciec
i kapůan kryjomo z kielicha krew Twŕ do ust suchych laů.
JuĂ˝ woda spijaĹŻa ziemić, juĂ˝ wodć pochĹŻaniaĹŻ ogień
i ogień ginŕů w powietrzu -ja ciŕgle leĂ˝aĹŻem jak martwy,
czujŕc na zimnych policzkach dotyk Ă˝ywioĹŻów trzech.
Wŕý poparzony sić przywlókĹŻ, ciaĹŻem bezsilnym mi nogi
okrćciĹŻ...
UfaĹŻem - oto zbudujesz mi arkć
i weęmiesz na niŕ zwierzćta, tylko zostawisz mój grzech.

Potem mi ziarno przez ptaka
przeĂşlesz - i wĹŻoĂ˝ć w doniczkć ďż˝
Siedem ogromnych nocy i siedem ogromnych dni
bćdzie kieĹŻkowaă, aĂ˝ wreszcie z nowego wyczytam zodiaku,
ýe wolna ziemia mnie czeka, spokojne ýywioůy wszystkie.

Nie byĹŻo tak. JuĂ˝ sam jeden
leýaůem i czuůem me oczy
topiŕce sić gĹŻćbiej i gĹŻćbiej w twarzy zlepionej z wosku;
dogasaĹŻ ogień na studniach, woda walczyĹŻa z lewej,
a z prawej kapaĹŻ bezdęwićcznie w ĹŻuk przechylony nieboskĹŻon.

PróĂ˝nia zdĹŻawiĹŻa juĂ˝ dawno wćĂ˝a u moich nóg.
TwardniaĹŻy w kamień korzenie mchów, tataraków i lilii,
w uszach mych pćd posćpny warczaĹŻ,
ĹŻagodnie spadaĹŻa ziemia, ksićĂ˝yc sić w tyle przechyliĹŻ
i sĹŻońca leciaĹŻa tarcza
czarna na póĹŻ.

Jeszcze wierzyĹŻem: wyĂşlesz ĹŻuk
tćczy, gdy zbudziă sić zdoĹŻasz ďż˝
lecz TyĂş spaĹŻ - a u wiosĹŻa niespokojny tĹŻum
Twoich anioĹŻów.
Wićc nadziejć Ă˝egnajŕc z warg zwaliĹŻem szeptem,
który ogromnym woĹŻaniem sić rozlegĹŻ i deptaĹŻ
gwiazdy bĹŻćdnie wiszŕce
nad kolumnadŕ kosmicznych bram:

Nie zĹŻamaĹŻeĂş mej mocy ďż˝
Jestem sam!

IV. SEN DRUGI

Biskup w ornacie tajemniczych szelestów peĹŻnym
gĹŻoĂşno ĂşpiewaĹŻ litanie i ĂşwieciĹŻ aksamitnym obuwiem,
szĹŻy za nim ulubione dwie hieny
i Ăşwiecŕce jak talerze dwa Ă˝óĹŻwie.
ChĹŻopcy biegli za orszakiem tym,
jak za cygańskim wozem,
chcieli ujrzeă pierĂşcień biskupi, gdzie pĹŻyn
cudowny - bo z krwi - bulgotaĹŻ,
ale juĂ˝ kobiet pisk zmysĹŻowy
odrzuciĹŻ ich na stronć:
to Dionizos rwaĹŻ grona na pĹŻotach.

Na rogatkach - tam fryzjer i rzeęnik
mówili o czasach zjawiajŕcych sić im we Ăşnie:
zůe byůy - a przeýyje, kto wierzy,
kto nie wierzy - nie wypije i nie zje.

A wierzyĹŻa staruszka, której juĂ˝ wiele kanarków
w klatce zmarĹŻo. Ostatni miaĹŻ cićĂ˝kie konanie,
modliĹŻa sić nawet za tć duszć maůŕ,
ale najczćĂşciej skĹŻadaĹŻa rćce
mićkkie jak wĹŻóczka i prosiĹŻa: Panie,
niech wnuk mój zostanie ksićdzem.
I zostaĹŻ. Panny w tiulach nad nim
niosĹŻy baldachim jak pierzyna pyszny,
aý z zazdroúciŕ patrzaůa nieůadnŕ
můoda ýona z ulicy najbliýszej.

Wiele prawdy znaĹŻ fryzjer i rzeęnik.
Do studenta alchemii, gdzie dzwonek
byĹŻ nad drzwiami rzeębiony jak szyszka
przychodziĹŻy Erynie tlenione,
by na czole mu gorzko napisaă:
Masz pamićtaă, bo taki jest rozkaz
- w snach go czytaĹŻ i fryzjer, i rzeęnik ďż˝
ten przeýyje na ziemi - kto wierzy,
kto nie wierzy - nie wypije i nie zje.

PluskaĹŻy karuzele, ĹŻodzie na dĹŻugich linach
mŕciůy úmiech - lecz w tym úmiechu
szatan umywaĹŻ rćce, jeszcze wodć po nich przeklinaĹŻ
i ýaůoúnie půakaů jak dziecko.
Poznaů go biskup srogi i powiekŕ obwisůŕ skinŕů,
peĹŻen chrzćstu srebra i haftu przystanŕů przed nim jak wizjŕ,
wzrok do nieba podniósĹŻ: UkrzyĂ˝uj!
Wielkim gůosem potrzŕsaů jak grzywŕ.

Wypćdzony wićc z miasta jak z raju

wziŕů mnie mocno za przegub důoni
i na górć wysokŕ zaniósĹŻ.

Kiedy mi z gliny lepiĹŻ chleb
i daremnie skrćcaĹŻ bicze z piasku,
jak najsmutniej mi w oczy popatrzyĹŻ
i palcami jak dzwonki u sań
wskazaĹŻ nisko i spytaĹŻ: chĹŻopaczku,
czy znasz ten kraj?
Ten kraj?

- Tam stodoůy chude, nocŕ wozu skrzyp
i Chrystusik kulawy przy szybie,
a za szybŕ juý gromnice trzy
i milczenie ýyzne.

Tam wilgotny i pĹŻytki na dĹŻoń
dóĹŻ dla ciaĹŻa rozgrzanego poĹŻudniem,
sĹŻońce nawet wŕtĹŻe jak kĹŻos
i chleb trudny,

Jeszcze gorzej bćdzie, gdy Ă˝ebra
stodóĹŻ wyschnŕ, wyparujŕ studnie,
przyjdzie mór - przyjdŕ ludzie w zĹŻych heĹŻmach...
A tu spójrz: chociaĂ˝ góra bezludna
sŕ fontanny i zamki na lodzie,
kwiatów zagon, owoce kuliste
i jak tam - karuzele i ĹŻodzie
i jak tam - szaĹŻ, zabawa i gwizdy.

Ýe nieludzkie, to nic - tamci kiedyú przestanŕ
i niejeden sić skusi... bćdzie raęniej ci wówczas,
patrz - Erynia, ma córka jak muzyka co rano
zbudzi lokiem grajŕcym, ucaĹŻuje cić w usta.
Bćdziesz synem mym. Staroúă
cićĂ˝ka dla mnie. ZĹŻy biskup,
który Ă˝óĹŻwie i hieny jak psy wodzi z orszakiem
kazaĹŻ odejúă mi z miasta, gdzie ukryty sić bĹŻyska
grom i wkrótce przeleci po Ă˝yjŕcych i martwych.

JakĂ˝e rozeznasz wtedy mgĹŻy mićdzy nocŕ a dniem?
Tu tylko bćdzie wiadome - komu pozostaă dane;
niemowlćta zrodzone potĹŻucze popióĹŻ z marmuru i kamień,
ciebie? - Ciebie poĂ˝egna, rozniesie jak pianć
przelot ptaków niebieskich przemienionych w zĹŻe.

V. HYMN DO ÚWIATŮA

Gotowe sŕ mury miasta. Czekajŕ ciemne katedry,
domy rozpusty i place, na których bĹŻćdni prorocy
úcieýki prostujŕ twoje.
Tramwaj juĂ˝ wćszy w ulicy, kina szalejŕ prćdzej
i rzemyk rozplata wodzowi bohater wĂşród krzyków miĹŻosnych.

Z trŕb zachůannie szerokich wydmuchujŕ orkiestry
noc gĹŻćbokŕ i lamp spokojnych tĹŻo.
Gotowe sŕ mury Jerycha. Na miasto ubogie w przestrzeń,
nim sić powietrze rozszerzy w wiecznoúă nadmiernŕ - zstŕp.
Zstŕp na miasto ubogie w ogrody,
nim padnie wapno z kwiatów i nieĂşwiadomych budynków,
nim szelest snu nie zasypie woĹŻania czĹŻowieka
o dni
powietrza,0gnia i gĹŻodu.

Oto sĹŻyszć niepokój pomników:
Kopernik wpatrzony w gwiazdć twarz zakryĹŻ cieniem
koĂşcioĹŻa,
z nocy wychodzŕ kolumny zbrojne. Ich marsz
chwieje drzewami Ăşlepymi
i Ăşpiew dĹŻugi idzie za nimi:
Hej, dziewczyno ma, czy znasz ten kraj?

Gotowe sŕ mury miasta. UlepiĹŻem juĂ˝ trudny mój sen
w pustej nocy czekajŕcy na szmer
promienia od gwiazdy sĹŻonecznej.
I zanurzony po usta w niej
sĹŻyszć w krwi mej szyderczŕ wiecznoúă.

Zstŕp na gĹŻowy bluęniŕce, zanim
grom po trumnach nie przeleciaĹŻ jak wóz
i niezdarnemu na zimnym posĹŻaniu
woůaă daj:
- Oto biskup monstrancjŕ úwieci,
szatan z miasta ucieka, a za nim
idzie ĹŻuna nad ciemny kraj.

Wićc jesteĂş!

VI. TREN NA ÚMIERż SIOSTRY

Jest nade mnŕ migotanie witraýy.
Dymiŕ ksiŕýki důoniom leniwym,
kolorowe, soczyste pejzaýe
wyciekajŕ jak senna oliwa.
WyĂ˝ej cień mój godzinć wydzwania.
Úciana půynie prosta jak struna �
bćdzie pieĂşń moĂ˝e gorzka i trudna,
ale peĹŻna smutnego kochania:

GdzieĂş, woskowa panienko,
gdzieĂş mi sić podziaĹŻa?
Ach, niedobre, niedobre ýelazo
OdebraĹŻo ruchliwoúă twym rćkom
i jćzyczek jak listek porwaĹŻo.

I kosteczki o szpiku mićkkim
wyĹŻamaĹŻo bez trudu jak sĹŻomkć;
a nie pójdzie z powagŕ i wdzićkiem
konik z tobŕ ubrany w Ă˝aĹŻobć.

Nie opadnŕ na deski z hukiem
Krople Ăşwićte, wonne i lekkie
i nie przyjmie posĹŻanie smutne
w ciepůŕ trawć - nieĂşmiaĹŻej trumienki.

Cacy, cacy, siostrzyczko snów ďż˝
w Ăşrodku miasta na skwerze pustym
zimny, pĹŻytki na dĹŻoń-ci dóĹŻ
dadzŕ - oczom otwartym i ustom.

IleĂ˝ sĹŻońc sić przetoczy nad tobŕ,
ileĂ˝ rzek sić wyleje naraz,
zanim cisza przystanie jak obĹŻok
nad ulicŕ Ăşwićtego ĹŽazarza.

A mówili: przeĂ˝yje, kto wierzy,
kto nie wierzy, nie wypije i nie zje.
Úpiŕ zuchwali na szczŕtkach orćĂ˝a,
mićdzy nimi i fryzjer, i rzeęnik.

Niechaj martwi ufajŕ ýywym:
kto nie wierzy - wszak takýe utonie,
Ojca twojego powiozŕ na Sybir,
matkć zgwaĹŻci - siostrzyczko - zĹŻy Ă˝oĹŻnierz.

Nie pocieszyă twych rzćs, pod którymi
teraz piasku dusznego nadmiar,
a úpiewaůaú: wielbůŕdy w pustyni
po dwa serca noszŕ w swych garbach.

Jak powiedzieă ci peůniej i smutniej
o nizinie, gdzie pĹŻomień staĹŻ ďż˝
Po twych deskach uderza jak w lutnić
ziemia nocŕ ogromna i pyta:
czy znasz ten kraj?

Zna go szatan i szeptaĹŻ z tajemnic...
gĹŻos mu drĂ˝aĹŻ delikatny jak pióro.
O siostrzyczko mych snów
po co wićcej ci wiedzieă ďż˝

Ty wybraĹŻaĂş dolinć, a mnie kaýŕ górŕ znów.

VII. ZWIASTOWANIE, CZYLI SEN PROROCZY

Kogut grzebieniem z korali
nad mŕ twarzŕ dĹŻugŕ chwilć potrzŕsaĹŻ,
potem rzekĹŻ: jestem tutaj przysĹŻany,
by cić zbudziă i zabraă w niebiosa.

Potem dziobem gaůŕę przeĹŻamaĹŻ,
boskoúă mojŕ skrzydůem rozwiaů rozlegůym
i napeĹŻniĹŻ kosmiczne bramy
pianiem wielkim i pićknym,

Obok nas,
tam gdzie plaski wypasaĹŻ krajobraz
stulone uĂşmiechy wiosek ďż˝
schodziĹŻy ku drogom modre
krowy, cielćta i owce

Úliwy, jabůonie i grusze
biĹŻy w sadach o ziemić mocno
i melodie przystawaĹŻy pastusze
mićdzy zmierzchem razowym a nocŕ.

Po krawćdzi wysokiej szedĹŻ
ceglasty pociŕg o koůach wysokich,
ĂşlizgaĹŻ sić most, toczyĹŻ sić szept
i jak ĹŻokcie lataĹŻy tĹŻoki.

Wtedy szeptem prosiĹŻem: zostaw
na to granie, na tć spokojnoúă...

Zstŕpiů szatan niedosůyszalnie, bo boso,
i do lćku mojego podszedĹŻ,
dotknŕů skroni i wyrzeků: chůopcze,
jeszcze bćdzie dana ci wolnoúă.

*

WĹŻaĂşnie mnie ciemnoúă wydaĹŻa nogom, u których po pićă
palców wćszŕcych boleĂşnie. Zaczŕůem skarĂ˝yă sić jćzykiem,
gdy mózg mój napeĹŻniĹŻ jak miedę
szelest nagĹŻy: to matka - w sukni huczŕcej na klćcznik
spadůa jak ăma.

DĹŻonie rozwiaĹŻa jak szarfy, a uĂşmiech blady byĹŻ,
gdy dęwićkiem trŕcaĹŻa powietrze rozkoĹŻysane jej zejĂşciem:
Synu mój - uwierz w sny ďż˝
wielkŕ prawdć znaĹŻ fryzjer i rzeęnik:

Ten przeýyje na ziemi, kto wierzy,
i kto dĹŻoniom wĹŻasnym zaufa,
kto nie wierzy, nie wypije i nie zje,
a zapĹŻaci mu pustka i cisza.

Kochaj pĹŻomień, który niweczy
i twŕ ziemić przepala jak kĹŻadkć,
tak sić zrodziĹŻ pochmurny i mćski
bohater.

Kochaj pocisk z niedobrego kruszcu,
gdy nad wĹŻosem ci leci prosty:
niejednego on przecieĂ˝ nauczyĹŻ
miĹŻoĂşci.

I czĹŻowieka, w którego godzisz
mruýŕc oko pod blask broni siny,
on nauczyů boleúnie twŕ můodoúă
ojczyzny.

Synu mój, uwierz w sny: po raz wtóry zapieje kogut,
a nad miastem proszŕcym o úwiatůo koral ůuny zeúle wam Ten
Który w dĹŻoniach i wodć, i ogień
sprawiedliwie waĂ˝y na dzień...
ale wićcej mówiă nie mogć.

VIII. PIEÚŃ WIOSENNA

Kora obrasta pnie. Dęwiga sić kĹŻos i powój,
ptaki prowadzŕ swe maůe, kret wychodzi na úwiatůo,
muzyka chmur nad domem
wisi w gronach soczyĂşcie i ĹŻatwo.
JuĂ˝ ogrodnik zgiŕů sić jak most,
koń paruje liczŕcy skiby,
pćka gaůŕę i leje sić sok
nad ýywym i nieýywym.

Deszcz wywodzi roĂşlinne ksztaĹŻty
z szeptu ziaren i owadów chrzćstu,
i na wietrze faluje las.
Z wody úcieka znuýony statek,
jest jak rćka peĹŻna szelestu
poůoýona úlepo na czas.
Idŕ dymy z kominów. W nich
drýy nieúmiaůe powietrze niebieskie:
grom zaszczekaů wysoko nad rzekŕ,
bůyskawice obnaýyůy kůy
nad pobitym i nad zwycićskim.

Trawa przewierca kamień, asfalt sić marszczy na palcach,
korzeń roĂşlinny unosi pĹŻytć ulicznŕ i deskć,
krzak kartofla zakwita na ulicy Ăşwićtego ĹŽazarza ďż˝
Ăşpij, wŕtĹŻa, Ăşpij, mćski.

Zwalone sŕ mury Jerycha. Pogićta broń
jak szkĹŻo przebĹŻyska w ruinach. ZĹŻomek ksićĂ˝yca w oknie,
po twarzy cień nietoperzy.
Gdzie pójdziesz - ciemnoúă cić dotknie,
daremnie woĹŻasz znów: zstŕp!
Lepiej mćĂ˝nemu: Ăşpij, mćĂ˝ny.

Podziemna fala teĂ˝ pluszcze.
KrzyĂ˝ sić bezradnie poruszyĹŻ
i rćka wynurza sić biaĹŻa, palce wskazujŕ na sŕd;
a pod nocŕ zwierzćcŕ i ludzkŕ
úwiecŕ czaszki toczone jak lustra �

koúă czůowiecza opada na dno.

IX. NAWRÓT WĹTKU

Szatan muzyczny piszczel
palcami przy ustach rozdzwoniĹŻ ,
koĹŻysaĹŻy sić Ă˝ebra jak liĂşcie,
chwiaĹŻ sić zŕb wyĹŻamany i goleń.

Robak drobnymi wŕsami poruszaů
i po czaszce wćdrowaĹŻ jak globie,
uĂşmiechaĹŻy sić oczy i usta
mej siostrzyczki w trumience obĹŻej.

Jeszcze raz, tylko raz
hejnaĹŻ bajkć zanuci ďż˝
kaĂ˝da koúă bćdzie graă, kaĂ˝da trawa i korzeń: ...
jechaĹŻ pićkny przez sosnowe morze
w nikĹŻej ĹŻódce
pod blask.
Wićc i inne okrćty - wszystkie z listków i jagód.
Cicho ptaki ze smutku pĹŻakaĹŻy,
bo na zawsze, bo nie wrócŕ, gdy odjadŕ
pod ýaglami z koniczyny i malin.

NuciĹŻ pićkny, a usta miaĹŻ modre:
kajet rzuă, za mnŕ chodę,
to karocć ci zbudujć i otulć w chorŕgiew
i dam welon czarny jak noc...

DudniĹŻ flet i organy w kaplicy
wyciŕgaůy ramiona jak anioů;
jeszcze raz zagra koúă - szatan w miasto powróci ďż˝
szepnŕů zwiastun i we únie przystanŕů.

Z dymu bćdzie dom twój i sen,
a z půomienia wiecznoúă zupeůna
i opowieúă inna - lecz wiedz,
ýe muzyka w niej nagůa gra...
Nie anielskie to pienia.
Tak opowieúă ta sić zaczyna:

Czy znasz ten kraj...

X

Ryby na rzekach z fioletu wypĹŻywajŕ brzuchami do góry,
ostatni kanarek staruszki wydaĹŻ Ăşmiertelne westchnienie,
Ă˝óĹŻto byĹŻo od Ăşpiewu jego,
teraz leĂ˝y - sztywne ma pióra ďż˝
wićc sić módlmy: wybaw od zĹŻego.

Marszczy sić skóra globu, lasami zapada i pćka,
pĹŻacze serdecznie kamień,
gwiazda sić traci na wietrze:
czarne sĹŻońce zmalaĹŻo do ksztaĹŻtu serca czĹŻowieka
wićc sić módlmy: daj zmiĹŻowanie,
oddal zapowiedę zĹŻowieszczŕ.

StanćĹŻy w martwym powietrzu gĹŻosy psalmistów letnich,
biskup w ýaůobnej kapie
kropidĹŻem widma gasi;
skrzypiŕ haki szubienic,
zaraz salwa w ciaĹŻo zapadnie ďż˝
wićc sić módlmy: zeĂşlij nam ĹŻaskć.

Przymknićte sŕ oczy poĂ˝arów,
lasy sŕ drýŕce jak rzćsy,
krew juĂ˝ straszy na drogach, Ă˝adne stopy jej Ăşladów nie otrŕ ďż˝
kwiaty zwćglone - i koĂşci zwierzŕt ůŕkowych i leĂşnych,
wićc sić módlmy: od lćku nadmiaru
i szatana czuĹŻego nas ochroń.

A domy ĹŻamiŕ sić lekko
i znaki ciŕgnŕ po niebie:
wciŕý na wieĂ˝ach ludzie w wieczór
Ă˝aĹŻosnymi jćzykami czytajŕ gwiazdy, a gniew
pali im wĹŻosy w nieĹŻadzie,
bo powietrze gorŕce od przeczuă
tuli sić maĹŻe do pićt.

Rwie sić niebieski bulgot,
a przecieĂ˝ w wirze karuzel
szatan juĂ˝ ogień dojrzaĹŻ, ĹŻzy mu z policzków pociekĹŻy ďż˝
a sŕ to farby ýaůobne, rozůoýone w skrzydůach motyli
w czarnych skrzydĹŻach albo niebieskich.

Pada Ăşmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
idzie ciemnŕ nizinŕ úpiewanie,
Ăşlizga sić most, toczy sić szept i zmćczone pracujŕ tĹŻoki
po lesie, po wodzie, po ĹŻanie -
Nachyl twarzŕ sić ku ziemi,
tam usĹŻyszysz, tam odnajdziesz.

Úlepnŕ Ęrenice ludzi pod cićciem puchowej lotki ďż˝
nie gaůŕzka oliwna z nieba Ăşcićtego mrozem,
lecz podůuýny opada jak kropla
spod paznokcia szatana - nietoperz.

SkĹŻćbiona puchnie darń,
wićc sić módlmy o sĹŻoneczny promyk,
bo wciŕý noce wtulone w ogromne
skrzydĹŻa ďż˝
odpůywajŕ od rŕk czůowieka,
a za nimi - czy znasz?

Ten kraj.
więcej

Galach Elżbieta Spotkanie z wielk...

Spotkanie z wielkim poetą
zaczarowałeś mnie
uwierzyłam wierszom
nocy i czułości
- zmieniło się wszystko -
znajome schody wydają się obce
pies szczeka jakby innym barytonem
mężczyzna wcześniej z takim mozołem udomowiony
teraz nudzi mnie swoim ciepłem jak pluszowe kapcie
nie wywołuje namiętności
jego dotyk przypomina okład z surowego mięsa
bo gdy zaczyna mnie całować nie widzę go
nie czuję jego smaku
wyraźniejsze są twoje usta “ pieszczoty - szaleństwo
muszę wciąż uważać aby nie pomylić imion

powiedz mi czego nasypałeś mi w myśli
że drzwi do mojego życia nie chcą się domknąć
i wszystko wypada mi z dłoni
gdy sięgam po kieliszek zapomnienia moja skóra drży
jakby tęsknota za tobą była czymś materialnym
ścianą w którą uderzam duszą
a tam jeszcze jeden mur

dlatego oddaj mi mój świat
stare miejsce na wersalce i serial telewizyjny
nie potrzebuję ciebie i twoich ideałów
to co miałam wcześniej (choć takie nieskomplikowane)
było dla mnie wystarczające
jak pokój dla lalek raz w tygodniu sprzątany
istniałam bezpiecznie i niewymagająco

a teraz muszę zastanawiać się nad sensem ludzkości
więcej

Gałczyński Konstanty Ildefons Deszcz

I

Mowiłam tobie już pięćdziesiąt kilka razy,
żebyś już poszedł sobie, przecież pada deszcz,
to przecie śmieszne takie stać tak twarz przy twarzy,
to jest naprawdę """"niesłychanie śmieszna rzecz;

żeby tak w oczy patrzeć: kto to widział?
żeby pod deszczem taki niemy film bez słów,
żeby tak rękę w ręku trzymać: kto to słyszał?
a przecież jutro tutaj się spotkamy znów -

i tak się trudno rozstać,
i tak się trudno rozstać,
no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada -

i tak się trudno rozstać,
i tak się trudno rozstać,
nas chyba tutaj zaczarować musiał deszcz.

II

współczesność
Na żoliborzu są ulice takie śliczne,
takie topole, a w tropach taki wiatr,
Gdy przyjdzie wieczór, świecą światła elektryczne
i tak mi dobrze, jakbym miała osiem lat;
mówisz: "Kochana!" Ja ci mówię: "Mój kochany!"
i tak chodzimy i na przełaj, i na w skos,
a w tej ulicy, która idzie na Bielany,
jest tyle świateł, jakby Szopen nucił coś -
i tak się trudno rozstać,
i tak się trudno rozstać,
no, nawet jesli trochę pada, to niech pada -
i tak się trudno rozstać,
i tak się trudno rozstać,
nas chyba tutaj zaczarowałć musiał deszcz.
III
Ja na początku przez trzy lata byłam w Łodzi,
A teraz tutaj mam posadę w AWF,
i byłam sama, potem zaczął on przychodzić,
pracuje w radio, muzykalny jak sam śpiew;
więc z nim piosenki sobie czasem różne nucę,
on czasem skrzypce weźmie, na nich dla mnie gra -
a co wieczora na żoliborz autobusem
do tej topoli, która nas tak dobrze zna -
i tak się trudno rozstać,
i tak się trudno rozstać,
no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada -
i tak się trudno rozstać,
i tak się trudno rozstać,
nas chyba tutaj zaczarować musiał deszcz.
więcej

Gałczyński Konstanty Ildefons List jeńca

Kochanie, moje kochanie,
dobranoc, już jesteś senna -
i widzę twój sen na ścianie,
i noc jest taka wiosenna!

Jedyna moja na świecie,
jakże wysławię twe imię?
Ty jesteś mi wodą w lecie
i rękawicami w zimie.

Tyś szczęście moje wiosenne,
zimowe, latowe, jesienne -
lecz powiedz mi na dobranoc,
wyszeptaj przez usta senne:

za cóż to taka zapłata,
ten raj
przy Tobie tak błogi?...
Tyś jesteś światłem świata
i pieśnią mojej drogi.
więcej
Wykonanie: SI2.pl
Jak prawie wszystkie strony internetowe również i nasza korzysta z plików cookie. Zapoznaj się z regulaminem, aby dowiedzieć się więcej. Akceptuję