Stolat.pl

Wiersze znanych

Sortuj według:

Gałczyński Konstanty Ildefons O mej poezji


Moja poezja to jest noc ksiezycowa, wielkie usokojenie;
kiedy poziomki slodkie sa w parowach i slodsze cienie.
Gdy nie ma przy mnie kobiet ani dziewczyn,
gdy sie uspilo wszystko i swierszczyk w szparze cegly trzeszczy,
ze bardzo milo.
Moja poezja to sa proste dziwy, to kraj, gdzie w lecie
stary kot usnal pod lufcikiem krzywym
na parapecie.
więcej

Gajcy Tadeusz O nas

Niebo zmalałe w łunie
na ciebie i na mnie czeka
jak kubek srebrny u studni
albo o zmierzchu twa ręka.
Gdy ognia porusza kaskiem
błyszczącym i białym jak puzon,
serce jak światło na maszcie
w piersi kołysze się pustej.
Modlimy się dłonie łącząc
o pamięć otwartą jak pejzaż,
niech dźwiga nas dalej młodość,
choć z ognia, głodu, powietrza.
Kiedy ognista kropla
spłynie zachodem jak liściem,
niebo jak ścieżka ogrodu
wróci nas sercu i przyjmie.
Wtedy się łuna tętniąca
pod brwią nieruchomą przyśni
i sen jak głęboki krajobraz
piorun otworzy tygrysi.
więcej

Gajcy Tadeusz Epitafium

Przechodniu, powiedz imię,
a poznamy miejsce
marzenia, które niesie
bezpiecznie i lekko.
Nad nami niebo rośnie
i wspina się w dymie
pozostawiona dalekość.

Były lata nad nami i są.
Ty zabierzesz nieświadomą stopą
pręcik ziemi otulony mgłą,
co nazywa się dla ust tak prosto,
a jest głosem, co zaciska krtań
i wołaniem z samotnego dna.

Nie zapomnisz, bo woda oparzy
wargi pyszne i zadusi kłos.
Kraj ten mamy w oczach jak ołtarzyk
z gajem dymów świecących jak kość.
Twarz ukryjesz. Biodra matki suche
nie wydadzą ziarna, gdyby po nas
wawrzyn zostać miał mały jak uśmiech
i jak dłoń albo serce - historia.

Taka miłóść. Jak kamień przygniata
ręce nasze przebite na przestrzał
ułożone miłośnie na kwiatach
i żelazie bogatym jak wieńcach.

Nie zapomnisz, bo miłość ta
da ci oczy niezwykłe i zmarszczkę
i zobaczysz się, wolny, pod kaskiem
z bronią naszą w twych spokojnych snach.
więcej

Ginsberg Allen Przechowalnia bag...

I


W czeluściach końcowej stacji Greyhounda

siedząc tępo na bagażowym wózku patrząc w niebo oczekując na ekspres
do Los Angeles

trapiąc się wiecznością na dachu poczty wśród nocnych czerwonych
niebiosów nad centrum miasta,

gapiąc się przez okulary uświadomiłem sobie z drżeniem, że ani te myśli
nie były wiecznością, ani ubóstwo życia nas, nerwowych urzędników z
bagażowni,

ani miliony pożegnalnych lamentów krewnych wokół autobusu,

ani inne miliony wędrówek nędzarzy z miasta do miasta na spotkanie
swoich bliskich,

ani indiański zdechlak ze strachem przemawiający do ogromnego gliny
przy automacie z colą,

ani roztrzęsiona stara dama z laską w ostatniej podróży swego życia,

ani cyniczny bagażowy w czerwonej czapce, który zbiera ćwierćdolarówki i
uśmiecha się nad rozsypanym bagażem,

ani ja rozglądający się wokół w strasznym śnie,

ani kierownik wąsaty Murzyn zwany Łopatą, rozdający wspaniale długimi
rękami przeznaczenie tysięcy ekspresowych paczek,

ani pedał Sam z sutereny kuśtykający od ciężkiego kufra do kufra,

ani Joe za ladą ze swoim nerwowym rozstrojem i bojaźliwym uśmiechem
do klientów,

ani szarawozielony żołądek wieloryba - górne piętro magazynu gdzie
trzymamy bagaż na ohydnych półkach,

setki waliz pełnych tragedii kołyszących się miarowo w oczekiwaniu na
otwarcie,

ani zagubiony bagaż, ani zepsute uchwyty, zawieruszone nalepki z
nazwiskami, pogięte druty i porwane sznury, całe kufry eksplodujące na
betonowej posadzce,

ani worki marynarskie wypróżnione nocą w końcowej przechowalni.



II


Łopata przypominał mi Anioła rozładowującego autobus,
odziany w błękitny owerol czarna twarz służbowa pracownicza czapka
Anioła,
napierał brzuchem na wielką platformę obładowaną czarnym bagażem,
popatrywał w górę przechodząc pod żółtą żarówką w magazynie
i trzymał wysoko na ramieniu żelazny pastuszy kij.



III

To półki, uświadomiłem sobie, siadając na nich jak to mam zwyczaj czynić
w południe by dać wypocząć zmęczonym nogom,

To półki, wielkie drewniane deski i podpórki, słupy i belki łączące podłogę
z dachem zarzucone bagażem,

- japoński powojenny kufer z białego metalu wymalowany w jaskrawe
kwiatki adresowany do Fort Bragg,

meksykańska paczka do Nogales w zielony-m papierze przewiązana
purpurowym sznurem upstrzona nazwiskami,

setki grzejników wszystkie do Eureki,
skrzynie hawajskiej bielizny,
rolki plakatów na półwysep, orzechy do Sacramento,
ludzkie oko do Napy,
aluminiowa puszka ludzkiej krwi do Stockton
i mały czerwony pakiet zębów do Calistogi -

to były półki i to co, w noc przed swoim wyjazdem, dostrzegłem na nich
obnażone tv świetle żarówki,

półki stworzone by umieścić nasz dobytek, by trzymać nas razem,
nietrwałe przesunięcie w przestrzeni,

jedyny boski sposób budowy rozchwianej struktury Czasu,

przechowywania naszych rzeczy przed drogą, przenoszenia bagażu z
miejsca na miejsce

wyglądając autobusu który odwiezie nas do swojskiej Wieczności gdzie
zostało serce i popłynęły pożegnalne łzy.



IV

Mrowie bagażu na ladzie gdy wjeżdża transkontynentalny autobus.

Zegar wskazuje godzinę O:15, 9 maja 1956, druga, czerwona strzałka
przesuwa się.

Ja gotów załadowywać mój ostatni autobus. -żegnaj, autostrado Walnut
Creek Richmond Vallejo Portland Pacyfik

Rączonoga Rtęci, przelotowa boskości.

Ostatni pakunek przeznaczony na Wybrzeże tkwi samotnie o północy na
stojaku wysokim aż po zamglone fosforyzujące światło.

Płacą nam za mało by żyć. Tragedia zredukowana do liczb.

To dla biednych pasterzy. Ja jestem komunistą.



Cześć Greyhound gdzie tyle wycierpiałem,

skaleczyłem kolano i zdarłem ręce a mięśnie piersiowe wyrosły mi wielkie
jak pochwa.
więcej
Wykonanie: SI2.pl
Jak prawie wszystkie strony internetowe również i nasza korzysta z plików cookie. Zapoznaj się z regulaminem, aby dowiedzieć się więcej. Akceptuję