Wiersze znanych
Sortuj według:
lukas Lukas Ma powód
Nie każdy sławnym jest aktorem
Nie każdy z werwą i wigorem
... i nie każdemu paparazzi
Nie każdy sławnym jest artystą
Nie każdy z wizją, duszą czystą
... nie każdego talent porazi
Nie każdy myśli miewa jasne
Nie każdy życie miewa własne
... lecz zawsze za to się obrazi.
Nie każdy z werwą i wigorem
... i nie każdemu paparazzi
Nie każdy sławnym jest artystą
Nie każdy z wizją, duszą czystą
... nie każdego talent porazi
Nie każdy myśli miewa jasne
Nie każdy życie miewa własne
... lecz zawsze za to się obrazi.
Leśmian Bolesław Gwiazdy
Tej nocy niebo w dreszczach od gwiazd mrugawicy
Kołysało swój bezmiar w sąsiednie bezmiary,
To w próżnię swe radosne unosząc pożary,
To zbliżająca je znowu ku mojej źrenicy
Patrzę, niby przez nagły w mej ślepocie wyłom,
A światy roziskrzone - zaledwo na mgnienie
Odsłaniają mym oczom, jak nieba mogiłom,
Dalekie, zatajone w srebrze ukwiecenie.
Osłaniają swe jary, wzgórza i parowy,
Już z jednego szum borów płonących dolata,
Z drugiego - cisza grobów, a z trzeciego świata -
Krzyk o pomoc i zawiew południa lipcowy.
Zasłuchany, wpatrzony stoję tak do świtu,
Aż niebo wron zbudzonych przesłoni gromada,
Gwiazdy giną w jaśnistych roztopach błękitu,
I gąszcz rosy na rzęsach zbłyskanych osiada.
Skroń znużoną pochylam do stogu na łące,
Garścią rozćwierkanego rojem świerszczów siana
Rzeźwię oczy, smugami gwiazd jeszcze gorące,
I do snu odniałego padam na kolana.
I śni mi się i trwogą uderza do głowy
Krzyk o pomoc i zawiew południa lipcowy.
Kołysało swój bezmiar w sąsiednie bezmiary,
To w próżnię swe radosne unosząc pożary,
To zbliżająca je znowu ku mojej źrenicy
Patrzę, niby przez nagły w mej ślepocie wyłom,
A światy roziskrzone - zaledwo na mgnienie
Odsłaniają mym oczom, jak nieba mogiłom,
Dalekie, zatajone w srebrze ukwiecenie.
Osłaniają swe jary, wzgórza i parowy,
Już z jednego szum borów płonących dolata,
Z drugiego - cisza grobów, a z trzeciego świata -
Krzyk o pomoc i zawiew południa lipcowy.
Zasłuchany, wpatrzony stoję tak do świtu,
Aż niebo wron zbudzonych przesłoni gromada,
Gwiazdy giną w jaśnistych roztopach błękitu,
I gąszcz rosy na rzęsach zbłyskanych osiada.
Skroń znużoną pochylam do stogu na łące,
Garścią rozćwierkanego rojem świerszczów siana
Rzeźwię oczy, smugami gwiazd jeszcze gorące,
I do snu odniałego padam na kolana.
I śni mi się i trwogą uderza do głowy
Krzyk o pomoc i zawiew południa lipcowy.
Lange Antoni Sonet
Czasami wśród kochanków tak płynie rozmowa
Jako z brzękiem śród kwiatów latające pszczoły:
Tak miodem woniejący, tak dźwięcznie wesoły
Jest duch, którym śpiewają bezwiednie ich usta.
Starczy im półuśmiechu, wyrazu połowa,
By się pojąć zupełnie lub choćby na poły,
Co dla nich jednoznaczne, gdyż - jako niaoły
Wieczne w modłach, tak wieczna marzeń ich osnowa.
Jedno niemal drugiego uprzedza wyrazy,
Powtarza je, dopełnia, krzyżuje, przeplata,
Lub wlewa w nie melodie - kolory - ekstazy.
I tak płynie kochanków rozmowa skrzydlata,
Jak gdyby za nich śpiewał jakiś duch zza świata,
Dwa serca w jeden kryształ zlewając bez skazy.
Jako z brzękiem śród kwiatów latające pszczoły:
Tak miodem woniejący, tak dźwięcznie wesoły
Jest duch, którym śpiewają bezwiednie ich usta.
Starczy im półuśmiechu, wyrazu połowa,
By się pojąć zupełnie lub choćby na poły,
Co dla nich jednoznaczne, gdyż - jako niaoły
Wieczne w modłach, tak wieczna marzeń ich osnowa.
Jedno niemal drugiego uprzedza wyrazy,
Powtarza je, dopełnia, krzyżuje, przeplata,
Lub wlewa w nie melodie - kolory - ekstazy.
I tak płynie kochanków rozmowa skrzydlata,
Jak gdyby za nich śpiewał jakiś duch zza świata,
Dwa serca w jeden kryształ zlewając bez skazy.
Leśmian Bolesław Z lat dziecięcyc...
Przypominam wszystkiego przypomnieć nie zdołam:
Trawa... Za trawą wszechświat... A ja kogoś wołam.
Podoba mi się własne w powietrzu wołanie
I pachnie macierzanka i słońce śpi w sianie.
A jeszcze? Co mi jeszcze z lat dawnych się marzy?
Ogród, gdzie dużo liści znajomych i twarzy
Same liście i twarze!... Liściasto i ludno!
Śmiech mój w końcu alei. Śmiech stłumić tak trudno!
Biegnę, głowę gmatwając w szumach, w podobłoczach!
Oddech nieba mam w piersi! Drzew wierzchołki w oczach!
Kroki moje już dudnią po grobli nad rzeką.
Słychać je tak daleko! Tak cudnie daleko!
A teraz bieg z powrotem do domu przez trawę
I po schodach, co lubią biegnących stóp wrzawę...
I pokój, przepełniony wiosną i upałem,
I tym moim po kątach rozwłóczonym ciałem
Dotyk szyby ustami... Podróż w nic, w oszklenie
I to czujne, bezbrzeżne z całych sił istnienie!
Trawa... Za trawą wszechświat... A ja kogoś wołam.
Podoba mi się własne w powietrzu wołanie
I pachnie macierzanka i słońce śpi w sianie.
A jeszcze? Co mi jeszcze z lat dawnych się marzy?
Ogród, gdzie dużo liści znajomych i twarzy
Same liście i twarze!... Liściasto i ludno!
Śmiech mój w końcu alei. Śmiech stłumić tak trudno!
Biegnę, głowę gmatwając w szumach, w podobłoczach!
Oddech nieba mam w piersi! Drzew wierzchołki w oczach!
Kroki moje już dudnią po grobli nad rzeką.
Słychać je tak daleko! Tak cudnie daleko!
A teraz bieg z powrotem do domu przez trawę
I po schodach, co lubią biegnących stóp wrzawę...
I pokój, przepełniony wiosną i upałem,
I tym moim po kątach rozwłóczonym ciałem
Dotyk szyby ustami... Podróż w nic, w oszklenie
I to czujne, bezbrzeżne z całych sił istnienie!