Stolat.pl

Baudelaire Charles Pierre

Charles Pierre
Baudelaire

1970-01-01 - 1970-01-01

Sortuj według:

Baudelaire Charles Pierre Staruszeczki

W odwiecznych stolic świata błędnik wężowaty,
Gdzie wszystko, nawet groza, w zachwyt się przemienia,
Melancholia fatalna pędzi mnie na czaty,
Śledzić dziwne, zawiędłe, ""czarowne stworzenia.

Te monstra roztrzęsione to niegdyś kobiety,
Eponina czy Lais! Kochajmy je przecie!
Wszak duch ludzki ożywia jeszcze te szkielety.
W swych dziurawych spódnicach wciąż pełzną po świecie,

Na srogim wichrze w lekkich tkaninach zziębnięte
Drżą, gdy obok nich pędzą z hukiem omnibusy,
Przyciskają do boku jak relikwie święte
Woreczki wyszywane w kwiaty lub rebusy.

To biegną sztywnym truchtem - zupełne laleczki,
To wloką się powolnym rannych zwierząt ruchem
Lub tańczą, nie chcąc tańczyć - żałosne dzwoneczki,
Gdy je cięgnie okrutny Demon! W ciele kruchem

Mają wzrok, co jak świder w głąb duszy się wkręca,
Oczy lśniące jak nocą czarne topieliska.
Ich źrenica, jak boska źrenica dziewczęca,
Dziwi się i uśmiecha temu, co połyska.

Widzieliście, jak często są staruszek trumny
Prawie takie maleńkie jak trumienki dzieci?
To symbol - ręką śmierci stworzony rozumnej -
Symbol dziwaczny, władny, za którym myśl leci.

Kiedy takie widziadło wątłe nieskończenie
Widzę wśród rojowiska wielkiego Paryża,
Zawsze mi się wydaje, że kruche stworzenie
Do swej nowej kołyski powoli się zbliża.

Czasem też, geometrii rozważając prawa,
Mierząc okiem tych członków niezgodną budowę,
Myślę, jakże to skrzynki stolarz powykrawa,
By do tych ciał zamknięcia stały się gotowe.

- Te oczy to bezdenne gorzkich łez cysterny,
Tygle, gdzie płynne złoto ścięła chłodów siła,
Te dziwne oczy mają czar wielki, niezmierny
Dla tych, których Niedola piersią wykarmiła!

II

Z Frascati zakochana Westy służebnica,
Talii kapłanka, której znał imię - niestety!
Jedynie zmarły sufler ta sławna wietrznica,
Znana niegdyś w Tivoli parkach - te kobiety

Wszystkie mnie upajają! Lecz pomiędzy niemi
Są takie, którym miodu cierpienia potrzeba.
Te rzekły Poświęceniu rwąc się wzwyż od ziemi:
"Potężny Hipogryfie, nieś mię aż do nieba!"

Jedna z nich przez ojczyznę dana poniewierce,
Na drugą mąż jej zwalił ciężkie bólu brzemię,
Inną - Madonnę - dziecko pchnęło sztyletem w serce.
Ich łzy, jak wielka rzeka, zalałyby ziemię!

III

Ach, jak często staruszki śledziłem z uboczy!
Jedna z nich o tej porze, gdy słońce zapada
I po niebie jak z rany krwi koralem broczy,
Zamyślona siedziała na ławce, tak rada

Posłuchać tej muzyki wojskowej, co spiżem
Wstrząsa cicho stojące naszych parków drzewa,
W złoty wieczór bić sercom każe tętnem chyżem
I nieco bohaterstwa w serca mieszczan wlewa.

Staruszka śpiew chłonęła wojenny, ochoczy -
Prosta jeszcze i dumna, w żołnierskiej postawie,
Jak stary orzeł czasem otwierając oczy,
A czołem marmurowym budząc myśl o sławie!

IV

Tak kroczycie bez skargi, niczym nie ugięte,
Każda z was w miast chaosie żywych zagubiona,
Wy, matki boleściwe, kurtyzany, święte,
Których świat niegdyś sławne powtarzał imiona.

Was, coście były wdziękiem, coście były chwałą,
Nikt nie zna! Bezczelnego tylko pijanicy
Usłyszycie szyderczą zaczepkę zuchwałą
Albo zelży was dziecko spodlone ulicy.

Wstydzące się istnienia, pokurczone cienie,
Idziecie chyłkiem, zgięte, bojąc się wszystkiego,
I nikt was nie pozdrawia (dziwne przeznaczenie!),
Szczątki ludzkie, do życia dojrzałe wiecznego!

Ale ja, co z oddali patrzę na was tkliwe,
Trwożnym okiem niepewne wasze śledząc kroki,
Jakbym ojcem był waszym, o szczególny dziwie!
Nie wiecie, jak rozkoszy doznaję głębokiej:

Pierwszych wzruszeń rozkwity znów przeżywam z wami,
Widzę wszystkich dni waszych mroki i promienie,
Po stokroć żyję, żyjąc waszymi błędami,
Cnoty wasze w mej duszy rozlewają lśnienie!

Szczątki! Rodzino moja! Dusz pokrewny świecie!
Co wieczora na wieki bądź mi pozdrowiony!
Osiemdziesięcioletnie Ewy, gdzież będziecie
Jutro, gdy na was spadną straszne Boga szpony?
więcej

Baudelaire Charles Pierre Widmo

I

Ciemności

W niezgłębionych mych smutków posępnej jaskini,
Gdzie mię już zamknął wyrok Przeznaczeń surowy;
Kędy nie wnika promień wesoły, różowy,
Kędy ze mną Noc tylko, chmurna gospodyni;

Jestem jak potępieniec przez Boga szydercę
Skazany na tle cienia malować - niestety!
Kędy - kuglarz grobowe gotujący wety -
Warzę wciąż i spożywam własne moje serce.

Chwilami błyska, zwiększa się, rośnie na jawie
Widmo stworzone z blasków wspaniałych i czarów;
Po marzycielskich wschodnich rysach i postawie,

Gdy już zwykłego wzrostu dosięgnie rozmiarów,
Poznaję ją: ta piękna mara moja senna,
To ona! taka chmurna - jednak tak promienna!

II

Wonie

Czytelniku, czyś kiedyś chłonął piersią całą,
Powoli i z rozkoszą zapach za kadzielnicy
Wyzionięty, gdy ściany napełni świątnicy,
Albo torebki z piżmem woń niewywietrzałą?

Czar głęboki, magiczny, dziwne upojenia,
Odczuć w chwili obecnej przeszłość zmartwychwstałą!
Tak kochanek, tulący uwielbione ciało,
Zbiera zeń w chwili pieszczot rzadki kwiat wspomnienia.

Z ciężkich i elastycznych włosów jej gęstwiny,
Tej żywej kadzielnicy w sypialni zionącej,
Płynął zapach szczególny i odurzający,

A czyli aksamity wdziała czy muśliny,
Wonią młodego ciała przesiąkłe jej szaty
Wydzielały jakoby futra aromaty.

III

Ramy

Jak obraz, choćby mistrza wsławionego,
Nabiera blasku od ramy kunsztownej:
Wdzięk
jakiś dziwny, czar jakiś cudowny,
Wyosobniając ją z świata całego

Sprawiał, iż sprzęty, klejnoty kosztowne,
Złoto - służyły jej rzadkiej piękności,
Iż nic nie mogło przyćmić jej jasności,
Lecz wszystko ramy dawało stosowne.

Rzekłbyś, że czasem jej samej się zdało,
Iż wszystko chce ją kochać; śliczne ciało
Rzucała w uścisk tkaniny jedwabnej,

Nagie, drgające, lub w bielizny puchy,
A wszystkie żywe czy wolne jej ruchy
Miały wdzięk małpki dziecięco powabnej.


IV

Portret

Śmierć i choroba czynią garść popiołu
Z tego płomienia, który dla mnie płonął.
Z oczu ognistych i czułych pospołu,
Z tych ust, na których jam tak sercem tonął,

Z tych pocałunków mocnych jak balsamy,
Z uniesień żywszych od promieni słońca -
Okropnie, duszo moja! - cóż dziś mamy?
Co pozostało? Szkic, kartka niknąca,

Która wraz ze mną samotnie zamiera
I którą starzec złośliwy, Czas srogi,
Z dniem każdym ciężkim skrzydłem swym zaciera...

Morderco chmurny, życiu, sztuce wrogi,
W pamięci mojej nie zatrze twa siła
Tej, co mym szczęściem i chlubą mą była!
więcej

Baudelaire Charles Pierre Do Czytelnika

Głupota, grzechy, błędy, lubieżność i chciwość
Duch i ciało nam gryzą niby ząb zatruty,
A my karmim te nasze rozkoszne wyrzuty,
Tak jak żebracy karmią szat robaczywość.

Upór jest w naszych grzechach, strach jest w naszych żalach,
Za skruchę i pokutę płacim sobie drogo-
I wesoło znów kroczym naszą błotną drogą,
Wierząc, że zmyjemy winy - w łez mizernych falach.

A na poduszce grzechu szatan Trismegista
Nasz duch oczarowany kołysze powoli,
I tak trawi bogaty kruszec naszej woli
Trucizną swą ten stary, mądry alchemista.

Diabeł to trzyma nici, ci kierują nami!
Na rzeczy wstrętne patrzym sympatycznym okiem -
Co dzień do piekieł jednym zbliżamy się krokiem
Przez ciemność, która cuchnie i na wieki plami.

Jak żebraczy rozpustnik, co gryząc przyciska
Męczeńską pierś strudzonej nierządnicy,
Kradniem rozkosz przejściową - w mroków tajemnicy
Jak zeschłą pomarańczę, z której sok nie tryska.

Niby rój glist co mrowiem gęstym się przewala,
W mózgu nam tłum demonów huczy z dzikim śmiechem,
A śmierć ku naszym płucom za każdym oddechem
Spływa z głuchymi skargi, jak podziemna fala.

Jeśli gwałt i trucizna, ognie i sztylety
Dotąd swym żartobliwym haftem nie wyszyły
Kanwy naszych przeznaczeń banalnej niestety!

Ale pośród szakalów, śród panter i smoków,
Pośród małp i skorpionów, żmij i nietoperzy,
Śród tworów, których stado wyje, pełza, bieży,
W ohydnej menażerii naszych grzesznych skoków -

Jest potwór - potworniejszy nad to bydląt plemię,
Nuda, co, chociaż krzykiem nie utrudza gardła,
Chętnie by całą ziemię na proch miałki starła,
Aby jednym ziewnięciem połknąć całą ziemię.

Łza mimowolna błyska w oczu jej pryzmacie,
Ona marzy szafoty, dymiąc swe haszysze,
Ty znasz tego potwora, co jak sen kołysze -
Hipokryto, słuchaczu, mój bliźni, mój bracie!
więcej

Baudelaire Charles Pierre Wróg

Młodość ma przepłynęła jedną chmurną burzą,
W którą tylko niekiedy promień serca padł,
Sad mój deszcze zalały olbrzymią kałużą,
Więc w owoc rzadki tylko przemienił się kwiat.

Dziś na progu jesieni, sercem już niemłody,
Z łopatą się do pracy ciężkiej muszę brać,
Aby doły wyrównać wyrwane przez wody,
Doły jak grób głębokie, gdzie mi przyjdzie spać.

Lecz wątpię, czy mym nowym, wymarzonym kwiatom
Pustka ma będzie dosyć w o pokarm bogatą,
Który siłę mistyczną w ich kielichy tchnie.

O rozpaczy, rozpaczy, czas pożera życie,
A wróg mroczny, co serca nasze chciwie ssie,
Krwią, którą my broczymy, tuczy się obficie.
więcej
Wykonanie: SI2.pl
Jak prawie wszystkie strony internetowe również i nasza korzysta z plików cookie. Zapoznaj się z regulaminem, aby dowiedzieć się więcej. Akceptuję