
Bolesław
Leśmian
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Leśmian Bolesław Dusza w niebiosac...
Przybyła dusza na klęczkach do nieba w bożą obczyznę,
Nie chciała patrzeć na gwiazdy i na wieczności pierwszyznę.
Nie chciała ulec weselu, ni nowym jaśnieć obliczem,
Ani wspominać nikogo, ani zapomnieć o niczem.
I rozpuściła warkocze i pomyślała w błękicie,
że w niekochanych objęciach przemarnowała swe życie,
Bez zdrady i bez oporu, starannie kryjąc swą ranę,
Pieściła usta nielube i oczy niemiłowane.
I trwała dla nich bezwolna, i kwitła dla nich bezduszna
I przezywała je - losem i była losom posłuszna.
A że nie kochała tak tkliwie, a nie kochała tak czule,
że nikt w jej jasnym uśmiechu nie trafił myślą na bóle.
Lecz teraz nagle pojęła, że wobec Boga i nieba
Już nic nie wolno ukrywać i nic ukrywać nie trzeba.
Śmierć w niej obnaża pośpiesznie prawdę tak długo tajoną,
Tą prawdą skrzą się źrzenice, tą prawdą błyska się łono!
I dusza lękiem spłonęła, że wkrótce po jej pogrzebie
Przyjdzie w ślad za nią kochanek, aby odnaleźć ja w niebie.
Wyciągnie ku niej ramiona, ziemskiej wyzbyte rozpaczy,
I zajrzy w oczy i dawne jej niekochanie zobaczy.
Nie chciała patrzeć na gwiazdy i na wieczności pierwszyznę.
Nie chciała ulec weselu, ni nowym jaśnieć obliczem,
Ani wspominać nikogo, ani zapomnieć o niczem.
I rozpuściła warkocze i pomyślała w błękicie,
że w niekochanych objęciach przemarnowała swe życie,
Bez zdrady i bez oporu, starannie kryjąc swą ranę,
Pieściła usta nielube i oczy niemiłowane.
I trwała dla nich bezwolna, i kwitła dla nich bezduszna
I przezywała je - losem i była losom posłuszna.
A że nie kochała tak tkliwie, a nie kochała tak czule,
że nikt w jej jasnym uśmiechu nie trafił myślą na bóle.
Lecz teraz nagle pojęła, że wobec Boga i nieba
Już nic nie wolno ukrywać i nic ukrywać nie trzeba.
Śmierć w niej obnaża pośpiesznie prawdę tak długo tajoną,
Tą prawdą skrzą się źrzenice, tą prawdą błyska się łono!
I dusza lękiem spłonęła, że wkrótce po jej pogrzebie
Przyjdzie w ślad za nią kochanek, aby odnaleźć ja w niebie.
Wyciągnie ku niej ramiona, ziemskiej wyzbyte rozpaczy,
I zajrzy w oczy i dawne jej niekochanie zobaczy.
Leśmian Bolesław Marsjanie
Zagrzmi w niebie okrętów napowietrznych tęt,
Niepokojąc międzygwiezdnych mgieł rozwiewisko.
Zniknie złuda przestrzeni, wyzwolonej z pęt -
Dość pomyśleć, że daleko, a już jest - blisko.
Na oścież się zasrebrzy księżycowy wstęp
Do bożymy - daleczyzny, w szmer i otchłanie -
A dołem - szumy leśne, zgielk drozdów i zięb -
I na ziemię wylądują zwiewni Marsjanie.
Stopą obcą dotknięta - westchnie ziemi twardź,
I na chwilę to, co ziemskie, chętnie się zaćmi.
Po wiekach wyczekiwań i tych z niebem starć
Spokrewnimy się obłocznie z nowymi braćmi.
W ich oczach - wiary w Oddal nie gasnący płom,
A w ich piersi - bezmiar żywy, swoisty , rdzenny.
Poczną nam się przyglądać w bezczasie jak snom -
I na zawsze się ustali ten pogląd senny...
A przywiozą nam z nieba - rozmodlone ćmy,
I zwierzęta zadumane - i zgubne baśnie.
I nagle zrozumiemy, że to jeszcze - my -
że nie mogło być inaczej - tylko tak właśnie!...
W uczonej złocistości ich wróżebnych ksiąg
Wieszcz, co bogów nie odróżnia od chmur i łątek -
W czasie przeszłym - dni przyszłych opowiada ciąg
I pośmiertną wiedzą krzepi istnienia wątek...
Jakiś bóg z ich orszaku (złoć się, mrzonko, złoć!)
Zawieruszy się w jeziornym nieba odbiciu
I malejąc w docześnie srebrniejącą płoć,
Modrą wieczność w tym podwodnym wchłonie przeżyciu.
A ich elfy, co cierpią z dala od swych gwiazd
Na bezsenność wpośród kwiatów (o, gwiezdniej cierpcie!),
W żal pobiegną przez nagle urojony chwast,
Aż w tym chwaście zaszeleszczą ich żwawe kierpcie.
Słyną z czarów Marsjanki!... Niezgadniona płeć
Od ust naszych je przegrodzi - ledwo snu miedzą...
Byle tylko miłować i naglić i chcieć -
A nauczą nowych pieszczot. bo o czymś wiedzą...
Któż się zdoła domyśleć, jaki strach i szał
Pała w oczach, co się w słońcu mienią na opal!
Czym jest wobec tych niebem nasyconych ciał
Nasze ziemskie dziewuszątko i jego - chłopal?...
Z nich jedna - wiem na pewno, że pokocha mnie,
Ku mnie ciałem - wzbronnym światu - występnie spłonie.
Obczyzno, przyswojona w pieszczocie i śnie!...
Tajemnico, co posiadasz - usta i dłonie!
Za jej sen - w mym uścisku, za pieszczotę nóg,
Za wniknięcie pocałunkiem w jej czary żyzne -
Oddam chętnie, natychmiast - na rozstaju dróg -
żywot wieczny i tę całą - zagrobowiznę!
W ślad za nią będzie kroczył niewidzialny mops,
Co podziemne węsząc zmory, wyje w niebiosy
Lub szczeka głosem czujnie rozśpiewanych kobz,
By odstraszyć złe uroki - złe sny - złe losy.
Jak brzmieć będzie jej imię - nie wiem, ale wiem,
że wprowadzi mnie w głąb cudów - przez szum i trawę
Tak, że drzewa, roślinny przerywając zdrzem,
Z jednej jawy wejdą w drugą - i w trzecią jawę!...
A wy, coście szarzyzny uprawiali brzydź
I zbiorową w pyskach złudę srożyli dumnie,
Czy zdołacie tym życiem, co was wydrwi, żyć
I w zawrotny przepych słońca wejść bezrozumnie?
Już odtąd - z odwróconym do błękitu łbem,
Z wiarą w nową zaobłoczność, w odkrycia niebne
Pobrniecie niedołężnie - między snem a snem -
Od przydrożnych wierzb przyjmując - guzy chwalebne !...
Guzy, które złagodzą pychę waszych wad
I okupią uporczywość ślepego grzechu...
A my - śmiać się z nich będziem - śmiać się w cały świat!
Jakże tęskno mi już dzisiaj - do tego śmiechu!
Niepokojąc międzygwiezdnych mgieł rozwiewisko.
Zniknie złuda przestrzeni, wyzwolonej z pęt -
Dość pomyśleć, że daleko, a już jest - blisko.
Na oścież się zasrebrzy księżycowy wstęp
Do bożymy - daleczyzny, w szmer i otchłanie -
A dołem - szumy leśne, zgielk drozdów i zięb -
I na ziemię wylądują zwiewni Marsjanie.
Stopą obcą dotknięta - westchnie ziemi twardź,
I na chwilę to, co ziemskie, chętnie się zaćmi.
Po wiekach wyczekiwań i tych z niebem starć
Spokrewnimy się obłocznie z nowymi braćmi.
W ich oczach - wiary w Oddal nie gasnący płom,
A w ich piersi - bezmiar żywy, swoisty , rdzenny.
Poczną nam się przyglądać w bezczasie jak snom -
I na zawsze się ustali ten pogląd senny...
A przywiozą nam z nieba - rozmodlone ćmy,
I zwierzęta zadumane - i zgubne baśnie.
I nagle zrozumiemy, że to jeszcze - my -
że nie mogło być inaczej - tylko tak właśnie!...
W uczonej złocistości ich wróżebnych ksiąg
Wieszcz, co bogów nie odróżnia od chmur i łątek -
W czasie przeszłym - dni przyszłych opowiada ciąg
I pośmiertną wiedzą krzepi istnienia wątek...
Jakiś bóg z ich orszaku (złoć się, mrzonko, złoć!)
Zawieruszy się w jeziornym nieba odbiciu
I malejąc w docześnie srebrniejącą płoć,
Modrą wieczność w tym podwodnym wchłonie przeżyciu.
A ich elfy, co cierpią z dala od swych gwiazd
Na bezsenność wpośród kwiatów (o, gwiezdniej cierpcie!),
W żal pobiegną przez nagle urojony chwast,
Aż w tym chwaście zaszeleszczą ich żwawe kierpcie.
Słyną z czarów Marsjanki!... Niezgadniona płeć
Od ust naszych je przegrodzi - ledwo snu miedzą...
Byle tylko miłować i naglić i chcieć -
A nauczą nowych pieszczot. bo o czymś wiedzą...
Któż się zdoła domyśleć, jaki strach i szał
Pała w oczach, co się w słońcu mienią na opal!
Czym jest wobec tych niebem nasyconych ciał
Nasze ziemskie dziewuszątko i jego - chłopal?...
Z nich jedna - wiem na pewno, że pokocha mnie,
Ku mnie ciałem - wzbronnym światu - występnie spłonie.
Obczyzno, przyswojona w pieszczocie i śnie!...
Tajemnico, co posiadasz - usta i dłonie!
Za jej sen - w mym uścisku, za pieszczotę nóg,
Za wniknięcie pocałunkiem w jej czary żyzne -
Oddam chętnie, natychmiast - na rozstaju dróg -
żywot wieczny i tę całą - zagrobowiznę!
W ślad za nią będzie kroczył niewidzialny mops,
Co podziemne węsząc zmory, wyje w niebiosy
Lub szczeka głosem czujnie rozśpiewanych kobz,
By odstraszyć złe uroki - złe sny - złe losy.
Jak brzmieć będzie jej imię - nie wiem, ale wiem,
że wprowadzi mnie w głąb cudów - przez szum i trawę
Tak, że drzewa, roślinny przerywając zdrzem,
Z jednej jawy wejdą w drugą - i w trzecią jawę!...
A wy, coście szarzyzny uprawiali brzydź
I zbiorową w pyskach złudę srożyli dumnie,
Czy zdołacie tym życiem, co was wydrwi, żyć
I w zawrotny przepych słońca wejść bezrozumnie?
Już odtąd - z odwróconym do błękitu łbem,
Z wiarą w nową zaobłoczność, w odkrycia niebne
Pobrniecie niedołężnie - między snem a snem -
Od przydrożnych wierzb przyjmując - guzy chwalebne !...
Guzy, które złagodzą pychę waszych wad
I okupią uporczywość ślepego grzechu...
A my - śmiać się z nich będziem - śmiać się w cały świat!
Jakże tęskno mi już dzisiaj - do tego śmiechu!
Leśmian Bolesław Jam - nie Osjan! ...
Jam - nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu
Bezpiecznie śpiewam moją ze światem niezgodę!
Tarczą złudy obronny - zyskałem swobodę,
Której on by zapragnął, gdyby tkwił w tym życiu.
Za niego dźwigam brzemię należnej mi sławy
I za niego o przyszłość mych pieśni się trwożę -
żyję tak, jakbym tego życia był ciekawy -
Ginę, jak on by ginął, choć zginąć nie może!
Ten go uczci, co będzie na moim pogrzebie,
Gdy moja mgła się z niego spokrewni tumanem.
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie -
Dla innych chciałbym zawsze być tylko Osjanem.
Tak rzekł śpiewak, lecz własnym smutkom nie podołał,
I nagle: Boże, Boże! - do Boga zawołał.
Jam - nie Bóg! Twarzy mojej spragniony zatraty,
Maskę Boga przywdziałem - zdradziecko pokrewną,
I za Niego stworzyłem bezrozumne światy,
Tak, jak On by je stworzył... Na pewno! Na pewno!
Za niego w mrok się wdarłem, by trwać w obłąkaniu,
Tak jak On by to czynił, gdyby chciał się wdzierać!
Za Niego mrę na krzyżu, w bolesnym przebraniu
Tak właśnie, jak On marłby, gdyby mógł umierać!
Za Niego, jakby rozpacz gnała Go po niebie,
Płacząc - w próżnię uchodzę, by marnieć - odłogiem!
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie!
Dla was, co się modlicie, jestem tylko - Bogiem.
Bezpiecznie śpiewam moją ze światem niezgodę!
Tarczą złudy obronny - zyskałem swobodę,
Której on by zapragnął, gdyby tkwił w tym życiu.
Za niego dźwigam brzemię należnej mi sławy
I za niego o przyszłość mych pieśni się trwożę -
żyję tak, jakbym tego życia był ciekawy -
Ginę, jak on by ginął, choć zginąć nie może!
Ten go uczci, co będzie na moim pogrzebie,
Gdy moja mgła się z niego spokrewni tumanem.
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie -
Dla innych chciałbym zawsze być tylko Osjanem.
Tak rzekł śpiewak, lecz własnym smutkom nie podołał,
I nagle: Boże, Boże! - do Boga zawołał.
Jam - nie Bóg! Twarzy mojej spragniony zatraty,
Maskę Boga przywdziałem - zdradziecko pokrewną,
I za Niego stworzyłem bezrozumne światy,
Tak, jak On by je stworzył... Na pewno! Na pewno!
Za niego w mrok się wdarłem, by trwać w obłąkaniu,
Tak jak On by to czynił, gdyby chciał się wdzierać!
Za Niego mrę na krzyżu, w bolesnym przebraniu
Tak właśnie, jak On marłby, gdyby mógł umierać!
Za Niego, jakby rozpacz gnała Go po niebie,
Płacząc - w próżnię uchodzę, by marnieć - odłogiem!
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie!
Dla was, co się modlicie, jestem tylko - Bogiem.
Leśmian Bolesław Jak niewiele ma z...
Jak niewiele ma znaków to ubogie ciało,
Gdy chce o sobie samym dać znać, co się stało...
Stało się, bo się stało! Już się nie odstanie!
Patrzę ciągle i patrzę, jak gdyby w otchłanie,
I ciągle nasłuchuję, czy kto puka w ciszę?...
Nie dlatego, że widzę, nie przeto, że słyszę.
I usta moje bledną, a to ten ból biały
Nie dlatego, że zmarły, lecz bardzo kochały,
I uśmiech nie dlatego trwa na nich przelotem,
żeby się uśmiechały... ten uśmiech wie o tem.
A gdy ciebie wspominam - świat mi cały gaśnie,
Bo tak oczom potrzeba - tak chce się im właśnie!
A dłonie załamując, wiem, że nie z rozpaczy,
Lecz nie mogę inaczej - nie mogę inaczej.
Gdy chce o sobie samym dać znać, co się stało...
Stało się, bo się stało! Już się nie odstanie!
Patrzę ciągle i patrzę, jak gdyby w otchłanie,
I ciągle nasłuchuję, czy kto puka w ciszę?...
Nie dlatego, że widzę, nie przeto, że słyszę.
I usta moje bledną, a to ten ból biały
Nie dlatego, że zmarły, lecz bardzo kochały,
I uśmiech nie dlatego trwa na nich przelotem,
żeby się uśmiechały... ten uśmiech wie o tem.
A gdy ciebie wspominam - świat mi cały gaśnie,
Bo tak oczom potrzeba - tak chce się im właśnie!
A dłonie załamując, wiem, że nie z rozpaczy,
Lecz nie mogę inaczej - nie mogę inaczej.