
Paul
Verlaine
1970-01-01 - 1970-01-01
Verlaine Paul
PIEŚNI BEZ SŁĂW
I
To jest tęskne zachwycenie,
To miłosne jest znużenie,
To jest dreszczów pełny bór.
To w objęciach tych powiewów
Ku gałązkom szarych krzewów
Mknący drobnych głosów chór.
O poszepty wy urocze!
To świegoce i szczebiocze,
To jest niczym cichy jęk,
Io Którym trwoga traw się żali...
Rzekłbyś, że to w wirach fali
Rzecznych żwirów głuchy szczęk.
Dusza ta, co w tym niezmiennym
Skarży się lamencie sennym,
Wszak jest nasza, cżyżby nie?
Moja jest i twa jest ona,
Z niej ta korna antyfona
Ciepłym zmierzchem cicho tchnie?
, , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,
II
Odgaduję w najniklejszym szmerze
Kontur głosów z dalekiej przeszłości,
A w muzycznych lśnieniach = kształt miłości,
Która kiedyś zorzy strój przybierze!
Dusza wespół z sercem w błędnych wirach
Jest już tylko drugą parą oczu,
Co, ach! wiążą lotne skry w pomroczu
W piosnkę graną na stu naraz lirach!
Umrzeć! Śmierć, samotność - koniec sprawy...
(Przepłosz, miła, swe lęki motyle!)
Tańcząc idą w dal kolejne chwile...
Umrzeć! Runąć z tej czarciej huśtawy!
III
Łzy padają w serce moje,
Jak deszcz pada ponad miastem.
Jakież dziwne nieukoje
Przenikają serce moje?
O łagodny szmerze słoty;
Na ulicach i na szybach!
Dla tych serc, co mrą z tęsknoty,
O harmonio śpiewnej słoty.
Łzy padają bez przyczyny
W serce, które stygnie w męce.
Jak to! nie ma żadnej winy,
Smutek przyszedł bez przyczyny.
W tym ból największy gości,
że już nie wie się, dlaczego
Bez niechęci, bez miłości
Tyle smutku w sercu gości.
To jest tęskne zachwycenie,
To miłosne jest znużenie,
To jest dreszczów pełny bór.
To w objęciach tych powiewów
Ku gałązkom szarych krzewów
Mknący drobnych głosów chór.
O poszepty wy urocze!
To świegoce i szczebiocze,
To jest niczym cichy jęk,
Io Którym trwoga traw się żali...
Rzekłbyś, że to w wirach fali
Rzecznych żwirów głuchy szczęk.
Dusza ta, co w tym niezmiennym
Skarży się lamencie sennym,
Wszak jest nasza, cżyżby nie?
Moja jest i twa jest ona,
Z niej ta korna antyfona
Ciepłym zmierzchem cicho tchnie?
, , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,
II
Odgaduję w najniklejszym szmerze
Kontur głosów z dalekiej przeszłości,
A w muzycznych lśnieniach = kształt miłości,
Która kiedyś zorzy strój przybierze!
Dusza wespół z sercem w błędnych wirach
Jest już tylko drugą parą oczu,
Co, ach! wiążą lotne skry w pomroczu
W piosnkę graną na stu naraz lirach!
Umrzeć! Śmierć, samotność - koniec sprawy...
(Przepłosz, miła, swe lęki motyle!)
Tańcząc idą w dal kolejne chwile...
Umrzeć! Runąć z tej czarciej huśtawy!
III
Łzy padają w serce moje,
Jak deszcz pada ponad miastem.
Jakież dziwne nieukoje
Przenikają serce moje?
O łagodny szmerze słoty;
Na ulicach i na szybach!
Dla tych serc, co mrą z tęsknoty,
O harmonio śpiewnej słoty.
Łzy padają bez przyczyny
W serce, które stygnie w męce.
Jak to! nie ma żadnej winy,
Smutek przyszedł bez przyczyny.
W tym ból największy gości,
że już nie wie się, dlaczego
Bez niechęci, bez miłości
Tyle smutku w sercu gości.