Wiersze znanych
Sortuj według:
Brzechwa Jan Ojciec
Nieżywe, smutne słowa: "Mały Jaś",
Mów do mnie znów jak dawniej. Światło zgaś,
Chcę z tobą być jak dawniej sam na sam,
By dobrze, tak jak dawniej, było nam.
Przy tobie, tak jak dawniej, siądę tuż
I będę aż do świtu milczał już;
I tylko będę słuchał twoich słów,
A ty znów, tak jak dawniej, do mnie mów.
Ja wiem, jak ci jest trudno przemóc grób,
Lecz zrób to, jeśli możesz, dla mnie zrób...
Tu nic się nie zmieniło, tylko - czas...
Przyjdź do mnie nie na długo, chociaż raz,
I powiedz, tak jak dawniej: "Mały Jaś",
Obejmij tak jak dawniej, lampę zgaś,
Do siebie na kolana znów mnie weź
I siwe moje włosy dłonią pieść.
Mów do mnie znów jak dawniej. Światło zgaś,
Chcę z tobą być jak dawniej sam na sam,
By dobrze, tak jak dawniej, było nam.
Przy tobie, tak jak dawniej, siądę tuż
I będę aż do świtu milczał już;
I tylko będę słuchał twoich słów,
A ty znów, tak jak dawniej, do mnie mów.
Ja wiem, jak ci jest trudno przemóc grób,
Lecz zrób to, jeśli możesz, dla mnie zrób...
Tu nic się nie zmieniło, tylko - czas...
Przyjdź do mnie nie na długo, chociaż raz,
I powiedz, tak jak dawniej: "Mały Jaś",
Obejmij tak jak dawniej, lampę zgaś,
Do siebie na kolana znów mnie weź
I siwe moje włosy dłonią pieść.
Brzechwa Jan Poeta
Zeus, co każdą boginię brał, gdy zechciał, jak dziewkę,
Od ubogiej pasterki dostał czarną polewkę.
Rzekł więc tylko: "Za karę w ludzką przyszłość twą splunę!"
Poczem parsknął i gniewnie splunął cierpkim piorunem.
Kiedy wyszedł z dąbrowy, było skwarne południe;
Tedy wina zapragnął i wychylił trzy studnie,
Potem jeszcze trzy kwarty, potem jeszcze trzy czary,
Aż potoczył się stary przez pagóry i jary;
I od jarów był jarny, i był jurny i chmurny,
I pił znowu i jeszcze ten sam trunek powtórny.
W swym opilstwie był straszny. Szedł zawzięty i blady,
Aż dudniły wokoło żyzne ziemie Hellady;
Szedł i chwiał się, i staczał z gór wylękłych w doliny,
Aż bezwstydnie mu zwisał język tłusty i siny.
Siwą brodą zamiatał pełne mgieł nieboskłony,
Ryczał głosem zwierzęcym, toczył ślepiem czerwonym,
Wreszcie legł nad jeziorem, gdzie był mlecz niezdmuchnięty,
Garścią puch jego zmieszał z mgłą i z wonią mdłej mięty,
Z nieba obłok różowy jeszcze zdarł po omacku,
Splunął w garść tak soczyście i tak - po pijacku
I z tej miazgi poetę stworzył w szale opilczym,
Więc poeta mu śpiewa. A on - marzy i milczy.
Od ubogiej pasterki dostał czarną polewkę.
Rzekł więc tylko: "Za karę w ludzką przyszłość twą splunę!"
Poczem parsknął i gniewnie splunął cierpkim piorunem.
Kiedy wyszedł z dąbrowy, było skwarne południe;
Tedy wina zapragnął i wychylił trzy studnie,
Potem jeszcze trzy kwarty, potem jeszcze trzy czary,
Aż potoczył się stary przez pagóry i jary;
I od jarów był jarny, i był jurny i chmurny,
I pił znowu i jeszcze ten sam trunek powtórny.
W swym opilstwie był straszny. Szedł zawzięty i blady,
Aż dudniły wokoło żyzne ziemie Hellady;
Szedł i chwiał się, i staczał z gór wylękłych w doliny,
Aż bezwstydnie mu zwisał język tłusty i siny.
Siwą brodą zamiatał pełne mgieł nieboskłony,
Ryczał głosem zwierzęcym, toczył ślepiem czerwonym,
Wreszcie legł nad jeziorem, gdzie był mlecz niezdmuchnięty,
Garścią puch jego zmieszał z mgłą i z wonią mdłej mięty,
Z nieba obłok różowy jeszcze zdarł po omacku,
Splunął w garść tak soczyście i tak - po pijacku
I z tej miazgi poetę stworzył w szale opilczym,
Więc poeta mu śpiewa. A on - marzy i milczy.
Brzechwa Jan W górach
Całowałaś mnie tak pożegnalnie,
Jak do wiecznego snu,
I samego posłałaś w dal mnie,
Bym się w przestrzeni snuł.
Więc błękitnym stałem się dymem
Na szczytach martwych wzgórz,
I zapadłem w najbielszą zimę,
I nie powrócę już.
Niech ci lepsze służą poranki,
W lepszym nurzane śnie,
Niech zadzwonią ci w oknach sanki,
Które uniosły mnie.
A ja spłynę cieniem śnieżycy
W niemiłowany świat,
Ciemność będzie po mojej lewicy,
A po prawicy wiatr.
Tak to bywa w górach na zimnie,
Kiedy siwieje wiek,
że odlotnie, mgliście i dymnie
życie się zmienia w śnieg.
Jak do wiecznego snu,
I samego posłałaś w dal mnie,
Bym się w przestrzeni snuł.
Więc błękitnym stałem się dymem
Na szczytach martwych wzgórz,
I zapadłem w najbielszą zimę,
I nie powrócę już.
Niech ci lepsze służą poranki,
W lepszym nurzane śnie,
Niech zadzwonią ci w oknach sanki,
Które uniosły mnie.
A ja spłynę cieniem śnieżycy
W niemiłowany świat,
Ciemność będzie po mojej lewicy,
A po prawicy wiatr.
Tak to bywa w górach na zimnie,
Kiedy siwieje wiek,
że odlotnie, mgliście i dymnie
życie się zmienia w śnieg.
Brzechwa Jan Twój los
Jesteś bielsza od płótna i bielsza od soli,
Gdy twe serce przeze mnie czerwoną krwią boli.
Jesteś bielsza od soli i bielsza od kredy,
Gdy tak za mnie spożywasz gorycze i biedy.
Jesteś za mnie stroskana i za mnie żałobna,
I po domu się snujesz samotna, osobna.
życie twoje upływa niejako podziemnie -
Bez wyrzutu, bez żalu tak brzydniesz przez mnie;
Nie dla siebie, lecz dla mnie. I życie nie nasze,
Ale twoje się zmienia w te łzy i w ten kaszel.
A ja tylko się śmieję i śpiewam, a wtedy
Jesteś bielsza od płótna i bielsza od kredy,
I nie pytasz, dlaczego i kto się przyczynił,
żem w twym losie mym losem niewinnie zawinił.
Gdy twe serce przeze mnie czerwoną krwią boli.
Jesteś bielsza od soli i bielsza od kredy,
Gdy tak za mnie spożywasz gorycze i biedy.
Jesteś za mnie stroskana i za mnie żałobna,
I po domu się snujesz samotna, osobna.
życie twoje upływa niejako podziemnie -
Bez wyrzutu, bez żalu tak brzydniesz przez mnie;
Nie dla siebie, lecz dla mnie. I życie nie nasze,
Ale twoje się zmienia w te łzy i w ten kaszel.
A ja tylko się śmieję i śpiewam, a wtedy
Jesteś bielsza od płótna i bielsza od kredy,
I nie pytasz, dlaczego i kto się przyczynił,
żem w twym losie mym losem niewinnie zawinił.