Guillaume
Apollinaire
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Apollinaire Guillaume 4.00
Czwarta rano
Wstaję ubrany
Trzymam mydło w ręce
Przysłał mi je ktoś ukochany
Idę się myć
Wychodzę z nory gdzie śpimy
Jestem rześki
Zadowolony że mogę się umyć
nie zdarzyło mi się to od trzech dni
Umyty idę się ogolić
Później błękitny jak niebo
stapiam się do nocy, z horyzontem
i sprawia mi słodką przyjemność
że nic nie mówię poza tym wszystko
co tu robię jest
dziełem niewidzialnej istoty
Ledwo zapnę guziki cały niebieski
staję się niewidzialny
zmieszany z błękitem nieba
Wstaję ubrany
Trzymam mydło w ręce
Przysłał mi je ktoś ukochany
Idę się myć
Wychodzę z nory gdzie śpimy
Jestem rześki
Zadowolony że mogę się umyć
nie zdarzyło mi się to od trzech dni
Umyty idę się ogolić
Później błękitny jak niebo
stapiam się do nocy, z horyzontem
i sprawia mi słodką przyjemność
że nic nie mówię poza tym wszystko
co tu robię jest
dziełem niewidzialnej istoty
Ledwo zapnę guziki cały niebieski
staję się niewidzialny
zmieszany z błękitem nieba
Apollinaire Guillaume ***
Wiosna bardzo pobłaża niewiernym narzeczonym
I powiewa i prószy niebieskimi piórami
Z cyprysu gdzie zagniezdził się niebieski ptak
Madonna dzikie róże zrywała o świcie
Jutro zbierze lewkonie i sama wymości
Gniazda swoich gołębic na rychłe przybycie
Gołębia który leci jak Paraklet w ciemności
Nieprzytomnie się durzą w cytrynowym gaju
Te które my kochamy ostatnio poznane
Dalekie wioski są jak powieki kochanek
I serca ich z gałęzi wśród cytryn zwisają
I powiewa i prószy niebieskimi piórami
Z cyprysu gdzie zagniezdził się niebieski ptak
Madonna dzikie róże zrywała o świcie
Jutro zbierze lewkonie i sama wymości
Gniazda swoich gołębic na rychłe przybycie
Gołębia który leci jak Paraklet w ciemności
Nieprzytomnie się durzą w cytrynowym gaju
Te które my kochamy ostatnio poznane
Dalekie wioski są jak powieki kochanek
I serca ich z gałęzi wśród cytryn zwisają
Apollinaire Guillaume Chora jesień
Chora i uwielbiana
Umrzesz gdy na rozaria
Dmuchnie dziki huragan
Kiedy śnieżne zaspy
Okryją sady
Biedna jesieni
Umieraj w bieli i obfitości
Śniegu i dojrzałych owoców
Wysoko na niebie
Krogulce szybują
Nad nikłe niewiastki zielonowłose niksy
Które nie kochały nigdy
Na dalekiej porębie
Zabeczały jelenie
Lubię jesienna poro lubię twe hałasy
Spadające na ziemię niezrywane owoce
I wiatr i rzewne lasy
Listek po listku wypłakujące
, , , , , , , , , , , , Liście
, , , , , , , , , , , , Pod stopą trzeszczące
, , , , , , , , , , , , Pociągi
, , , , , , , , , , , , Przejeżdżające
, , , , , , , , , , , , życie
, , , , , , , , , , , , Upływające
Umrzesz gdy na rozaria
Dmuchnie dziki huragan
Kiedy śnieżne zaspy
Okryją sady
Biedna jesieni
Umieraj w bieli i obfitości
Śniegu i dojrzałych owoców
Wysoko na niebie
Krogulce szybują
Nad nikłe niewiastki zielonowłose niksy
Które nie kochały nigdy
Na dalekiej porębie
Zabeczały jelenie
Lubię jesienna poro lubię twe hałasy
Spadające na ziemię niezrywane owoce
I wiatr i rzewne lasy
Listek po listku wypłakujące
, , , , , , , , , , , , Liście
, , , , , , , , , , , , Pod stopą trzeszczące
, , , , , , , , , , , , Pociągi
, , , , , , , , , , , , Przejeżdżające
, , , , , , , , , , , , życie
, , , , , , , , , , , , Upływające
Apollinaire Guillaume Jestem życie
Jestem życie... Światło i Dźwięk...
Ciało Ludzi...
Najświętsza substancja co służy
Myśli, skąd bije Sztuka, Miłość krzepiąca...
Jestem Wielkość życia...
Ciało Ludzi...
Niech mnie szafują i frymaczą,
służę tylko największym z dzieł...
Wszystko się z mego marmuru wyłania
tak samo naturalnie
jak kwiat się odsłania
na drzewie wiosennym...
Jak po ciemności nocy Światło
brzasku przychodzi...
Jak z łona matki
dziecko się rodzi...
Wszyscy spali na dumnym moim ciele władczyni
i rozdawałam rozkosze spełnień
silnym czy bezsilnym,
przyznawałam ciał ludzkich prawa udzielne...
Lecz tam gdzie życia niosłam wieczne darowizny
wśród ścian podobnych do murów szpitala -
zazdrosne o uścisk swych samców zachłanny
tłumnie się blade zgromadziły panny
- I mówiono, że zwą się ?Ojczyzny?.
Rozszarpały mnie w końcu Ojczyzny zazdrosne,
Mnie Myśl, Mnie Sztukę i Mnie Miłość!
Lecz wystawione na ich strzały śmiercionośne
moje ciało blasku nie straciło.
Bo wszystkie moje rany znowu zakwitają
i kochankowie w dawnych żarach swej miłości
szczęśliwi, że wargami jest całe me ciało,
runęli w mego łoża mokre głębokości...
Ciało Ludzi...
Najświętsza substancja co służy
Myśli, skąd bije Sztuka, Miłość krzepiąca...
Jestem Wielkość życia...
Ciało Ludzi...
Niech mnie szafują i frymaczą,
służę tylko największym z dzieł...
Wszystko się z mego marmuru wyłania
tak samo naturalnie
jak kwiat się odsłania
na drzewie wiosennym...
Jak po ciemności nocy Światło
brzasku przychodzi...
Jak z łona matki
dziecko się rodzi...
Wszyscy spali na dumnym moim ciele władczyni
i rozdawałam rozkosze spełnień
silnym czy bezsilnym,
przyznawałam ciał ludzkich prawa udzielne...
Lecz tam gdzie życia niosłam wieczne darowizny
wśród ścian podobnych do murów szpitala -
zazdrosne o uścisk swych samców zachłanny
tłumnie się blade zgromadziły panny
- I mówiono, że zwą się ?Ojczyzny?.
Rozszarpały mnie w końcu Ojczyzny zazdrosne,
Mnie Myśl, Mnie Sztukę i Mnie Miłość!
Lecz wystawione na ich strzały śmiercionośne
moje ciało blasku nie straciło.
Bo wszystkie moje rany znowu zakwitają
i kochankowie w dawnych żarach swej miłości
szczęśliwi, że wargami jest całe me ciało,
runęli w mego łoża mokre głębokości...