Kazimierz
Wierzyński
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Wierzyński Kazimierz Matowe lustro
Twarz, rozbita kałuża,
Mokrą parą zachodzi
Oczy zalepia:
Patrzę i nie rozumiem
Jak zerwać tę błonę ze szkła,
Domacać się twarzy prawdziwej,
Kto to,
Ja
Czy mój brat
Zatłuczony pałką w Majdanku.
Mokrą parą zachodzi
Oczy zalepia:
Patrzę i nie rozumiem
Jak zerwać tę błonę ze szkła,
Domacać się twarzy prawdziwej,
Kto to,
Ja
Czy mój brat
Zatłuczony pałką w Majdanku.
Wierzyński Kazimierz Kurhany
żywych tu nie pogrzebię ani wskrzeszę zmarłych,
Ale wiatr, co ich owiał, mym słowom zaświadczy -
Wyszli z tych ram, powstali kostniejący w karłach,
Rozejrzeli się wokół po smutnym teatrze
I słyszą, jak czas dzwoni, jak z wieży się zrywa
I jak niepowtarzalnie bije swą godzinę:
Miłość raz jeszcze pragnie ukochać szczęśliwa,
A wolność chce zwyciężać.
Ja tym wiatrem płynę.
Mógłbym do snów powrócić, wejść w nie niby w lustro,
Co rozstąpi się szkliście i wchłonie mnie lekko;
Ponad platyną morza, ponad chmurą pustą
Unosić się widziadłem, pamięcią urzekła
I płoszyć tam komety, rozbijać ich miotłą
Kurze mlecznych gościńców. Lecz niebo i piekło
Pułapem niedosięgłym i bezdnem głębokim
Jak dwoma biegunami ten świat mi przygniotło
I zamknęło planetę ojczystą z widokiem
Na przeszłość zapomnianą i przyszłość niezgadłą.
Tędy błądzę, to moje wieczyste widziadło
Nie objęte doczesnym rozumem i okiem.
Pasterzu bladych Plejad, niskiego Syriusza,
Który mi lampą błyska z brzegów nieboskłonu
I światłem niebieścieje, ciemności rozprószą!
Słyszę z dwunastu pierwsze uderzenie dzwonu,
Na stromej wieży stoję i ku ziemi patrzę,
Jak stygną moje słowa, uśpione kurhany,
Miecz zardzewiały w każdym leży pogrzebany,
Próchnieją żółte czaszki. Tylko w mym teatrze,
Śród tych rymów i dźwięków, tylko w mej muzyce
Stąpa duch, opuszczoną podnosi przyłbicę,
Szuka wyjścia i węzły chce rozcinać wiersza,
I ściany rozstąpiły się jego samotni,
Duch, co nim noc zwycięży, z świtem się ulotni.
Więc zostaje mi jesień. Nawłoć pozłocista
Mazowiecką mimozę po ogrodach przędzie,
Na spocone inspekty rosa siąpi dżdżysta,
Szałwia czerwone szale rozwija na grzędzie
I ciepło się ostatnie w rezedach wygrzewa.
Już słychać nocne chóry. Ponadziemskim graniem
Już skrzypce pełne wiatrów, oddychają drzewa,
Topole szumią lękiem, buki zadumaniem
I każda brzoza płacze po raju
jak Ewa.
Rankiem dopiero dzięcioł wesoło zagada,
Szyszki z miecza paproszy, w pień sosnowy stuka
I w locie jakby nagle na powietrzu siada -
Oczy trudno oderwać!
Co tu zmieni sztuka
0 tej porze mijania, zawiniętej chmurą,
Wiecznej jak chleb i woda, tak samo pożywnej
I nie znużonej nigdy? Odpowiedz, naturo,
Gdzie nasz wyrok ukryty, gdzie gwiazdy chaosu,
Czy z urody twej błysną, niezmiennej a dziwnej,
Czy nad człowiekiem stoją w konstelacjach losu?
Nic mi po twojej ciszy, kopcu udeptany,
Głucha komoro serca i śnie nocy letniej,
Elfy i karnawały czarodziejskiej fletni!
Przy mej drodze nie znają spokoju kurhany:
Budzą się, aby wołać, gdy nocą wiatr ciemny
Szumi ponad wzgórzami, kołuje na szczycie
I echem się w głuchocie odbija podziemnej.
Wstają wtedy pochodem, idą w ślepe życie
Zgarbioną karawaną, pielgrzymim tułactwem,
Noc na nich targa chmury, jesień leci ptactwem
I w ziemi coraz głośniej szumi wspomnień nawał:
Na mojej drodze legły ciężko, nieprzebycie,
Bym kładł się tam umarły i z nich zmartwychwstawał.
Ale wiatr, co ich owiał, mym słowom zaświadczy -
Wyszli z tych ram, powstali kostniejący w karłach,
Rozejrzeli się wokół po smutnym teatrze
I słyszą, jak czas dzwoni, jak z wieży się zrywa
I jak niepowtarzalnie bije swą godzinę:
Miłość raz jeszcze pragnie ukochać szczęśliwa,
A wolność chce zwyciężać.
Ja tym wiatrem płynę.
Mógłbym do snów powrócić, wejść w nie niby w lustro,
Co rozstąpi się szkliście i wchłonie mnie lekko;
Ponad platyną morza, ponad chmurą pustą
Unosić się widziadłem, pamięcią urzekła
I płoszyć tam komety, rozbijać ich miotłą
Kurze mlecznych gościńców. Lecz niebo i piekło
Pułapem niedosięgłym i bezdnem głębokim
Jak dwoma biegunami ten świat mi przygniotło
I zamknęło planetę ojczystą z widokiem
Na przeszłość zapomnianą i przyszłość niezgadłą.
Tędy błądzę, to moje wieczyste widziadło
Nie objęte doczesnym rozumem i okiem.
Pasterzu bladych Plejad, niskiego Syriusza,
Który mi lampą błyska z brzegów nieboskłonu
I światłem niebieścieje, ciemności rozprószą!
Słyszę z dwunastu pierwsze uderzenie dzwonu,
Na stromej wieży stoję i ku ziemi patrzę,
Jak stygną moje słowa, uśpione kurhany,
Miecz zardzewiały w każdym leży pogrzebany,
Próchnieją żółte czaszki. Tylko w mym teatrze,
Śród tych rymów i dźwięków, tylko w mej muzyce
Stąpa duch, opuszczoną podnosi przyłbicę,
Szuka wyjścia i węzły chce rozcinać wiersza,
I ściany rozstąpiły się jego samotni,
Duch, co nim noc zwycięży, z świtem się ulotni.
Więc zostaje mi jesień. Nawłoć pozłocista
Mazowiecką mimozę po ogrodach przędzie,
Na spocone inspekty rosa siąpi dżdżysta,
Szałwia czerwone szale rozwija na grzędzie
I ciepło się ostatnie w rezedach wygrzewa.
Już słychać nocne chóry. Ponadziemskim graniem
Już skrzypce pełne wiatrów, oddychają drzewa,
Topole szumią lękiem, buki zadumaniem
I każda brzoza płacze po raju
jak Ewa.
Rankiem dopiero dzięcioł wesoło zagada,
Szyszki z miecza paproszy, w pień sosnowy stuka
I w locie jakby nagle na powietrzu siada -
Oczy trudno oderwać!
Co tu zmieni sztuka
0 tej porze mijania, zawiniętej chmurą,
Wiecznej jak chleb i woda, tak samo pożywnej
I nie znużonej nigdy? Odpowiedz, naturo,
Gdzie nasz wyrok ukryty, gdzie gwiazdy chaosu,
Czy z urody twej błysną, niezmiennej a dziwnej,
Czy nad człowiekiem stoją w konstelacjach losu?
Nic mi po twojej ciszy, kopcu udeptany,
Głucha komoro serca i śnie nocy letniej,
Elfy i karnawały czarodziejskiej fletni!
Przy mej drodze nie znają spokoju kurhany:
Budzą się, aby wołać, gdy nocą wiatr ciemny
Szumi ponad wzgórzami, kołuje na szczycie
I echem się w głuchocie odbija podziemnej.
Wstają wtedy pochodem, idą w ślepe życie
Zgarbioną karawaną, pielgrzymim tułactwem,
Noc na nich targa chmury, jesień leci ptactwem
I w ziemi coraz głośniej szumi wspomnień nawał:
Na mojej drodze legły ciężko, nieprzebycie,
Bym kładł się tam umarły i z nich zmartwychwstawał.
Wierzyński Kazimierz Księżyc
Za czym ja krążę?
Za księżycem.
Czym on mnie wabi?
Drohobyczem.
Zachodzi chmurą,
Znów się zjawia.
Skąd taka łuna?
Z Borysławia.
Którędy nosi
Mnie wieczorem?
Spójrz ponad Stryjem
I Samborem.
Po co ta całą
Wasza zmowa.
Co z niej mi przyjdzie?
List ze Lwowa.
A ten, co dmie tu
Wiew skrzydlaty?
To młodość, miłość
I Karpaty.
Widzę, poznaję
Tamte strony
Kto mnie tam woła?
Ktoś zgubiony.
Po co mnie wzywa
Tak niewcześnie?
Byś wrócił tam, gdzie
Błądzisz we śnie
A poza snem tym
Co się chowa
Ach, ziemia, ziemia
Księżycowa.
Za księżycem.
Czym on mnie wabi?
Drohobyczem.
Zachodzi chmurą,
Znów się zjawia.
Skąd taka łuna?
Z Borysławia.
Którędy nosi
Mnie wieczorem?
Spójrz ponad Stryjem
I Samborem.
Po co ta całą
Wasza zmowa.
Co z niej mi przyjdzie?
List ze Lwowa.
A ten, co dmie tu
Wiew skrzydlaty?
To młodość, miłość
I Karpaty.
Widzę, poznaję
Tamte strony
Kto mnie tam woła?
Ktoś zgubiony.
Po co mnie wzywa
Tak niewcześnie?
Byś wrócił tam, gdzie
Błądzisz we śnie
A poza snem tym
Co się chowa
Ach, ziemia, ziemia
Księżycowa.
Wierzyński Kazimierz Kraków
...łzy sobacze
Wyspiański
Jak tu bardzo po polsku i jak starożytnie,
Gdy noc patynę sączy zieloną po miedzi
Gdy sto księżyców pląsa, na kopułach siedzi
I każdy w każdym oknie witrażem, gdy kwitnie.
Nad miasto wydźwignięty jak paw bezrozumny
I papuga narodów, mózg dziejów szalony
Z hukiem dzwonów królewskie przewraca korony
I świeci czaszką, w której zalęgły się trumny.
Rynek w lamp czarodziejskie pocięty inkrusta
I zadeptany w nędzy sczerniałej i głuchej,
Gdy napełnią go nocne, snujące się duchy,
Jak Demostenes pełen kamieni ma usta.
Nad brzegiem dni powszednich, znużony po święcie,
Do mórz o pomoc woła, ze światem się kłóci:
Niech przyjdą tutaj ludzie - i wolni, rozkuci
Na zamku świętokradczo niech zerwą pieczęcie.
Bo tu chmurą gradową trzeba niebo nawieźć,
Tłuc po miedzi piorunem i łamać kopuły,
I mądrość kuć nieludzką, trwać w wiedzy nieczułej,
Ze miłość znaczy w Polsce tyle co nienawiść.
Dopiero gdy się Wawel okrutny zapali
I w przepaść bałwochwalstwem gdy runie najstarszym,
Podniosą się waleczni, zadudnią swym marszem,
O wolność walczyć będą i po niej iść dalej.
I wtedy miłość ludzka niech sobie zapłacze,
Jakimi chce żalami. Wiatr wtedy tętentem
Obdzwoni pożar w mieście zaklętym i świętym.
Wszystko inne - mi na nic. Wszystko - łzy sobacze.
Wyspiański
Jak tu bardzo po polsku i jak starożytnie,
Gdy noc patynę sączy zieloną po miedzi
Gdy sto księżyców pląsa, na kopułach siedzi
I każdy w każdym oknie witrażem, gdy kwitnie.
Nad miasto wydźwignięty jak paw bezrozumny
I papuga narodów, mózg dziejów szalony
Z hukiem dzwonów królewskie przewraca korony
I świeci czaszką, w której zalęgły się trumny.
Rynek w lamp czarodziejskie pocięty inkrusta
I zadeptany w nędzy sczerniałej i głuchej,
Gdy napełnią go nocne, snujące się duchy,
Jak Demostenes pełen kamieni ma usta.
Nad brzegiem dni powszednich, znużony po święcie,
Do mórz o pomoc woła, ze światem się kłóci:
Niech przyjdą tutaj ludzie - i wolni, rozkuci
Na zamku świętokradczo niech zerwą pieczęcie.
Bo tu chmurą gradową trzeba niebo nawieźć,
Tłuc po miedzi piorunem i łamać kopuły,
I mądrość kuć nieludzką, trwać w wiedzy nieczułej,
Ze miłość znaczy w Polsce tyle co nienawiść.
Dopiero gdy się Wawel okrutny zapali
I w przepaść bałwochwalstwem gdy runie najstarszym,
Podniosą się waleczni, zadudnią swym marszem,
O wolność walczyć będą i po niej iść dalej.
I wtedy miłość ludzka niech sobie zapłacze,
Jakimi chce żalami. Wiatr wtedy tętentem
Obdzwoni pożar w mieście zaklętym i świętym.
Wszystko inne - mi na nic. Wszystko - łzy sobacze.