Wysocki Władimir
1970-01-01 -
Sortuj według:
Wysocki Władimir Zwiędły listek
Nie mogłem tłumić dłużej
Najsłodszych serca snów,
Na listku białej róży
Skreśliłem kilka słów.
Słowa, co w piersiach drżały
Nie wymówione w głos,
Na listku róży białej
Rzuciłem tak na los!
Nadzieję, którąm pieścił,
I smutek, co mnie truł,
I wszystkom to umieścił,
Com marzył i com czuł.
Tę cichą serca spowiedź
Miałem jej posłać już
I prosić o odpowiedź
Na listku białych róż.
Lecz kiedy me wyrazy
Chciałem odczytać znów,
Dojrzałem w listku skazy,
Nie mogłem dostrzec słów.
I pożółkł listek wiotki,Zatarł się marzeń ślad,
I zniknął wyraz słodki,
Com jej chciał posłać w świat!
Wysocki Władimir ***
Świata prawie pół, przez walki złe
przeszedłem i przepełzłem z batalionem
a z powrotem mnie za zasługi me
sanitariusze wieźli eszelonem.
Przywieźli na rodzinny próg-
na półtoratonówce, pod sam dom.
Stałem cicho, bez słowa, a nad dachem dymek
nosił się całkiem inaczej.
Okna jakby się bały spojrzeć mi w twarz
i gospodyni nie rada żołnierzowi -
nie przylgnęła do piersi ze łzami
ręce wzniosła - uciekła do chaty.
I obszczekały mnie psy na łańcuchu.
Wszedłem w ciemną sień,
o coś cudzego potknęłam się w sieni,
drzwi szarpnąłem - kolana mi się ugięły.
A tam siedzi za stołem i na miejscu moim,
nieprzyjazny mi nowy gospodarz.
I fufajka na nim i gosposia przy nim -
to dlatego mnie psy obszczekały.
Znaczy, póki pod ogniem
tu pędziłem ni razu nie wesół,
wszystkie rzeczy w mym domu przestawił,
po swojemu wszystko powiesił.
Urodziliśmy się pod bogiem - pod bogiem wojny,
artyleria nas przykryła.
Lecz ta rana śmiertelna z pleców mnie zwaliła
zdradą w serce mnie trafiła.
W krzyżu zgiąłem się,
siłę woli wołałem na pomoc:
Was przepraszam, kochani, że zboczyłem,
przez omyłkę do ludzkiego progu...
Znaczy się, pokój i miłość wam i dość chleba na stół,
żeby zgoda w tym byłą domu...
No a nawet słowa powiedzieć nie raczył:
niby właśnie tak to być miało
Zakołysała się niemalowana podłoga.
Nie trzasnąłem drzwiami jak niegdyś,
tylko okna rozwarły się, gdym poszedł już
i patrzono w ślad za mną z winą w oczach.
przeszedłem i przepełzłem z batalionem
a z powrotem mnie za zasługi me
sanitariusze wieźli eszelonem.
Przywieźli na rodzinny próg-
na półtoratonówce, pod sam dom.
Stałem cicho, bez słowa, a nad dachem dymek
nosił się całkiem inaczej.
Okna jakby się bały spojrzeć mi w twarz
i gospodyni nie rada żołnierzowi -
nie przylgnęła do piersi ze łzami
ręce wzniosła - uciekła do chaty.
I obszczekały mnie psy na łańcuchu.
Wszedłem w ciemną sień,
o coś cudzego potknęłam się w sieni,
drzwi szarpnąłem - kolana mi się ugięły.
A tam siedzi za stołem i na miejscu moim,
nieprzyjazny mi nowy gospodarz.
I fufajka na nim i gosposia przy nim -
to dlatego mnie psy obszczekały.
Znaczy, póki pod ogniem
tu pędziłem ni razu nie wesół,
wszystkie rzeczy w mym domu przestawił,
po swojemu wszystko powiesił.
Urodziliśmy się pod bogiem - pod bogiem wojny,
artyleria nas przykryła.
Lecz ta rana śmiertelna z pleców mnie zwaliła
zdradą w serce mnie trafiła.
W krzyżu zgiąłem się,
siłę woli wołałem na pomoc:
Was przepraszam, kochani, że zboczyłem,
przez omyłkę do ludzkiego progu...
Znaczy się, pokój i miłość wam i dość chleba na stół,
żeby zgoda w tym byłą domu...
No a nawet słowa powiedzieć nie raczył:
niby właśnie tak to być miało
Zakołysała się niemalowana podłoga.
Nie trzasnąłem drzwiami jak niegdyś,
tylko okna rozwarły się, gdym poszedł już
i patrzono w ślad za mną z winą w oczach.
Wysocki Władimir ***
Wytapiają się świece
Na wiekowe parkiety,
Ciurkiem spływa po plecach
Srebrny deszcz z epoletów.
Jak w agonii się pieni
Złote wino w pucharze...
Niech się stare odmieni, odmieni, odmieni, odmieni,
Co ma nadejść - Nieważne.
I w przedśmiertnej udręce,
w tył się wciąż oglądając,
Giną reny w ucieczce,
z pierwszą salwą padają.
Ktoś już lufę kieruje
Między oczy niewinne...
Niech się stare odsunie, odsunie, odsunie, odsunie,
Niech nadejdzie to inne.
Uśmiechnięty, skupiony,
Ktoś przebiegły i szczwany
Zatrutymi strzałami
Razi zachód czerwony.
Słychać w burzy melodii
Nuty stale te same...
Już minione odchodzi, odchodzi, odchodzi, odchodzi.
Co ma przyjść - niech się stanie.
Na wiekowe parkiety,
Ciurkiem spływa po plecach
Srebrny deszcz z epoletów.
Jak w agonii się pieni
Złote wino w pucharze...
Niech się stare odmieni, odmieni, odmieni, odmieni,
Co ma nadejść - Nieważne.
I w przedśmiertnej udręce,
w tył się wciąż oglądając,
Giną reny w ucieczce,
z pierwszą salwą padają.
Ktoś już lufę kieruje
Między oczy niewinne...
Niech się stare odsunie, odsunie, odsunie, odsunie,
Niech nadejdzie to inne.
Uśmiechnięty, skupiony,
Ktoś przebiegły i szczwany
Zatrutymi strzałami
Razi zachód czerwony.
Słychać w burzy melodii
Nuty stale te same...
Już minione odchodzi, odchodzi, odchodzi, odchodzi.
Co ma przyjść - niech się stanie.
Wysocki Władimir Ach, miły Wania....
Ach, miły Wania - po Paryżu sobie łażę
i z całej masy paryskich wrażeń
notuję tyle, ile zanotować zdążę -
na stare lata napiszę książkę
O tym, że Wania, Wania, Wania, Wania, obaj do Zachodu,
tak pasujemy, jak pieprz do miodu!
Spotkałem trochę naszej emigracji,
wszystko rodzone tutaj, już we Francji,
ogólnie biorąc, śmieszna dość kompania,
i ty byś, Wania, był dla nich Vanja"
A tak w ogóle, Wania, Wania, Wania, to my do Zachodu
tak pasujemy, jak pieprz do miodu!
Zaprzyjaźniłem się tu z Jacąuesem oraz z Jeanem,
z jedną Francuzką kręcę od trzech dni
i z wieży Eifela pluję Paryżanom
na te ich kapitalistyczne łby!
Walcząc o nowy układ na planecie
zadaliśmy już nawet pierwszy cios;
w paryskiej męskiej toalecie
rosyjskie słowo nagryzmolił ktoś!
Lecz prawdę mówiąc, Wania, to my do Zachodu
tak pasujemy, jak pieprz do miodu.
i z całej masy paryskich wrażeń
notuję tyle, ile zanotować zdążę -
na stare lata napiszę książkę
O tym, że Wania, Wania, Wania, Wania, obaj do Zachodu,
tak pasujemy, jak pieprz do miodu!
Spotkałem trochę naszej emigracji,
wszystko rodzone tutaj, już we Francji,
ogólnie biorąc, śmieszna dość kompania,
i ty byś, Wania, był dla nich Vanja"
A tak w ogóle, Wania, Wania, Wania, to my do Zachodu
tak pasujemy, jak pieprz do miodu!
Zaprzyjaźniłem się tu z Jacąuesem oraz z Jeanem,
z jedną Francuzką kręcę od trzech dni
i z wieży Eifela pluję Paryżanom
na te ich kapitalistyczne łby!
Walcząc o nowy układ na planecie
zadaliśmy już nawet pierwszy cios;
w paryskiej męskiej toalecie
rosyjskie słowo nagryzmolił ktoś!
Lecz prawdę mówiąc, Wania, to my do Zachodu
tak pasujemy, jak pieprz do miodu.