Franciszek Dionizy
Kniaźnin
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Kniaźnin Franciszek Dionizy Praktyka
Kto nie zna trosków, smutku i zgryzoty,
Nudów, zazdrości, skarg, żalu, tęsknoty;
Kto nie wie, co to łzy, wzdychania, jęki,
Gniew, rozpacz, męki;
Słowem: Co to jest dla marnej słodyczy
Tysiąc umartwień, tysiąc mieć goryczy:
Wszystkiego miłość nauczy go płocha;
Niech się zakocha.
Nudów, zazdrości, skarg, żalu, tęsknoty;
Kto nie wie, co to łzy, wzdychania, jęki,
Gniew, rozpacz, męki;
Słowem: Co to jest dla marnej słodyczy
Tysiąc umartwień, tysiąc mieć goryczy:
Wszystkiego miłość nauczy go płocha;
Niech się zakocha.
Kniaźnin Franciszek Dionizy Alfezyb
Alfezyb dziki, z siekierką u pasa
A z drągiem w ręku, szedł sobie do łasa;
Ujrzał Fillidę krasną jak jagodę,
Pasła przy zdrojach sama jedna trzodę,
Wsparta na gładkiej nuciła jabłoni;
Leśny zalotnik przybliża się do niej,
Na widok nagły sprośnych oczu zbladła,
Chciała uciekać, skoczyła i padła.
Podobna sarnie, i razem te) roay,
Co ręce chciwej ostry kole nasroży,
A on: o Boże! srogosć ta niezdolna,
Ponęta sile musi być powolna.
Fillida jemu: ty szalony człecze!
Cnota jest moja i Bóg ze mną, rzecze;
Nieba! widzicie wstyd mojego czoła,
Nie żal i hańba, ale rozpacz woła.
Szkarado! zadrżyj, ta czarna nawała!
Łysnęlo... Fillis padła i zemdlała;
Święty zaś ogień, by cnotę ocalił,
Uderzył zbrodnia i na miejscu spalił.
A z drągiem w ręku, szedł sobie do łasa;
Ujrzał Fillidę krasną jak jagodę,
Pasła przy zdrojach sama jedna trzodę,
Wsparta na gładkiej nuciła jabłoni;
Leśny zalotnik przybliża się do niej,
Na widok nagły sprośnych oczu zbladła,
Chciała uciekać, skoczyła i padła.
Podobna sarnie, i razem te) roay,
Co ręce chciwej ostry kole nasroży,
A on: o Boże! srogosć ta niezdolna,
Ponęta sile musi być powolna.
Fillida jemu: ty szalony człecze!
Cnota jest moja i Bóg ze mną, rzecze;
Nieba! widzicie wstyd mojego czoła,
Nie żal i hańba, ale rozpacz woła.
Szkarado! zadrżyj, ta czarna nawała!
Łysnęlo... Fillis padła i zemdlała;
Święty zaś ogień, by cnotę ocalił,
Uderzył zbrodnia i na miejscu spalił.
Kniaźnin Franciszek Dionizy Babia Góra
do Pawia Czenpińskiego,
gdy objeżdżał góry krakowskie
Trwoga warszawskie gubi dziewczęta,
Ta pierś wzdychaniem obrywa,
Płacz tej nabrzmiałe skrwawił oczęta.
Ta na twą pamięć omdliwa.
Ta już umarła!... Nic tak się bały,
Gdyś w obce kraje wędrował:
Choć innym niosłeś krok twój niestały,
Serceś im przecie zachował.
Lecz teraz grożą krępackie kmochy.
Niechże cię niebo uchowa!
Ach! na cóż tubie, zuchwalcze płochy,
Podróż do tego Krakowa?
Kędyż tam jesteś? Na Babiej Górze.
Słońce zza chmury zapada,
Krwawią się nieba na nocną burzę,
Wicher się z Tatrów zakrada.
Ale ty, widzę, drwisz z naszej wiary
I gardzisz radą przyjaźni:
Nie wierząc w diabły, upiory, czary.
Śmiejesz się z ojców bojaźni.
Dokąd lat młodych niesiesz powaby?
Nazbyt swej ufasz nauce.
Jeszcze ty nie znasz, co to te baby:
Uległ niejeden ich sztuce.
Już dziesięć wieków, jak Polaka stoi;
Wiedmy dotychczas tam były.
Szczęśliwy, kto się bał ich i boi:
Śmiałego zawsze zgubiły.
Niejeden pielgrzym czynił przysięgę,
Jako ich straszne wyroki.
Widziano z ludzi, przez ich potęgę,
żmije, ropuchy i sroki.
Lub, jeśli który młodzik się ważył
Krok tam posunąć zuchwały,
Przymus go dzikiej pastwie obnażył,
A one kwiat krwi wyssały.
Przebóg! co słyszy? Powietrze świszczy.
Wzjeione włosy powstają...
Wrzawa straszydeł huczy i piszczy:
Miotły, latarnie spadają.
Ucichło... ale nad ów zgiełk srogi
Sroższe to jeszcze milczenie.
Księżyc zza dębów, pełniąc swe rogi,
Blade przeciera promienie.
Nie tak kropidła pocisk mistyczny
Złe duchy w ciele zatrudzi,
Ani tak szarpnie drut elektryczny
Za jednym tknięciem sto ludzi:
Jak one razem, ujrzawszy ciebie,
Mocą ciśnione nieznaną,
Sądziły swoje przepaść w Erebie:
że tam, skąd wyszły, zostaną.
Aż siadłszy jedna z nich na łopacie:
"O głupie siostry!" zawoła,
"Szpiega wy swoich tu ofiar macie:
Zrywa znajome nam zioła.
Twardowski jeno mógł one zrywać
Przeszłymi dawno czasami:
Wolnoć mu było tu niegdyś bywać,
Ale on sprawę miał z nami.
Ano jak w nasze wszedł tajemnice
Ten obcy śmiałek i młody?
Doznasz, co możem czarno-księżnice,
Doznasz twej na siłę urody".
Rzekła i zgrzytnie. Tu zapał dziki
Sprośne im twarze rozżega.
Chwytają smolnie, widia, motyki;
I już, już lecą na szpiega.
Strach owej wyspy przede mną staje,
Gdzie był Ulisses zawinął.
Kwiczeć musiały tam ludzi zgraje:
Roztropny przecie nie zginął.
Strawy mię bardziej Chirona postać:
Czary zapewne to były:
że człeku przyszło półbykicm zostać,
Tessalskie zioła sprawiły.
Umknij się żywo czarnej godzinie.
Truchleją twe przyjaciółki!
Nie tak Centaury, ni Cyrcy świnie,
Jako im straszne wilkołki.
Wracając nam się tu do stolicy
W nadgrodę mojej pamięci
Urwij po drodze garść czemierzycy:
Bo mi się we łbie coś kręci.
gdy objeżdżał góry krakowskie
Trwoga warszawskie gubi dziewczęta,
Ta pierś wzdychaniem obrywa,
Płacz tej nabrzmiałe skrwawił oczęta.
Ta na twą pamięć omdliwa.
Ta już umarła!... Nic tak się bały,
Gdyś w obce kraje wędrował:
Choć innym niosłeś krok twój niestały,
Serceś im przecie zachował.
Lecz teraz grożą krępackie kmochy.
Niechże cię niebo uchowa!
Ach! na cóż tubie, zuchwalcze płochy,
Podróż do tego Krakowa?
Kędyż tam jesteś? Na Babiej Górze.
Słońce zza chmury zapada,
Krwawią się nieba na nocną burzę,
Wicher się z Tatrów zakrada.
Ale ty, widzę, drwisz z naszej wiary
I gardzisz radą przyjaźni:
Nie wierząc w diabły, upiory, czary.
Śmiejesz się z ojców bojaźni.
Dokąd lat młodych niesiesz powaby?
Nazbyt swej ufasz nauce.
Jeszcze ty nie znasz, co to te baby:
Uległ niejeden ich sztuce.
Już dziesięć wieków, jak Polaka stoi;
Wiedmy dotychczas tam były.
Szczęśliwy, kto się bał ich i boi:
Śmiałego zawsze zgubiły.
Niejeden pielgrzym czynił przysięgę,
Jako ich straszne wyroki.
Widziano z ludzi, przez ich potęgę,
żmije, ropuchy i sroki.
Lub, jeśli który młodzik się ważył
Krok tam posunąć zuchwały,
Przymus go dzikiej pastwie obnażył,
A one kwiat krwi wyssały.
Przebóg! co słyszy? Powietrze świszczy.
Wzjeione włosy powstają...
Wrzawa straszydeł huczy i piszczy:
Miotły, latarnie spadają.
Ucichło... ale nad ów zgiełk srogi
Sroższe to jeszcze milczenie.
Księżyc zza dębów, pełniąc swe rogi,
Blade przeciera promienie.
Nie tak kropidła pocisk mistyczny
Złe duchy w ciele zatrudzi,
Ani tak szarpnie drut elektryczny
Za jednym tknięciem sto ludzi:
Jak one razem, ujrzawszy ciebie,
Mocą ciśnione nieznaną,
Sądziły swoje przepaść w Erebie:
że tam, skąd wyszły, zostaną.
Aż siadłszy jedna z nich na łopacie:
"O głupie siostry!" zawoła,
"Szpiega wy swoich tu ofiar macie:
Zrywa znajome nam zioła.
Twardowski jeno mógł one zrywać
Przeszłymi dawno czasami:
Wolnoć mu było tu niegdyś bywać,
Ale on sprawę miał z nami.
Ano jak w nasze wszedł tajemnice
Ten obcy śmiałek i młody?
Doznasz, co możem czarno-księżnice,
Doznasz twej na siłę urody".
Rzekła i zgrzytnie. Tu zapał dziki
Sprośne im twarze rozżega.
Chwytają smolnie, widia, motyki;
I już, już lecą na szpiega.
Strach owej wyspy przede mną staje,
Gdzie był Ulisses zawinął.
Kwiczeć musiały tam ludzi zgraje:
Roztropny przecie nie zginął.
Strawy mię bardziej Chirona postać:
Czary zapewne to były:
że człeku przyszło półbykicm zostać,
Tessalskie zioła sprawiły.
Umknij się żywo czarnej godzinie.
Truchleją twe przyjaciółki!
Nie tak Centaury, ni Cyrcy świnie,
Jako im straszne wilkołki.
Wracając nam się tu do stolicy
W nadgrodę mojej pamięci
Urwij po drodze garść czemierzycy:
Bo mi się we łbie coś kręci.