
Marian
Piechal
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Piechal Marian Czas
Cofnąć dzień, ach, zatrzymać te wściekłe godziny,
te sekundy w galopie, te tętniące chwile!
Czas wysuwa się ze mnie jak z własnej przyczyny
i zostawia mnie za mną o lata i mile.
Jeszcze dawność przeżywam jak sny najłaskawsze,
w pęcherzykach płuc przeszłe kołysząc powietrze,
lecz już czuję się w t a m t y m stracony na zawsze,
wciąż bardziej oddalony o czas niż o przestrzeń.
Krew pod skórą melodią opływa mnie czułą,
lecz dnem płynnej istoty rwą sekundy zimne.
Samo ze mnie się groźną c i ą g ł o ś c i ą wysnuło
tragicznie nie wstrzymane, konieczne, wciąż inne.
Wrogie! słojami wewnątrz układa się drzewa,
rośliny wyprowadza z trumiennego pudła --
strumieniem się mną ze mnie samego wylewa,
że odchodzę od siebie jak woda od źródła.
O, szkielecie wszechświata! O, wieczna przepastność!
Kręgosłupie lat w bezmiar rosnący daleki!
Zapomnienie mnie z ziemi zabiera na własność,
odrywa bezpowrotnie jak łzę od powieki.
te sekundy w galopie, te tętniące chwile!
Czas wysuwa się ze mnie jak z własnej przyczyny
i zostawia mnie za mną o lata i mile.
Jeszcze dawność przeżywam jak sny najłaskawsze,
w pęcherzykach płuc przeszłe kołysząc powietrze,
lecz już czuję się w t a m t y m stracony na zawsze,
wciąż bardziej oddalony o czas niż o przestrzeń.
Krew pod skórą melodią opływa mnie czułą,
lecz dnem płynnej istoty rwą sekundy zimne.
Samo ze mnie się groźną c i ą g ł o ś c i ą wysnuło
tragicznie nie wstrzymane, konieczne, wciąż inne.
Wrogie! słojami wewnątrz układa się drzewa,
rośliny wyprowadza z trumiennego pudła --
strumieniem się mną ze mnie samego wylewa,
że odchodzę od siebie jak woda od źródła.
O, szkielecie wszechświata! O, wieczna przepastność!
Kręgosłupie lat w bezmiar rosnący daleki!
Zapomnienie mnie z ziemi zabiera na własność,
odrywa bezpowrotnie jak łzę od powieki.
Piechal Marian Tu jestem
Tu jestem, gdzie przede mną nikt dotychczas nie był,
bez słońca zdradnych uczuć, bez księżyca złudzeń,
tu, gdzie wszystko z doraźnej wyrasta potrzeby
w światłocieniu codziennych mozolnych utrudzeń,
gdzie się życie człowieka otwiera jak księga
i w każdym dniu minionym przegląda jak w lustrze,
gdzie już rozum bezradny, a wiara nie sięga,
a słowa od przemilczeń pustych coraz pustsze,
gdzie prawda w alfabecie zmiennych form zaklęta
na karcie
dnia każdego jak hieroglif stoi,
gdzie sprzeczności żar oczu czułych nie rozpęta
ni dłoń żadna jak obłok miękka nie ukoi,
gdzie kłamstwo dzieli prawdy na stare i nowe,
które w życiu pulsują tętnem jednoczesnym,
gdzie w dwa kłamstwa wzębiony, jak w koła trybowe,
zmiażdżony krzyczy człowiek tu jestem!
bez słońca zdradnych uczuć, bez księżyca złudzeń,
tu, gdzie wszystko z doraźnej wyrasta potrzeby
w światłocieniu codziennych mozolnych utrudzeń,
gdzie się życie człowieka otwiera jak księga
i w każdym dniu minionym przegląda jak w lustrze,
gdzie już rozum bezradny, a wiara nie sięga,
a słowa od przemilczeń pustych coraz pustsze,
gdzie prawda w alfabecie zmiennych form zaklęta
na karcie
dnia każdego jak hieroglif stoi,
gdzie sprzeczności żar oczu czułych nie rozpęta
ni dłoń żadna jak obłok miękka nie ukoi,
gdzie kłamstwo dzieli prawdy na stare i nowe,
które w życiu pulsują tętnem jednoczesnym,
gdzie w dwa kłamstwa wzębiony, jak w koła trybowe,
zmiażdżony krzyczy człowiek tu jestem!
Piechal Marian Trud codzienny
Bardzo trudno dokopać się prawdy
spod swych myśli o tobie i snów.
Jeszcze trudniej, i trud to zbyt twardy,
spod twych własnych wydobyć cię słów.
Szukam prawdy naszego wzruszenia
pod warstwą każdego dnia --
prawda przeczuciami bez imienia
wybucha ze mnie jak z pnia.
Poza dniem, pełnym snu, poza snem i tobą
nic prócz nocy czarnej jak smoła.
Więc pochylam się nad samym sobą
i w głąb własnej przepaści wołam.
spod swych myśli o tobie i snów.
Jeszcze trudniej, i trud to zbyt twardy,
spod twych własnych wydobyć cię słów.
Szukam prawdy naszego wzruszenia
pod warstwą każdego dnia --
prawda przeczuciami bez imienia
wybucha ze mnie jak z pnia.
Poza dniem, pełnym snu, poza snem i tobą
nic prócz nocy czarnej jak smoła.
Więc pochylam się nad samym sobą
i w głąb własnej przepaści wołam.
Piechal Marian Dwie strofki
To ty mnie wracasz z przepaści wszechświata,
tego, co w tobie i we mnie,
twa dłoń się z moją nad otchłanią splata
i już mi jaśniej, im ciemniej.
Uśmierzasz burze i sprzeczności godzisz,
rozpinasz nad nimi tęczę,
w imperium moim nigdy nie zachodzisz
ty, słońce moje wewnętrzne.
tego, co w tobie i we mnie,
twa dłoń się z moją nad otchłanią splata
i już mi jaśniej, im ciemniej.
Uśmierzasz burze i sprzeczności godzisz,
rozpinasz nad nimi tęczę,
w imperium moim nigdy nie zachodzisz
ty, słońce moje wewnętrzne.