
Jerzy
Fryckowski
1970-01-01 -
Sortuj według:
Fryckowski Jerzy List do córki
Naprawdę nie umiem ci odpowiedzieć
czy to Bóg ukarał dinozaury
i meteorem przysłonił im światło
moja wiara datuje się od dnia twoich narodzin
a więc oboje wiemy tyle samo
mijając ludzi wiele razy upadałem na twarz
ale rzadko leżałem krzyżem
w trosce o własne dłonie
Nie wiem córeczko
być może psy idą do nieba
tak często modlą się wyciem o naszą rozwagę
samą wiernością zasługują na to
by i tam strzec naszego snu
Nie wiem najdroższa
dlaczego Bóg wymyślił raka
przecież zdarzają się cuda
i włosy znów odrastają
czasem powraca wzrok
Chociaż przeczytałem tak wiele książek
nie umiem ci odpowiedzieć
czy byłoby mniej wojen
gdyby pastuszkowie znaleźli w stajence
dziewczynkę
czy to Bóg ukarał dinozaury
i meteorem przysłonił im światło
moja wiara datuje się od dnia twoich narodzin
a więc oboje wiemy tyle samo
mijając ludzi wiele razy upadałem na twarz
ale rzadko leżałem krzyżem
w trosce o własne dłonie
Nie wiem córeczko
być może psy idą do nieba
tak często modlą się wyciem o naszą rozwagę
samą wiernością zasługują na to
by i tam strzec naszego snu
Nie wiem najdroższa
dlaczego Bóg wymyślił raka
przecież zdarzają się cuda
i włosy znów odrastają
czasem powraca wzrok
Chociaż przeczytałem tak wiele książek
nie umiem ci odpowiedzieć
czy byłoby mniej wojen
gdyby pastuszkowie znaleźli w stajence
dziewczynkę
Fryckowski Jerzy LIST JERZEGO POPI...
Matko
Moja kaplica zmniejszyła się
Do rozmiarów samochodowego bagażnika
Wiem Chrystus już tu był
Między lewarkiem a kołem zapasowym
Nie mogę oddychać
Szmata do czyszczenia felg
Smakuje ostatnią drogą
Padam kolejny raz
Nie ma Weroniki
Kamień u szyi ciężki jak krzyż
Szymon też jest daleko
Matko
Zawsze ci mówiłem
że Golgota leży nad Wisłą
Zamiast dzidy kłuje mnie w bok esbecka pałka
Na ocet już ich nie stać
Nie biegnij Matko
Nie zdążysz
Tafla wody już się zamknęła
Dno jest muliste i niepewne jak ich wiara
Matko
Coraz mniej powietrza
Brakuje mi tchu
Aby przesłać ci ostatnie pożegnanie od syna
Matko
To tylko kamień
Wystarczy odwiązać
A pofrunę
Moja kaplica zmniejszyła się
Do rozmiarów samochodowego bagażnika
Wiem Chrystus już tu był
Między lewarkiem a kołem zapasowym
Nie mogę oddychać
Szmata do czyszczenia felg
Smakuje ostatnią drogą
Padam kolejny raz
Nie ma Weroniki
Kamień u szyi ciężki jak krzyż
Szymon też jest daleko
Matko
Zawsze ci mówiłem
że Golgota leży nad Wisłą
Zamiast dzidy kłuje mnie w bok esbecka pałka
Na ocet już ich nie stać
Nie biegnij Matko
Nie zdążysz
Tafla wody już się zamknęła
Dno jest muliste i niepewne jak ich wiara
Matko
Coraz mniej powietrza
Brakuje mi tchu
Aby przesłać ci ostatnie pożegnanie od syna
Matko
To tylko kamień
Wystarczy odwiązać
A pofrunę
Fryckowski Jerzy MATKA POLKA
W Grudziądzu pod celą
Skazane Bezrobotne matki licytują się
W ilości uduszonych dzieci
Przed snem parzą sobie mocny czaj
I wróżą z fusów świetlaną przyszłość za murami
Pielęgniarkę kolekcjonującą reklamówki
Po podrzuconych noworodkach
Odizolowano od świata
Bo oddychała płaczącym wnętrzem jak butaprenem
Łudząc się że wreszcie zajdzie w ciążę
I mąż już nigdy nie uderzy jej w twarz
A ja wrzuciłam dziecko do pieca
Matka długo mi tłumaczyła
Ze to nie był Jaś,
a ja nie jestem czarownicą
zrozumiałam to
kiedy słowo głód
pani psycholog zamieniła
na szok poporodowy
znów jestem gotowa
zajść w ciążę
kto wie
może czekam na ciebie?
Skazane Bezrobotne matki licytują się
W ilości uduszonych dzieci
Przed snem parzą sobie mocny czaj
I wróżą z fusów świetlaną przyszłość za murami
Pielęgniarkę kolekcjonującą reklamówki
Po podrzuconych noworodkach
Odizolowano od świata
Bo oddychała płaczącym wnętrzem jak butaprenem
Łudząc się że wreszcie zajdzie w ciążę
I mąż już nigdy nie uderzy jej w twarz
A ja wrzuciłam dziecko do pieca
Matka długo mi tłumaczyła
Ze to nie był Jaś,
a ja nie jestem czarownicą
zrozumiałam to
kiedy słowo głód
pani psycholog zamieniła
na szok poporodowy
znów jestem gotowa
zajść w ciążę
kto wie
może czekam na ciebie?
Fryckowski Jerzy OJCZE NASZ
Moja wiara nie przenosi gór
Ani nie karmi głodnych
Jedyny cud jaki umiem czynić
To zamiana denaturatu w wino
Piję do lustra i patrzę w te siedem lat nieszczęścia
Szukam naszego podobieństwa
Dmuchane szkło smukłych butelek
Wydłuża moją twarz w Krzyk Muncha
Widzę Twoje plecy - śpisz
Na zrogowaciałą skórę dłoni
Kapią łzy
Panie
Znów piję na smutno
I w bezsilności gryzę rękę
Która przed chwilą próbowała uciszyć żonę
Za obrazem Marii
Zamiast odłożonych banknotów
Tylko pajęczyna i kurz
Przed nim
Zapalone świece
Spijają łapczywie tlen
Coraz trudniej oddychać
Ani nie karmi głodnych
Jedyny cud jaki umiem czynić
To zamiana denaturatu w wino
Piję do lustra i patrzę w te siedem lat nieszczęścia
Szukam naszego podobieństwa
Dmuchane szkło smukłych butelek
Wydłuża moją twarz w Krzyk Muncha
Widzę Twoje plecy - śpisz
Na zrogowaciałą skórę dłoni
Kapią łzy
Panie
Znów piję na smutno
I w bezsilności gryzę rękę
Która przed chwilą próbowała uciszyć żonę
Za obrazem Marii
Zamiast odłożonych banknotów
Tylko pajęczyna i kurz
Przed nim
Zapalone świece
Spijają łapczywie tlen
Coraz trudniej oddychać