
Leopold
Staff
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Staff Leopold Kiedy spotykam ci...
Kiedy spotykam cię w lesie,
Co szumem w sen się kołysze,
Pytam: "Dlaczego ty do mnie nie mówisz,
Lecz echo słów jeno twych słyszę?"
Gdy cię spotykam w ogrodzie,
Gdzie wonie zwiewa wiew chyży,
Pytam: "Dlaczego na pierś mi nie padasz,
Lecz jeno woń czuję twej bliży?"
Gdy cię spotykam nad studnią,
Gdzie niebo w wód śpi błękicie,
Pytam: "Dlaczego nie widzę twych oczu,
Lecz jeno ich w wodzie odbicie?"
Kiedy spotykam cię we śnie,
Który wykwita w noc z głuszy,
Pytam: "Dlaczego cię nie ma na świecie,
Lecz żyjesz jedynie w mej duszy?..."
Co szumem w sen się kołysze,
Pytam: "Dlaczego ty do mnie nie mówisz,
Lecz echo słów jeno twych słyszę?"
Gdy cię spotykam w ogrodzie,
Gdzie wonie zwiewa wiew chyży,
Pytam: "Dlaczego na pierś mi nie padasz,
Lecz jeno woń czuję twej bliży?"
Gdy cię spotykam nad studnią,
Gdzie niebo w wód śpi błękicie,
Pytam: "Dlaczego nie widzę twych oczu,
Lecz jeno ich w wodzie odbicie?"
Kiedy spotykam cię we śnie,
Który wykwita w noc z głuszy,
Pytam: "Dlaczego cię nie ma na świecie,
Lecz żyjesz jedynie w mej duszy?..."
Staff Leopold Czar
W miękkich fałdach twej sukni zgubiony ustami
Piję złotej godziny czar... Niech nas omami...
Krótko trwa rozkosz... Szczęście, co żyło dzień, kona...
Od warg mych pokraśniały ci nagle ramiona...
Włosy cię jeszcze kryją... Jutro przemoc losów
Rozdzieli nas na zawsze... Wyjdź z lasu twych włosów...
Wśród dwojga kwiatów, piersi twych, śnieżnych swą bielą,
Pocałunki mym ustom ciepłe gniazdo ścielą...
Piję złotej godziny czar... Niech nas omami...
Krótko trwa rozkosz... Szczęście, co żyło dzień, kona...
Od warg mych pokraśniały ci nagle ramiona...
Włosy cię jeszcze kryją... Jutro przemoc losów
Rozdzieli nas na zawsze... Wyjdź z lasu twych włosów...
Wśród dwojga kwiatów, piersi twych, śnieżnych swą bielą,
Pocałunki mym ustom ciepłe gniazdo ścielą...
Staff Leopold Bliskość daleka
Nie widzę ciebie, tylko twoje szaty,
I ślepym ciebie zgaduję zdumieniem,
Snem jasnym ciemnych korzeni są kwiaty,
Jak śpiew jest jeno zbudzonym milczeniem.
Ostatnie blaski jesieni na drzewach,
Zachodnie słońce, lot dzikiego ptaka
Wieszczą o innych krainach i niebach,
Które zachwyca godzina jednaka.
I że nie złudą jedynie są echa
Czaru, co włada wiecznie za snu bramą,
Mówi o zmierzchu twa bliskość daleka,
Co zwierza wszystkim tęskniącym to samo.
I ślepym ciebie zgaduję zdumieniem,
Snem jasnym ciemnych korzeni są kwiaty,
Jak śpiew jest jeno zbudzonym milczeniem.
Ostatnie blaski jesieni na drzewach,
Zachodnie słońce, lot dzikiego ptaka
Wieszczą o innych krainach i niebach,
Które zachwyca godzina jednaka.
I że nie złudą jedynie są echa
Czaru, co włada wiecznie za snu bramą,
Mówi o zmierzchu twa bliskość daleka,
Co zwierza wszystkim tęskniącym to samo.
Staff Leopold On
Byłeś wciąż przy mnie niegdyś przed tysiącem lat
(A może tak sie tylko memu sercu zdaje).
Byłem wtedy pasterzem białorunych stad,
Po roli pług wodziłem, który ziemie kraje,
Siałem w rozorę bruzdy oziminy, jarce,
Pielęgnowałem z troską płodny, ciężki sad,
Chowałem pszczoły w ulach i z ciszą w pogwarce,
Zmierzchem śpiewałem proste pieśni na fujarce.
Odszedłeś precz ode mnie przed tysiącem lat
(A może tak się tylko memu sercu zdaje).
Bom przykrzył sobie lnianą prostotę swych szat
I jednostajne życia zgrzebnego zwyczaje.
I zapragnąłem zgiełku, który ciszę płoszy,
Przygód i niespodzianek, którym młodzian rad,
I chwały, i bogactwa, i bujnej rozkoszy,
I władzy, co się dumnie nad słabszym panoszy.
Nie byłeś potem przy mnie długie tysiąc lat
(A może tak się tylko memu sercu zdaje).
Bom zbiegał z nieukojem wielki, dziwny świat,
Znajdowałem wciąż nowe drogi i rozstaje.
Byłem kupcem, co w sakwie grube zyski liczy,
Graczem, co rzuca kości i złoto
jak grad,
żołnierzem żądnym walki, sławy i zdobyczy
I włastem, co z sąsiady sporami graniczy.
Wróciłeś znowu do nie po tysiącu lat
( I to się sercu memu już nie tylko zdaje).
Bo nie znalazłem szczęścia, lecz cierpienie i jad
I, wróciwszy z tęsknotą, rzucony próg maję.
I znów spokojny jestem snując się po polu,
Bo czuję, żeś jest przy mnie, druh słodki i brat,
I chłonę, pojednawco radości i bólu,
Duszę twą z dźbła pszenicy i kwiecia kąkolu.
(A może tak sie tylko memu sercu zdaje).
Byłem wtedy pasterzem białorunych stad,
Po roli pług wodziłem, który ziemie kraje,
Siałem w rozorę bruzdy oziminy, jarce,
Pielęgnowałem z troską płodny, ciężki sad,
Chowałem pszczoły w ulach i z ciszą w pogwarce,
Zmierzchem śpiewałem proste pieśni na fujarce.
Odszedłeś precz ode mnie przed tysiącem lat
(A może tak się tylko memu sercu zdaje).
Bom przykrzył sobie lnianą prostotę swych szat
I jednostajne życia zgrzebnego zwyczaje.
I zapragnąłem zgiełku, który ciszę płoszy,
Przygód i niespodzianek, którym młodzian rad,
I chwały, i bogactwa, i bujnej rozkoszy,
I władzy, co się dumnie nad słabszym panoszy.
Nie byłeś potem przy mnie długie tysiąc lat
(A może tak się tylko memu sercu zdaje).
Bom zbiegał z nieukojem wielki, dziwny świat,
Znajdowałem wciąż nowe drogi i rozstaje.
Byłem kupcem, co w sakwie grube zyski liczy,
Graczem, co rzuca kości i złoto
jak grad,
żołnierzem żądnym walki, sławy i zdobyczy
I włastem, co z sąsiady sporami graniczy.
Wróciłeś znowu do nie po tysiącu lat
( I to się sercu memu już nie tylko zdaje).
Bo nie znalazłem szczęścia, lecz cierpienie i jad
I, wróciwszy z tęsknotą, rzucony próg maję.
I znów spokojny jestem snując się po polu,
Bo czuję, żeś jest przy mnie, druh słodki i brat,
I chłonę, pojednawco radości i bólu,
Duszę twą z dźbła pszenicy i kwiecia kąkolu.