Kazimierz
Wierzyński
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Wierzyński Kazimierz
Ty jesteś taka ładna i twoje dziewczęce
Serce, jak bukiet, w słońcu kolorami
płonie.
Podniosę cię do góry i wezmę na ręce,
A ty nad moją głową klaskać będziesz w dłonie.
Wyszukam ci przepiórcze gniazdo w polnej trawie,
Podkowę na gościńcu, miód w pszczelnej zamieci,
I będziemy dziś tacy, jak śmiech przy zabawie
,
Dwoje w słonecznym szczęściu opalonych dzieci.
Serce, jak bukiet, w słońcu kolorami
płonie.
Podniosę cię do góry i wezmę na ręce,
A ty nad moją głową klaskać będziesz w dłonie.
Wyszukam ci przepiórcze gniazdo w polnej trawie,
Podkowę na gościńcu, miód w pszczelnej zamieci,
I będziemy dziś tacy, jak śmiech przy zabawie
,
Dwoje w słonecznym szczęściu opalonych dzieci.
Wierzyński Kazimierz Lato
Leżę na łące.
Nikogo nie ma, ja i słońce.
Ciszą nabrzmiałą i wezbrana
Napływa myśl to pachnie siano.
Wiatr ciągnie po trawach z szelestem
A u góry siostry moje
Białe chmury, wędrują na wschód.
Czy nie za wiele mi, że jestem?
Wierzyński Kazimierz Pustka
Przegniłe liście, rozpacz lasów, głogi
I zadymionych ognisk w polu swąd,
Puste, bezludne, porzucone drogi,
Nie wiedzieć dokąd wiodące i skąd.
W powietrzu z krzykiem kołujące wrony,
Bolesny zachód. Coraz bliżej mgła.
Pusto, bezludnie. żal niewyśledzony,
Nagle odczuty, ostry i bez dna.
I zadymionych ognisk w polu swąd,
Puste, bezludne, porzucone drogi,
Nie wiedzieć dokąd wiodące i skąd.
W powietrzu z krzykiem kołujące wrony,
Bolesny zachód. Coraz bliżej mgła.
Pusto, bezludnie. żal niewyśledzony,
Nagle odczuty, ostry i bez dna.
Wierzyński Kazimierz Zapach
Wszystko wam oddam tylko nie te trawy
Łąk pokoszonych i cień pod modrzewiem.
Szuwarem pachną zamulone stawy
I coś gadają. Co takiego? Nie wiem.
Cały dzień chodzę, przysiadam w tym cieniu
I to, co widzę, powtarzam bez związku:
Piasek, zielone kamyki w strumieniu,
Łąki i stawy - i znów od początku.
Dopiero nocą, gdy idziemy skrajem
Rzęs ponadwodnych w blady księżyc z wosku
Zgaduję nagle, że idę mym krajem
I trawy pachną i więdną po polsku.
Łąk pokoszonych i cień pod modrzewiem.
Szuwarem pachną zamulone stawy
I coś gadają. Co takiego? Nie wiem.
Cały dzień chodzę, przysiadam w tym cieniu
I to, co widzę, powtarzam bez związku:
Piasek, zielone kamyki w strumieniu,
Łąki i stawy - i znów od początku.
Dopiero nocą, gdy idziemy skrajem
Rzęs ponadwodnych w blady księżyc z wosku
Zgaduję nagle, że idę mym krajem
I trawy pachną i więdną po polsku.