Wysocki Władimir
1970-01-01 -
Sortuj według:
Wysocki Władimir Kozioł ofiarny
Był raz sobie las, nie pamiętam gdzie,
otóż w lesie tym pewien kozioł żył,
taki zwykły cap, ot - ni be, ni me,
wzorem wszystkich kóz śmierdział, jadł i pił,
snuł się kozioł po ostępach rozsiewając kozi smród,
czasem meczał, jak to kozioł, coś głupiego,
z oczu starał się zejść, słowem, robił co mógł,
żeby tylko nie czepiano się do niego.
Cicho sobie żył, cały czas się pasł,
nie potrafił ni wierzgać, ni bóść, ni gryźć,
lecz któregoś dnia zdecydował las,
że ofiarnym kozłem ma kozioł być.
Kiedy czasem wilk owcę sobie zje,
albo kilka kur zdusi cichcem lis,
kozła wzywa się, i za grzechy te
kozłu daje się parę razy w pysk,
nie sprzeciwiał się przemocy i cierpliwie znosił los,
zawsze cichy był, ofiarny i pokorny,
nawet niedźwiedź mawiał: ,,Chłopcy, kozioł to jest ktoś,
przywiązałem się do tej paskudnej mordy!"
Orzekł leśny sejm: kozioł to nasz skarb,
choć przygłupie to, odkupuje zło,
trzeba kozła strzec, kozioł tego wart,
i poza nasz las nie wypuszczać go!
A on sobie żył jakby nigdy nic,
tylko poczuł chęć do niewinnych psot,
zającowi chciał rogi w tyłek wbić,
Z krzaków krzyknął raz, że niedźwiedź jest łotr,
a gdy znowu brał po pysku za to, co nabroił wilk,
bo faktycznie wilk naturę ma dość podłą,
nagle spiął się kozioł w sobie i niedźwiedzi wydał ryk,
choć nie zwrócił nikt uwagi na ten odgłos.
Wkrótce cały las naszła taka myśl:
skoro wilk i lis się ze sobą żrą,
to niech rządzi ten, kto nie umie gryźć,
kozioł, jasna rzecz, kozioł, tylko on!
Kozioł słysząc to wypiął dumnie pierś,
wrzasnął: Poszli won, teraz ja tu pan,
teraz każdy mi będzie z ręki jeść,
teraz, wasza mać, mordy skuję wam!
Poodbieram przywileje, zaprowadzę nowy ład,
porozstawiam was po kątach jak należy,
żaden ssak mi nie podskoczy, żaden płaz i żaden gad,
ja ze wszystkich najważniejsze jestem zwierzę!
Oj, niejeden z was będzie ziemię gryźć,
jeśli tylko coś strzeli mu do łba,
co do grzechów zaś, wiedzcie, że od dziś
o tym, co jest złe, decyduję ja!
Był raz sobie las, nie pamiętam gdzie,
kozioł twardo w nim dzierżył rządów ster,
ostre rogi miał i spojrzenie złe,
zasmakował mu krwawy wilczy żer,
a koźlęta poszły dziarsko młodym wilkom wycisk dać,
żaden wilczek bić się z nimi nie odważy,
skoro tatuś rządzi w lesie, no to czego tu się bać,
fajnie mordę komuś skuć pod okiem władzy!
Tak to kozioł wszedł na tak zwany szczyt,
niech więc dalszy ciąg nie zaskoczy was,
niedźwiedź, ryś i dzik, borsuk, lis i wilk...
dziś ofiarnych kozłów pełen las.
otóż w lesie tym pewien kozioł żył,
taki zwykły cap, ot - ni be, ni me,
wzorem wszystkich kóz śmierdział, jadł i pił,
snuł się kozioł po ostępach rozsiewając kozi smród,
czasem meczał, jak to kozioł, coś głupiego,
z oczu starał się zejść, słowem, robił co mógł,
żeby tylko nie czepiano się do niego.
Cicho sobie żył, cały czas się pasł,
nie potrafił ni wierzgać, ni bóść, ni gryźć,
lecz któregoś dnia zdecydował las,
że ofiarnym kozłem ma kozioł być.
Kiedy czasem wilk owcę sobie zje,
albo kilka kur zdusi cichcem lis,
kozła wzywa się, i za grzechy te
kozłu daje się parę razy w pysk,
nie sprzeciwiał się przemocy i cierpliwie znosił los,
zawsze cichy był, ofiarny i pokorny,
nawet niedźwiedź mawiał: ,,Chłopcy, kozioł to jest ktoś,
przywiązałem się do tej paskudnej mordy!"
Orzekł leśny sejm: kozioł to nasz skarb,
choć przygłupie to, odkupuje zło,
trzeba kozła strzec, kozioł tego wart,
i poza nasz las nie wypuszczać go!
A on sobie żył jakby nigdy nic,
tylko poczuł chęć do niewinnych psot,
zającowi chciał rogi w tyłek wbić,
Z krzaków krzyknął raz, że niedźwiedź jest łotr,
a gdy znowu brał po pysku za to, co nabroił wilk,
bo faktycznie wilk naturę ma dość podłą,
nagle spiął się kozioł w sobie i niedźwiedzi wydał ryk,
choć nie zwrócił nikt uwagi na ten odgłos.
Wkrótce cały las naszła taka myśl:
skoro wilk i lis się ze sobą żrą,
to niech rządzi ten, kto nie umie gryźć,
kozioł, jasna rzecz, kozioł, tylko on!
Kozioł słysząc to wypiął dumnie pierś,
wrzasnął: Poszli won, teraz ja tu pan,
teraz każdy mi będzie z ręki jeść,
teraz, wasza mać, mordy skuję wam!
Poodbieram przywileje, zaprowadzę nowy ład,
porozstawiam was po kątach jak należy,
żaden ssak mi nie podskoczy, żaden płaz i żaden gad,
ja ze wszystkich najważniejsze jestem zwierzę!
Oj, niejeden z was będzie ziemię gryźć,
jeśli tylko coś strzeli mu do łba,
co do grzechów zaś, wiedzcie, że od dziś
o tym, co jest złe, decyduję ja!
Był raz sobie las, nie pamiętam gdzie,
kozioł twardo w nim dzierżył rządów ster,
ostre rogi miał i spojrzenie złe,
zasmakował mu krwawy wilczy żer,
a koźlęta poszły dziarsko młodym wilkom wycisk dać,
żaden wilczek bić się z nimi nie odważy,
skoro tatuś rządzi w lesie, no to czego tu się bać,
fajnie mordę komuś skuć pod okiem władzy!
Tak to kozioł wszedł na tak zwany szczyt,
niech więc dalszy ciąg nie zaskoczy was,
niedźwiedź, ryś i dzik, borsuk, lis i wilk...
dziś ofiarnych kozłów pełen las.
Wysocki Władimir Liryczna
Tu łapy jodeł drżą na wietrze,
tu ptaki szczebiocą trwożnie -
żyjesz w zaczarowanym, dzikim lesie,
stąd uciec już nie można.
Niech czeremcha, jak bielizna na wietrze schnie,
niech jak deszcz opadają bzy.
Ja i tak stąd zabiorę cię do pałacu,
gdzie grają fujarki.
Twój świat czarownicy na tysiące lat
schowali przede mną i światem -
i myślisz, że nie ma piękniejszego nic,
od tego zaczarowanego świata.
Niech na liściach nie będzie rosy o świcie,
niech księżyc kłuci się z niebem pochmurnym...
Wszystko jedno zabiorę cię stąd,
do jasnego zamku nad morzem.
W jakim dniu tygodnia,
o której godzinie wyjdziesz do mnie ostrożnie,
a wtedy ja cię uniosę
tam dojść nie można.
Porwę cię, jeśli porwaną być chcesz -
czyż na próżno straciłem swe siły?
Zgódź się chociaż na wspólny raj w szałasie,
gdy zamek i pałac ktoś zajął.
tu ptaki szczebiocą trwożnie -
żyjesz w zaczarowanym, dzikim lesie,
stąd uciec już nie można.
Niech czeremcha, jak bielizna na wietrze schnie,
niech jak deszcz opadają bzy.
Ja i tak stąd zabiorę cię do pałacu,
gdzie grają fujarki.
Twój świat czarownicy na tysiące lat
schowali przede mną i światem -
i myślisz, że nie ma piękniejszego nic,
od tego zaczarowanego świata.
Niech na liściach nie będzie rosy o świcie,
niech księżyc kłuci się z niebem pochmurnym...
Wszystko jedno zabiorę cię stąd,
do jasnego zamku nad morzem.
W jakim dniu tygodnia,
o której godzinie wyjdziesz do mnie ostrożnie,
a wtedy ja cię uniosę
tam dojść nie można.
Porwę cię, jeśli porwaną być chcesz -
czyż na próżno straciłem swe siły?
Zgódź się chociaż na wspólny raj w szałasie,
gdy zamek i pałac ktoś zajął.
Wysocki Władimir Łaźnia na biał...
Rozpal piec i nie żałuj ogniowi drew,
niech z kamieni rozejdzie się żar,
niechaj para wytopi mój żal i gniew,
i ten mróz, który w ciało się wżarł.
powspominam po prostu minione dni,
zimnej wody zaczerpnę na dłoń
i tatuaż z lat kultu jednostki mi
tu, na piersi, nabiegnie znów krwią.
ref.: Rozpal piec, rozpal piec, jeszcze więcej kamieni wnieś,
niech gorącym owioną mnie tchem,
może wtedy przez gardło mi zdoła przejść,
co widziałem, przeżyłem i wiem...
Ile łagrów i kopalń poznałem tam,
ile lasu tam padło, i nas...
Popatrz - profil Stalina pod sercem mam,
a tu, z prawej - Marinka en face.
Za niewinność, za wiarę w ten cały raj
rajskie życie zgotował mi sąd;
tajgę, tundrę i step po najdalszy skraj
przemierzyłem wśród śniegów i błot.
ref: Rozpal piec, rozpal piec. jeszcze więcej kamieni wnieść...
itd.
Przyszli rankiem dlaczego, czort jeden wie.
Próżno matka błagała, i brat
i powieźli z Syberii na Sybir mnie
okrągłych dwadzieścia pięć lat.
Potem w smrodzie baraków niejedną noc
w skórę znaną wkłuwaliśmy twarz,
tuż przy sercach, by słyszał ich gniewny głos -
że wciąż biją, że jeszcze są w nas.
Zostaw piec, bo gorąco wyciska łzy,
nie polewaj kamieni - już dość,
rozkrochmale się w cieple za bardzo i
niepotrzebnie opowiem ci coś...
Od tych wspomnień na nowo ogarnia lęk,
myśl się tłucze o czaszkę jak ćma -
niech więc para gorąca spowije mnie
i wypali koszmary do cna.
Tylko z NIM mnie do śmierci połączył los,
tatuażu nie zmyje już nic,
ot, miotełką brzozową w znajomy wąs
mogę sobie najwyżej go bić...
ref.: Rozpal piec, rozpal piec, jeszcze więcej kamieni wnieś.
Rozpal piec - zostaw piec...
niech z kamieni rozejdzie się żar,
niechaj para wytopi mój żal i gniew,
i ten mróz, który w ciało się wżarł.
powspominam po prostu minione dni,
zimnej wody zaczerpnę na dłoń
i tatuaż z lat kultu jednostki mi
tu, na piersi, nabiegnie znów krwią.
ref.: Rozpal piec, rozpal piec, jeszcze więcej kamieni wnieś,
niech gorącym owioną mnie tchem,
może wtedy przez gardło mi zdoła przejść,
co widziałem, przeżyłem i wiem...
Ile łagrów i kopalń poznałem tam,
ile lasu tam padło, i nas...
Popatrz - profil Stalina pod sercem mam,
a tu, z prawej - Marinka en face.
Za niewinność, za wiarę w ten cały raj
rajskie życie zgotował mi sąd;
tajgę, tundrę i step po najdalszy skraj
przemierzyłem wśród śniegów i błot.
ref: Rozpal piec, rozpal piec. jeszcze więcej kamieni wnieść...
itd.
Przyszli rankiem dlaczego, czort jeden wie.
Próżno matka błagała, i brat
i powieźli z Syberii na Sybir mnie
okrągłych dwadzieścia pięć lat.
Potem w smrodzie baraków niejedną noc
w skórę znaną wkłuwaliśmy twarz,
tuż przy sercach, by słyszał ich gniewny głos -
że wciąż biją, że jeszcze są w nas.
Zostaw piec, bo gorąco wyciska łzy,
nie polewaj kamieni - już dość,
rozkrochmale się w cieple za bardzo i
niepotrzebnie opowiem ci coś...
Od tych wspomnień na nowo ogarnia lęk,
myśl się tłucze o czaszkę jak ćma -
niech więc para gorąca spowije mnie
i wypali koszmary do cna.
Tylko z NIM mnie do śmierci połączył los,
tatuażu nie zmyje już nic,
ot, miotełką brzozową w znajomy wąs
mogę sobie najwyżej go bić...
ref.: Rozpal piec, rozpal piec, jeszcze więcej kamieni wnieś.
Rozpal piec - zostaw piec...
Wysocki Władimir Maderę piliśmy ...
Maderę piliśmy i rum, mieszając z bimbrem pół na pół,
i nagle alarm, wszyscy w dół - odcięło szyb,
a w szybie stachanowiec nasz, przodownik pracy - no i masz,
pod zawał trafił on, i więcej nikt.
Były oficer, gwiazda gwiazd, ozdoba zebrań, wzór dla mas,
jak pionier gotów cały czas tyrać za trzech,.
kilofa nie wypuszczał z rąk, wyrabiał dziennie tysiąc ton,
aż wreszcie spadło mu tych parę ton na łeb.
Zjeżdżamy na dół, a nasz szef, eks-wyrokowiec, łebski człek,
powiada: - Ĺšle, chłopaki, źle, oj, biada nam!
Uratujemy go, a on? Znów zacznie tłuc po kilka norm,
pobije rekord, a nam co? Podniosą plan.
Pracujmy z głową, nie nerwowo, po co tak szybko go ratować,
sprawdzajmy dobrze każdą piędź i cal,
służył w Tallinie przy Stalinie, a teraz przywalony ginie -
naprawdę go nam jak cholera żal.
i nagle alarm, wszyscy w dół - odcięło szyb,
a w szybie stachanowiec nasz, przodownik pracy - no i masz,
pod zawał trafił on, i więcej nikt.
Były oficer, gwiazda gwiazd, ozdoba zebrań, wzór dla mas,
jak pionier gotów cały czas tyrać za trzech,.
kilofa nie wypuszczał z rąk, wyrabiał dziennie tysiąc ton,
aż wreszcie spadło mu tych parę ton na łeb.
Zjeżdżamy na dół, a nasz szef, eks-wyrokowiec, łebski człek,
powiada: - Ĺšle, chłopaki, źle, oj, biada nam!
Uratujemy go, a on? Znów zacznie tłuc po kilka norm,
pobije rekord, a nam co? Podniosą plan.
Pracujmy z głową, nie nerwowo, po co tak szybko go ratować,
sprawdzajmy dobrze każdą piędź i cal,
służył w Tallinie przy Stalinie, a teraz przywalony ginie -
naprawdę go nam jak cholera żal.