Rafał
Wojaczek
1970-01-01 - 1970-01-01
Wojaczek Rafał
Kolęda
Na Twoje urodziny jestem sam bezbronny
Broń nakazałem sobie odłożyć ołówek
I tarczę kartki schowałem w szufladę
Tamtą kobietę zwróciłem rodzinie
Osoby dawnych wierszy ode mnie odeszły
I nie mam uroczystej zastawy na stole
I nie ukrywam się za krzakiem drzewka
Czy za zasłoną parującej zupy
I nie mam psa pod stołem z którym bym rozmawiał
I żaden list nie przyszedł Nadawcy umarli
Na wymyśloną im przeze mnie śmierć
Autorzy byli i zabrali książki
I wreszcie nie mam żadnej ojczyzny gdy trup
Pamięci leży w brudach jak zużyta chustka
A tę za oknem właśnie śnieg zasypał
Razem z poezją śmiercią i Afryką
Mam tylko wyszczerbioną szklankę po musztardzie
I w butelce spirytus denaturowany
Od którego mózg płonie fioletowo
Jak zapalona rtęciowa żarówka
Ale jeszcze nie piję go kiedy spod śniegu
Dochodzą mnie zaklęcia pijanego ludu
Co usiłuje wymusić odpowiedź
Od milczącego na talerzu karpia
życzę im by się przecież jakos dogadali
Co się na pewno stanie skoro nawet talerz
Niedługo zacznie mówić ludzkim głosem
I barszcz i bigos i grzyby w kapuście
Ja zanim odkorkuję naleję wypiję
Zanim się z sobą samym podzielę opłatkiem
Skórki od chleba suchego jak wargi
Tymi spierzchłymi tyle Ci opowiem
Począłeś się w kobiecie z wielkiej melancholii
W łonie jak dom ogromny co nie zamieszkany
Sam się zaludnia najpierw echem kroków
Aż magnetycznie skupią się atomy
Począłeś się w kobiecie najbrzydszej na świecie
Co chociaż obdarzona pośladkami dwoma
Piersiami uwieść nie zdołała męża
Teraz się rodzisz żeby mnie zwyciężać
Broń nakazałem sobie odłożyć ołówek
I tarczę kartki schowałem w szufladę
Tamtą kobietę zwróciłem rodzinie
Osoby dawnych wierszy ode mnie odeszły
I nie mam uroczystej zastawy na stole
I nie ukrywam się za krzakiem drzewka
Czy za zasłoną parującej zupy
I nie mam psa pod stołem z którym bym rozmawiał
I żaden list nie przyszedł Nadawcy umarli
Na wymyśloną im przeze mnie śmierć
Autorzy byli i zabrali książki
I wreszcie nie mam żadnej ojczyzny gdy trup
Pamięci leży w brudach jak zużyta chustka
A tę za oknem właśnie śnieg zasypał
Razem z poezją śmiercią i Afryką
Mam tylko wyszczerbioną szklankę po musztardzie
I w butelce spirytus denaturowany
Od którego mózg płonie fioletowo
Jak zapalona rtęciowa żarówka
Ale jeszcze nie piję go kiedy spod śniegu
Dochodzą mnie zaklęcia pijanego ludu
Co usiłuje wymusić odpowiedź
Od milczącego na talerzu karpia
życzę im by się przecież jakos dogadali
Co się na pewno stanie skoro nawet talerz
Niedługo zacznie mówić ludzkim głosem
I barszcz i bigos i grzyby w kapuście
Ja zanim odkorkuję naleję wypiję
Zanim się z sobą samym podzielę opłatkiem
Skórki od chleba suchego jak wargi
Tymi spierzchłymi tyle Ci opowiem
Począłeś się w kobiecie z wielkiej melancholii
W łonie jak dom ogromny co nie zamieszkany
Sam się zaludnia najpierw echem kroków
Aż magnetycznie skupią się atomy
Począłeś się w kobiecie najbrzydszej na świecie
Co chociaż obdarzona pośladkami dwoma
Piersiami uwieść nie zdołała męża
Teraz się rodzisz żeby mnie zwyciężać