
Jan
Kasprowicz
1970-01-01 - 1970-01-01
Kasprowicz Jan
Z legend o Janosiku
II. Janosik i kupcy
Idą takie czasy
Różnymi drogami,
Kiedy się zrównają
Góry z dolinami.
Bierze Janik wody,
Bez kładki i mostka,
Z nim razem Baczyński
I Napierski Kostka.
Lotem przeskakują
Jak płomyki skrawe
I wierszyk, i przełęcz,
I staw, i siklawę.
Tak szli rozmyślając,
Jakby też najprędzej
Można świat góralski
Wyrwać z jego nędzy.
I co by uczynić,
By wnet zapomniały
Kozice, co znaczą
Sent-iwańskie strzały.
Tak idąc, swej myśli
Całkiem zaprzedani,
Odrębują sople
Od skalistych grani.
Lód się rozpryskuje,
Słońce przebłyskuje,
Czują radość w sercu
Harnasiowe zbóje.
Tak idąc, tak pędząc
Wśród skoków, hołubców
Napotkali w drodze
Miszkułacklch kupców.
Miszkułackie kupcy
Nawyknieniem starem
Wyruszyli w drogę
Z kosztownym towarem.
W beczkach drogie wino
Wiozą do Krakowa,
W kufrach się niejeden
Altembasik chowa.
Jedwab na żupany,
Atlas na kontusze,
Twarde złotogłowia
I mięciutkle plusze.
"Jakżeż to być może -
Janosik zawoła -
By taka nierówność
Władnęia dokoła.
Hejże, hej, powiadam,
Jakżeż to być może,
By ten chodził nago,
A tamten w bislorze.
Niech chodzi, niech chodzi,
Jak mu się podoba,
Jedno niech ma portki
Góralska osoba.
Miszkułackie kupcy -
Tak do kupców powie -
Ja pójdę wasz towar
Rozprzedać w Krakowie.
Wam, panowie kupcy,
Zostać tu wypada,
Od luf sent-iwańskich
Chronić kozic stada.
Jest ich tutaj pełno
Na Hrubym, Krywaniu,
Lubią na tym skalnym
Legiwać posłaniu."
Co rzekł, to uczynić
Było mu drobnostką:
Pomknął do Krakowa
Z Baczyńskim i Kostka.
Towar pośród mieszczan
Sprzedał należycie
I zakupił wełny
Na chłopskie okrycie.
"Widzę beczki wina,
Zacne to napoje,
Rad bym pokosztować,
Ale to nie moje."
Po niejakim czasie
Powrócił z podróży
Do Ciemnych Smereczyn,
Pod krzak dzikiej róży.
Miszkułackich kupców
Zawezwał do siebie,
Obliczył się jasno
Jak słońce na niebie;
"Za tom nabył płótna,
Za tom kupił wełny,
Macie tu, kupcowie,
Mój rachunek pełny.
Coś z tego rachunku
I wam się należy,
Jako żeście dobrze
Strzegli moich zwierzy.
A to wam za drogę,
To mnie za fatygę:
Nikogo nie golę,
Nikogo nie strzygę.
Rozdam między biednych
To swoje groslwo
I zbuduję w Dębnie
Kościół, istne dziwo.
Warn się tutaj żadna
Krzywda, snadź, nie stała,
A już wasza dusza
Będzie bardziej biała."
Z takich obrachunków
Kupcy byli radzi:
Takiego zbójnika
Spotkać nie zawadzi.
Ida takie czasy
Różnymi drogami,
Kiedy się zrównają
Góry z dolinami.
Idą takie czasy
Różnymi drogami,
Kiedy się zrównają
Góry z dolinami.
Bierze Janik wody,
Bez kładki i mostka,
Z nim razem Baczyński
I Napierski Kostka.
Lotem przeskakują
Jak płomyki skrawe
I wierszyk, i przełęcz,
I staw, i siklawę.
Tak szli rozmyślając,
Jakby też najprędzej
Można świat góralski
Wyrwać z jego nędzy.
I co by uczynić,
By wnet zapomniały
Kozice, co znaczą
Sent-iwańskie strzały.
Tak idąc, swej myśli
Całkiem zaprzedani,
Odrębują sople
Od skalistych grani.
Lód się rozpryskuje,
Słońce przebłyskuje,
Czują radość w sercu
Harnasiowe zbóje.
Tak idąc, tak pędząc
Wśród skoków, hołubców
Napotkali w drodze
Miszkułacklch kupców.
Miszkułackie kupcy
Nawyknieniem starem
Wyruszyli w drogę
Z kosztownym towarem.
W beczkach drogie wino
Wiozą do Krakowa,
W kufrach się niejeden
Altembasik chowa.
Jedwab na żupany,
Atlas na kontusze,
Twarde złotogłowia
I mięciutkle plusze.
"Jakżeż to być może -
Janosik zawoła -
By taka nierówność
Władnęia dokoła.
Hejże, hej, powiadam,
Jakżeż to być może,
By ten chodził nago,
A tamten w bislorze.
Niech chodzi, niech chodzi,
Jak mu się podoba,
Jedno niech ma portki
Góralska osoba.
Miszkułackie kupcy -
Tak do kupców powie -
Ja pójdę wasz towar
Rozprzedać w Krakowie.
Wam, panowie kupcy,
Zostać tu wypada,
Od luf sent-iwańskich
Chronić kozic stada.
Jest ich tutaj pełno
Na Hrubym, Krywaniu,
Lubią na tym skalnym
Legiwać posłaniu."
Co rzekł, to uczynić
Było mu drobnostką:
Pomknął do Krakowa
Z Baczyńskim i Kostka.
Towar pośród mieszczan
Sprzedał należycie
I zakupił wełny
Na chłopskie okrycie.
"Widzę beczki wina,
Zacne to napoje,
Rad bym pokosztować,
Ale to nie moje."
Po niejakim czasie
Powrócił z podróży
Do Ciemnych Smereczyn,
Pod krzak dzikiej róży.
Miszkułackich kupców
Zawezwał do siebie,
Obliczył się jasno
Jak słońce na niebie;
"Za tom nabył płótna,
Za tom kupił wełny,
Macie tu, kupcowie,
Mój rachunek pełny.
Coś z tego rachunku
I wam się należy,
Jako żeście dobrze
Strzegli moich zwierzy.
A to wam za drogę,
To mnie za fatygę:
Nikogo nie golę,
Nikogo nie strzygę.
Rozdam między biednych
To swoje groslwo
I zbuduję w Dębnie
Kościół, istne dziwo.
Warn się tutaj żadna
Krzywda, snadź, nie stała,
A już wasza dusza
Będzie bardziej biała."
Z takich obrachunków
Kupcy byli radzi:
Takiego zbójnika
Spotkać nie zawadzi.
Ida takie czasy
Różnymi drogami,
Kiedy się zrównają
Góry z dolinami.