Wysocki Władimir
1970-01-01 -
Sortuj według:
Wysocki Władimir Mam telewizor - a...
Mam telewizor - - a żeby się zepsuł!
Okno na świat, ale coś mi tu nie gra;
okno to nie jest, przecież w okno bym nie pluł.
prędzej już drzwi, których zamknąć się nie da,
trzęsie się dom od wydarzeń i cyfr,
to Elton John, to inwazja na Cypr,
szczyt EWG, Ku-Klux-Klan, potem żyd,
co wrócić chce, bo Izrael mu zbrzydł.
W pierwszym programie film, a w drugim balet,
"Z wizytą u was" i magazyn Czas",
potem ,,Dziewczęta -- start", można oszaleć,
parada gwiazd dla mas i turniej miast.
Wszystkie zgryzoty calutkiej planety
walą z ekranu w mój mózg udręczony.
Zachód i Wschód, Oenzety, rakiety,
plus Richard Nixon z psem, dziećmi i żoną.
Mam tego dość - włączam dziennik, a w nim
dostojny gość, premier Indii czy Chin,
patrzę na gościa, a gość przez TV
wpycha się wprost do mojego M-3.
Potem się leje stal i drętwa mowa.
jedni wałcza o plon, drudzy o plan,
i znowu ,,Chłopcy start'", można zwariować.
strzelają. skaczą wzwyż, budują ĂĹÄ.
Możesz próbować nie włączać go wcale,
Lecz telewizor dopadnie cię wszędzie,
Wciśnie ci dziennik i cztery seriale,.
i po raz setny "Jezioro łabędzie" -
wieczorem mecz: RFN będzie grać,
mecz ważna rzecz, wiec nie kładę się spać,
gram z RFN. potem waląc się z nóg
słyszę przez sen, że alkohol mój wróg.
Dyskusja, koncert, mecz, festiwal w Warnie,
na zmianę wielki pic i wielki piec,
Chłopcy, dziewczęta - start!", i wszystko dla mnie,
w moim mieszkaniu, można się wściec!
żona do kina mnie ciągnie w sobotę,
krzyczy, że chyba już całkiem mam dosyć,
że telewizję wynalazł idiota,
by na idiotów patrzyli idioci,
więc guzik wciskam, wyłączam, a tu
w pokoju Nixon i Georges Pompidou!
Ja chyba śnię, ale czuję, że nie:
Georges wita mnie miłym Bonjour, monsieur!"
Wtem siedemnaście mgnień widzę Stirlitza,
spikerka ciągnie mnie z pola na stół,
dziewczęta robią start, kwadrans rolniczy,
i określony wpływ wiadomych kół!
...Nawet w zacisznym szpitalu bez klamek,
gdzie mnie zamknięto, bym sobie odpoczął,
telewizyjne namolne programy
prześladowały mój mózg dniem i nocą -
produkcji wzrost, podorywki i siew,
kolejny gość. koncert życzeń, psiakrew,
tajfun, powodzie, batalia o plon.
żniwa w kołchozie i on, Elton John!
W świetlicy stoją trzy telewizory,
ale nie dla mnie już ekranu blask,
,,Chłopcy, dziewczęta start!". Kochani moi,
jakaż to piękna rzecz nie widzieć was!
Okno na świat, ale coś mi tu nie gra;
okno to nie jest, przecież w okno bym nie pluł.
prędzej już drzwi, których zamknąć się nie da,
trzęsie się dom od wydarzeń i cyfr,
to Elton John, to inwazja na Cypr,
szczyt EWG, Ku-Klux-Klan, potem żyd,
co wrócić chce, bo Izrael mu zbrzydł.
W pierwszym programie film, a w drugim balet,
"Z wizytą u was" i magazyn Czas",
potem ,,Dziewczęta -- start", można oszaleć,
parada gwiazd dla mas i turniej miast.
Wszystkie zgryzoty calutkiej planety
walą z ekranu w mój mózg udręczony.
Zachód i Wschód, Oenzety, rakiety,
plus Richard Nixon z psem, dziećmi i żoną.
Mam tego dość - włączam dziennik, a w nim
dostojny gość, premier Indii czy Chin,
patrzę na gościa, a gość przez TV
wpycha się wprost do mojego M-3.
Potem się leje stal i drętwa mowa.
jedni wałcza o plon, drudzy o plan,
i znowu ,,Chłopcy start'", można zwariować.
strzelają. skaczą wzwyż, budują ĂĹÄ.
Możesz próbować nie włączać go wcale,
Lecz telewizor dopadnie cię wszędzie,
Wciśnie ci dziennik i cztery seriale,.
i po raz setny "Jezioro łabędzie" -
wieczorem mecz: RFN będzie grać,
mecz ważna rzecz, wiec nie kładę się spać,
gram z RFN. potem waląc się z nóg
słyszę przez sen, że alkohol mój wróg.
Dyskusja, koncert, mecz, festiwal w Warnie,
na zmianę wielki pic i wielki piec,
Chłopcy, dziewczęta - start!", i wszystko dla mnie,
w moim mieszkaniu, można się wściec!
żona do kina mnie ciągnie w sobotę,
krzyczy, że chyba już całkiem mam dosyć,
że telewizję wynalazł idiota,
by na idiotów patrzyli idioci,
więc guzik wciskam, wyłączam, a tu
w pokoju Nixon i Georges Pompidou!
Ja chyba śnię, ale czuję, że nie:
Georges wita mnie miłym Bonjour, monsieur!"
Wtem siedemnaście mgnień widzę Stirlitza,
spikerka ciągnie mnie z pola na stół,
dziewczęta robią start, kwadrans rolniczy,
i określony wpływ wiadomych kół!
...Nawet w zacisznym szpitalu bez klamek,
gdzie mnie zamknięto, bym sobie odpoczął,
telewizyjne namolne programy
prześladowały mój mózg dniem i nocą -
produkcji wzrost, podorywki i siew,
kolejny gość. koncert życzeń, psiakrew,
tajfun, powodzie, batalia o plon.
żniwa w kołchozie i on, Elton John!
W świetlicy stoją trzy telewizory,
ale nie dla mnie już ekranu blask,
,,Chłopcy, dziewczęta start!". Kochani moi,
jakaż to piękna rzecz nie widzieć was!
Wysocki Władimir Masoni z rozmaity...
Masoni z rozmaitych sfer wypijają sobie po sto gram
i idą knuć do swoich lóż, i wszystko maja gdzieś,
a ja w gablocie tkwię pod szkłem i grzbiet przekłuty szpilką mam,
i zejść nie mogę ani rusz, choć bardzo chciałbym zejść.
Choć wiercę się, bez przerwy tkwię w pozycji żenującej,
a dookoła roi się robactwo pełzające,
od dziecka te insekty znam, od lat tępiłem je,
nie dałem rady, no i sam trafiłem między nie.
Pod każdym napis, że to ćma, modliszka, komar albo co,
a dalej rząd, gatunek, płeć, czy gzica to czy giez,
z wieloma z nich walczyłem ja, i bardzo sobie cenię to,
bo warto rozeznanie mieć, kto jadowity jest.
Już widzę, jak naukowy świat mnie pod swą lupę bierze:
to zdarza się raz na sto lat, nieznane dotąd zwierzę!
Panowie, ja nie jestem wesz, z całą pewnością wiem,
ja jestem homo, sapiens też, ja przecież dumnie brzmię!
Nieraz mnie życie biło w twarz, nieraz łykałem gorzkie łzy,
lecz zawsze z ludźmi chciałem być na dobre i na złe,
lgnąłem do ludzi, no i masz - wśród glist, pijawek oraz wszy
spreparowany muszę tkwić, choć krew zalewa mnie.
Trzmiel mi do ucha kładzie wprost mądrości swe owadzie,
że widać taki już mój los, i nic się nie poradzi,
słyszę zjadliwy głosik gza i wredny chichot larw:
stawiał się, stawiał, to i ma -jak wszyscy, szpilę w kark!
Co jakiś czas odwiedza mnie współbraci moich byłych tłum,
podchodzą, widzą, że to ja, i cieszy ich ten fakt,
rękami macham, wiercę się, lecz na nic mój daremny bunt,
jeden mnie w plecy szpilką dźga, a potem mówi tak:
- To całkiem prymitywny stwór, tak mówiąc między nami,
dlatego właśnie wisi tu, z innymi owadami,
rozumu tyle w nim, co nic, ot, taki żywy śmieć,
więc będzie tu do śmierci tkwić, eksponat numer pięć...
- Panowie - piszczę-to nie tak, to przecież ewidentny
błąd,
niechże ktoś zorientuje się, podniesie dziki gwałt,
do jasnej ciasnej, jestem ssak, podajcież mi pomocną dłoń,
panowie, błagam, włączcie mnie choć do podgrupy małp!
To nie pomyłka, ani błąd, to rzecz zaplanowana,
bym przerwał swój wysoki lot, bym pełzał na kolanach,
i mam swój chrystusowy krzyż, i nie pomoże nikt,
i chociaż ciągle rwę się wzwyż, tkwię w otoczeniu gnid.
Właściwie szpilka nie jest zła, i nawet da się na niej żyć,
być przyszpilonym - żaden wstyd, i znośnie tu jest dość,
wszak to się lubi, co się ma, po diabła o czymś innym śnić
z kokonem nawiązałem flirt i kręcę z jedną z os...
Ja lubię towarzystwo os, nie śmierdzi od nich psiną,
poza tym podziw budzą wprost kibicią swoją zwinną,
w kokonie nota bene jest coś seksownego też;
popatrzysz, a tu taki seks, że tylko bierz i grzesz.
Ślimak odczuwa do mnie wstręt, a pszczoły, bąki oraz
robactwo wszelkie mają gdzieś i twierdzą, że to chłam,
dokoła pełno głupich mend, wszystko po uszy w gnoju tkwi
a ja kontakty chciałbym mieć z takimi jak ja sam!
Świerszczowi w mordę dałem raz, tak trochę, nie za mocno
a jakieś bydlę, pewnie giez, widziało i doniosło,
szybko zgarnęli obu nas, sprawdzili co i jak,
i wbili nam (świerszczowi też) po nowej szpilce w kark.
pająk wysysa ze mnie mózg, po ciele roją mi się wszy.
a osa pyta kiedy ślub, chce złożyć parę jaj,
niech wreszcie coś się zdarzy już, a potem - choć na szpilki trzy,
trzy szpilki to co prawda grób, lecz grób otwiera raj...
Gablota razem ze mną drży, gdy myślę o rodzinie;
więc szerszeń szwagrem będzie mi - a kto mi będzie synem?
Rodzina to co prawda plus, lecz truteń jako teść?
Pora zmartwychwstać, pora już, by z tego krzyża zejść!
Gdy wróg nam szpilką karki dźgał, wypruwał serce, mózg i nerw,
jakże chciał uciec każdy z nas, jak się w męczarniach wił!
Z jednako obolałych ciał ta sama nam tryskała krew.
hej, bracia, już najwyższy czas zapomnieć, kto kim był!
Za chwilę mnie tu trafi szlag, osądźcie zresztą sami;
ja, człowiek i naczelny ssak pomiędzy owadami!
Kto nas uwolni z matni tej, kto szpilkom radę da?
Hej, żuki wszystkich krajów, hej! Wyrwijmy się spod szkła!
Realizując słuszny cel zaczęliśmy zwycięski bój,
choć osy mają za złe, lecz od dziś rządzimy my!
Z pająków, pluskiew, gnid i pcheł oczyściliśmy światek swój,
muchom kazaliśmy iść precz, wytłukliśmy też wszy.
Powiem wam szczerze, nie ma co, przyjemnie jest być władzą,
i żyje człowiek jak ten lord, bynajmniej nie owadzio;
mieszkanie mam, frykasy jem, gorący biorę tusz
na mojej szpilce zaś pod szkłem ktoś inny wisi już...
i idą knuć do swoich lóż, i wszystko maja gdzieś,
a ja w gablocie tkwię pod szkłem i grzbiet przekłuty szpilką mam,
i zejść nie mogę ani rusz, choć bardzo chciałbym zejść.
Choć wiercę się, bez przerwy tkwię w pozycji żenującej,
a dookoła roi się robactwo pełzające,
od dziecka te insekty znam, od lat tępiłem je,
nie dałem rady, no i sam trafiłem między nie.
Pod każdym napis, że to ćma, modliszka, komar albo co,
a dalej rząd, gatunek, płeć, czy gzica to czy giez,
z wieloma z nich walczyłem ja, i bardzo sobie cenię to,
bo warto rozeznanie mieć, kto jadowity jest.
Już widzę, jak naukowy świat mnie pod swą lupę bierze:
to zdarza się raz na sto lat, nieznane dotąd zwierzę!
Panowie, ja nie jestem wesz, z całą pewnością wiem,
ja jestem homo, sapiens też, ja przecież dumnie brzmię!
Nieraz mnie życie biło w twarz, nieraz łykałem gorzkie łzy,
lecz zawsze z ludźmi chciałem być na dobre i na złe,
lgnąłem do ludzi, no i masz - wśród glist, pijawek oraz wszy
spreparowany muszę tkwić, choć krew zalewa mnie.
Trzmiel mi do ucha kładzie wprost mądrości swe owadzie,
że widać taki już mój los, i nic się nie poradzi,
słyszę zjadliwy głosik gza i wredny chichot larw:
stawiał się, stawiał, to i ma -jak wszyscy, szpilę w kark!
Co jakiś czas odwiedza mnie współbraci moich byłych tłum,
podchodzą, widzą, że to ja, i cieszy ich ten fakt,
rękami macham, wiercę się, lecz na nic mój daremny bunt,
jeden mnie w plecy szpilką dźga, a potem mówi tak:
- To całkiem prymitywny stwór, tak mówiąc między nami,
dlatego właśnie wisi tu, z innymi owadami,
rozumu tyle w nim, co nic, ot, taki żywy śmieć,
więc będzie tu do śmierci tkwić, eksponat numer pięć...
- Panowie - piszczę-to nie tak, to przecież ewidentny
błąd,
niechże ktoś zorientuje się, podniesie dziki gwałt,
do jasnej ciasnej, jestem ssak, podajcież mi pomocną dłoń,
panowie, błagam, włączcie mnie choć do podgrupy małp!
To nie pomyłka, ani błąd, to rzecz zaplanowana,
bym przerwał swój wysoki lot, bym pełzał na kolanach,
i mam swój chrystusowy krzyż, i nie pomoże nikt,
i chociaż ciągle rwę się wzwyż, tkwię w otoczeniu gnid.
Właściwie szpilka nie jest zła, i nawet da się na niej żyć,
być przyszpilonym - żaden wstyd, i znośnie tu jest dość,
wszak to się lubi, co się ma, po diabła o czymś innym śnić
z kokonem nawiązałem flirt i kręcę z jedną z os...
Ja lubię towarzystwo os, nie śmierdzi od nich psiną,
poza tym podziw budzą wprost kibicią swoją zwinną,
w kokonie nota bene jest coś seksownego też;
popatrzysz, a tu taki seks, że tylko bierz i grzesz.
Ślimak odczuwa do mnie wstręt, a pszczoły, bąki oraz
robactwo wszelkie mają gdzieś i twierdzą, że to chłam,
dokoła pełno głupich mend, wszystko po uszy w gnoju tkwi
a ja kontakty chciałbym mieć z takimi jak ja sam!
Świerszczowi w mordę dałem raz, tak trochę, nie za mocno
a jakieś bydlę, pewnie giez, widziało i doniosło,
szybko zgarnęli obu nas, sprawdzili co i jak,
i wbili nam (świerszczowi też) po nowej szpilce w kark.
pająk wysysa ze mnie mózg, po ciele roją mi się wszy.
a osa pyta kiedy ślub, chce złożyć parę jaj,
niech wreszcie coś się zdarzy już, a potem - choć na szpilki trzy,
trzy szpilki to co prawda grób, lecz grób otwiera raj...
Gablota razem ze mną drży, gdy myślę o rodzinie;
więc szerszeń szwagrem będzie mi - a kto mi będzie synem?
Rodzina to co prawda plus, lecz truteń jako teść?
Pora zmartwychwstać, pora już, by z tego krzyża zejść!
Gdy wróg nam szpilką karki dźgał, wypruwał serce, mózg i nerw,
jakże chciał uciec każdy z nas, jak się w męczarniach wił!
Z jednako obolałych ciał ta sama nam tryskała krew.
hej, bracia, już najwyższy czas zapomnieć, kto kim był!
Za chwilę mnie tu trafi szlag, osądźcie zresztą sami;
ja, człowiek i naczelny ssak pomiędzy owadami!
Kto nas uwolni z matni tej, kto szpilkom radę da?
Hej, żuki wszystkich krajów, hej! Wyrwijmy się spod szkła!
Realizując słuszny cel zaczęliśmy zwycięski bój,
choć osy mają za złe, lecz od dziś rządzimy my!
Z pająków, pluskiew, gnid i pcheł oczyściliśmy światek swój,
muchom kazaliśmy iść precz, wytłukliśmy też wszy.
Powiem wam szczerze, nie ma co, przyjemnie jest być władzą,
i żyje człowiek jak ten lord, bynajmniej nie owadzio;
mieszkanie mam, frykasy jem, gorący biorę tusz
na mojej szpilce zaś pod szkłem ktoś inny wisi już...
Wysocki Władimir Mgła
popatrz na mgłę, ileż cudów ukrywa mgła!
Chcesz do nich dojść, lecz niewiele masz szans,
mgła cię pochłonie, ale wiedz - kiedy przegrasz z nią,
zęby zaciśnij i idź jeszcze raz!
ref.: Zawsze i wszędzie,
nawet we śnie,
pamiętaj, że
wygrać potrafisz,
byle we mgle
wiary nie stracić,
byle we mgle
odnaleźć się!
Przez tysiąclecia mgła pomagała nam,
w jej mleczną toń nie śmiał wejść żaden wróg,
dzięki ci, mgło, ale czas dziś już nie ten sam:
tajgę nam daj, daj nam klucz do jej wrót.
ref.: Zawsze i wszędzie... itd.
Kłęby oparów mącą myśli i wzrok,
oślizgły knebel wpychają do ust,
skarby w zasięgu rąk, ale spowite mgłą -
milcząca mgła strzeże tajgi jak stróż.
ref.: Zawsze i wszędzie... itd.
Więc wszystko na nic, wszystko zostać ma tak jak jest?
Mgła będzie górą i radę nam da?
Nigdy bo wiem, że od ciepła człowieczych serc
topnieje mgła, i coś więcej niż mgła...
ref.: Zawsze i wszędzie... itd.
Chcesz do nich dojść, lecz niewiele masz szans,
mgła cię pochłonie, ale wiedz - kiedy przegrasz z nią,
zęby zaciśnij i idź jeszcze raz!
ref.: Zawsze i wszędzie,
nawet we śnie,
pamiętaj, że
wygrać potrafisz,
byle we mgle
wiary nie stracić,
byle we mgle
odnaleźć się!
Przez tysiąclecia mgła pomagała nam,
w jej mleczną toń nie śmiał wejść żaden wróg,
dzięki ci, mgło, ale czas dziś już nie ten sam:
tajgę nam daj, daj nam klucz do jej wrót.
ref.: Zawsze i wszędzie... itd.
Kłęby oparów mącą myśli i wzrok,
oślizgły knebel wpychają do ust,
skarby w zasięgu rąk, ale spowite mgłą -
milcząca mgła strzeże tajgi jak stróż.
ref.: Zawsze i wszędzie... itd.
Więc wszystko na nic, wszystko zostać ma tak jak jest?
Mgła będzie górą i radę nam da?
Nigdy bo wiem, że od ciepła człowieczych serc
topnieje mgła, i coś więcej niż mgła...
ref.: Zawsze i wszędzie... itd.
Wysocki Władimir Moja cygańska
We śnie mym - żółte ognie,
i krzyczą przez sen:
'Poczekaj, poczekaj -
ranek jest mądrzejszy!
Ale rankiem znów nie tak,
nie ma tej radości:
albo palisz na czczo,
albo leczysz kaca.
W knajpach - tam zielone szkło,
i białe serweteczki -
raj dla żebraków i błaznów,
dla mnie jest to klatka...
W cerkwi smród i półmrok w krąg.
diacy kadzą kadzidłami...
Nie, i w cerkwi wszystko nie tak,
wszystko nie tak jak trzeba!
W pośpiechu wbiegam na górę,
oby się tylko nic nie stało, -
a na górze stoi olcha,
a u jej podnóża wiśnia,
gdybyż zbocze owinąć bluszczem -
byłaby to radość,
gdybyż jeszcze zrobić coś...
Wszystko nie jak trzeba!
Biegnę po polu wzdłuż rzeki:
więcej światła - ciemno, nie ma Boga!
W szczerym polu rośnie bławatek,
długa droga.
A wzdłuż drogi gęsty las
z babami-jagami,
a na końcu drogi tej -
szafot z toporami.
Gdzieś konie tańczą w takt,
od niechcenia, płynnie,
Wzdłuż drogi wszystko nie tak,
a na jej końcu podobnie,
I nie cerkiew i nie knajpa -
nie ma nic, chłopcy...
i krzyczą przez sen:
'Poczekaj, poczekaj -
ranek jest mądrzejszy!
Ale rankiem znów nie tak,
nie ma tej radości:
albo palisz na czczo,
albo leczysz kaca.
W knajpach - tam zielone szkło,
i białe serweteczki -
raj dla żebraków i błaznów,
dla mnie jest to klatka...
W cerkwi smród i półmrok w krąg.
diacy kadzą kadzidłami...
Nie, i w cerkwi wszystko nie tak,
wszystko nie tak jak trzeba!
W pośpiechu wbiegam na górę,
oby się tylko nic nie stało, -
a na górze stoi olcha,
a u jej podnóża wiśnia,
gdybyż zbocze owinąć bluszczem -
byłaby to radość,
gdybyż jeszcze zrobić coś...
Wszystko nie jak trzeba!
Biegnę po polu wzdłuż rzeki:
więcej światła - ciemno, nie ma Boga!
W szczerym polu rośnie bławatek,
długa droga.
A wzdłuż drogi gęsty las
z babami-jagami,
a na końcu drogi tej -
szafot z toporami.
Gdzieś konie tańczą w takt,
od niechcenia, płynnie,
Wzdłuż drogi wszystko nie tak,
a na jej końcu podobnie,
I nie cerkiew i nie knajpa -
nie ma nic, chłopcy...