Wiersze znanych
Sortuj według:
Baczyński Krzysztof Kamil Swoboda
koń bryzgiem srebrnych dzwonków parska
w zieloną ruń jak wodę miękką
kwiaty przynoszą w barwnych garstkach
świt gęstych rzek na sutkach dźwięku.
Drzewa są wolne w rudych lasach
przebiega koń przez płynność polan
różowo gra rozbiegiem oczu
balony nozdrzy gnie do kolan
a kiedy wbiegnie w dźwięczne stepy
w rozlany łan błękitem świeży
stanie wysoko wyzwolony
i wchłonie słońce wolne zwierzę...
w zieloną ruń jak wodę miękką
kwiaty przynoszą w barwnych garstkach
świt gęstych rzek na sutkach dźwięku.
Drzewa są wolne w rudych lasach
przebiega koń przez płynność polan
różowo gra rozbiegiem oczu
balony nozdrzy gnie do kolan
a kiedy wbiegnie w dźwięczne stepy
w rozlany łan błękitem świeży
stanie wysoko wyzwolony
i wchłonie słońce wolne zwierzę...
Baczyński Krzysztof Kamil Mistyka
Zmierzch spada słodko w ciężkie ramiona bzów
plusz wpada oknem ciężkirni pluskami - krew
noc przechodzi firanki - łąki powiewne snu
umarłe chryzantemy wiatr opłakuje w ulicach.
Dzień obliczem
obrzmiałym wyszczerza zęby jak topielec
(piasek gwiazdy wieczornej na ustach)
noc piele
zmierzch z celuloidowych kwiatów.
Wieczór wypija słońce z napełnionych domów
nikomu...
nie można powiedzieć gdzie światło
kapie bólem w zaklęśniętych snach.
Umiera...
dziecko ma blade powieki - oczy wyprzęgnięte z dnia
śledzi obłoki życia - dołem nabrzmiałe miasto
za oknem w półśnie ulice kołyszą się dźwięcząc
zegar zepsuty o zmierzchu wybija dwunastą.
Ludzie przechodzą wolno słońcem oblani jak miodem
zmierzch szemrze...
wieczór odpływa ogrodem
w małe podmiejskie parki.
Umiera...
dziecko ma usta blade od więdnących świec.
Noc mnie opryskała zieloną rosą gwiazd
drżę
(źle postawiona noga rozsadza pokój - ciszę)
rżą
chmury wprzężone do trumny (od złotyro podków zbyt duszno)
obłoki nogami niecierpliwie grzebią
dymią grzywami napięte oceany - niebo..
Po cieniach - arkadach wonnego mostu
dzień przyjedzie lazurowym pociągiem westchnienia.
Zaczniemy
niebo w błękitne plamy na łąkach zamieniać
po prostu
świt odetchnie zielono
razem
na srebrnych dłoniach dzwonów
odpłyniemy wonnymi kolejami łąki.
Dzień który kipi z drzewa
można pić
śpiewać
kolorowymi chórami ptaków
a wysoko
sosna podarła adamaszek nieba.
Jak w lustrze serce odbiło się w słońcu.
W las barwy zasiewać
cisza przyroodzi w obłoku.
Dzień jak paproć kołysze się w chmurach
macierzanki obrzmiewają bładym złotem
Wiosna
lekko eksploduje samolotem.
plusz wpada oknem ciężkirni pluskami - krew
noc przechodzi firanki - łąki powiewne snu
umarłe chryzantemy wiatr opłakuje w ulicach.
Dzień obliczem
obrzmiałym wyszczerza zęby jak topielec
(piasek gwiazdy wieczornej na ustach)
noc piele
zmierzch z celuloidowych kwiatów.
Wieczór wypija słońce z napełnionych domów
nikomu...
nie można powiedzieć gdzie światło
kapie bólem w zaklęśniętych snach.
Umiera...
dziecko ma blade powieki - oczy wyprzęgnięte z dnia
śledzi obłoki życia - dołem nabrzmiałe miasto
za oknem w półśnie ulice kołyszą się dźwięcząc
zegar zepsuty o zmierzchu wybija dwunastą.
Ludzie przechodzą wolno słońcem oblani jak miodem
zmierzch szemrze...
wieczór odpływa ogrodem
w małe podmiejskie parki.
Umiera...
dziecko ma usta blade od więdnących świec.
Noc mnie opryskała zieloną rosą gwiazd
drżę
(źle postawiona noga rozsadza pokój - ciszę)
rżą
chmury wprzężone do trumny (od złotyro podków zbyt duszno)
obłoki nogami niecierpliwie grzebią
dymią grzywami napięte oceany - niebo..
Po cieniach - arkadach wonnego mostu
dzień przyjedzie lazurowym pociągiem westchnienia.
Zaczniemy
niebo w błękitne plamy na łąkach zamieniać
po prostu
świt odetchnie zielono
razem
na srebrnych dłoniach dzwonów
odpłyniemy wonnymi kolejami łąki.
Dzień który kipi z drzewa
można pić
śpiewać
kolorowymi chórami ptaków
a wysoko
sosna podarła adamaszek nieba.
Jak w lustrze serce odbiło się w słońcu.
W las barwy zasiewać
cisza przyroodzi w obłoku.
Dzień jak paproć kołysze się w chmurach
macierzanki obrzmiewają bładym złotem
Wiosna
lekko eksploduje samolotem.
Baudelaire Charles Pierre Wyrzut Pośmiertn...
Kiedy nareszcie zaśniesz, piękna pomrocznico,
W głębinie mauzoleum czarno-marmurowej,
Co wystarczy ci tedy za strojną alkowę,
I kiedy dół wilgotny ci będzie ""łożnicą,
Kiedy zimnym uściskiem marmury pochwycą
Piersi twej cud i serce twoje purpurowe...
Gdy wzbronią mu snów dawnych żądną snuć osnowę,
A stopom biec gościńców miłosnych tęsknicą...
Mogiła, powiernica snów moich tajemnych,
(Bowiem mogiła zawsze poecie jest wierna)
W tych nocach, co nie znają snu - długich i ciemnych,
Rzeknie: "Cóż ci, miłości kapłanko niewierna,
żeś nie zaznała - za czym płaczą zmarłych oczy?
I czerw ci jak serdeczny wyrzut - ciało stoczy."
W głębinie mauzoleum czarno-marmurowej,
Co wystarczy ci tedy za strojną alkowę,
I kiedy dół wilgotny ci będzie ""łożnicą,
Kiedy zimnym uściskiem marmury pochwycą
Piersi twej cud i serce twoje purpurowe...
Gdy wzbronią mu snów dawnych żądną snuć osnowę,
A stopom biec gościńców miłosnych tęsknicą...
Mogiła, powiernica snów moich tajemnych,
(Bowiem mogiła zawsze poecie jest wierna)
W tych nocach, co nie znają snu - długich i ciemnych,
Rzeknie: "Cóż ci, miłości kapłanko niewierna,
żeś nie zaznała - za czym płaczą zmarłych oczy?
I czerw ci jak serdeczny wyrzut - ciało stoczy."
Brzechwa Jan Bęben
Z czterdziestu męczenników jestem czterdziesty pierwszy,
Nożem na bębnie żłobię litery moich wierszy.
Kto będzie szedł do boju i zagra na tym bębnie,
Temu zawarczy bęben przedziwnie i odrębnie.
Ożywi się zamarłe pod czarną rdzą żelastwo,
Roty czarnego ludu staną się jego pastwą.
Na białą dłoń naciągam czerwoną rękawicę,
Pięścią uderzam w bęben, wychodzę na ulicę,
Dudnią po bruku buty
- trzeba o bruk się otrzeć -
Idziemy ja, mój bęben i moja pięść samotrzeć.
Za nami trwoga ludzka, przed nami ciemna pustać,
Trzeba ją ogniem chłostać, krwią na nią trzeba chlustać;
Krew z ogniem pomieszana strzeli płomiennym słupem
I niech się spali ziemia, ziemia pachnąca trupem.
A gdy się już spopieli struchlała ćma człowiecza,
Dymiący popiół zdmuchnę jak puch polnego mlecza,
I świat mi zawiruje przedziwnie i odrębnie,
I siedząc na księżycu będę mu grał na bębnie.
Nożem na bębnie żłobię litery moich wierszy.
Kto będzie szedł do boju i zagra na tym bębnie,
Temu zawarczy bęben przedziwnie i odrębnie.
Ożywi się zamarłe pod czarną rdzą żelastwo,
Roty czarnego ludu staną się jego pastwą.
Na białą dłoń naciągam czerwoną rękawicę,
Pięścią uderzam w bęben, wychodzę na ulicę,
Dudnią po bruku buty
- trzeba o bruk się otrzeć -
Idziemy ja, mój bęben i moja pięść samotrzeć.
Za nami trwoga ludzka, przed nami ciemna pustać,
Trzeba ją ogniem chłostać, krwią na nią trzeba chlustać;
Krew z ogniem pomieszana strzeli płomiennym słupem
I niech się spali ziemia, ziemia pachnąca trupem.
A gdy się już spopieli struchlała ćma człowiecza,
Dymiący popiół zdmuchnę jak puch polnego mlecza,
I świat mi zawiruje przedziwnie i odrębnie,
I siedząc na księżycu będę mu grał na bębnie.