Wiersze znanych
Sortuj według:
Verlaine Paul Dobra pieśń
Ponieważ brzask się zwiększa, ponieważ zorza już płonie,
Ponieważ nadzieja, która tak długo ode mnie stroniła,
Raczyła znów przyjść do mnie, który ją wołam i wzywam,
Ponieważ całe to szczęście chce być moim szczęściem,
Skończyły się już teraz nieszczęsne myśli,
Pierzchły złe sny, ach, zniknęła nareszcie
Ironia, zaciśnięte usta
I słowa, w których rozum zimny tryumfował;
Z dala także zaciśnięte pięści i gniew
Z powodu niegodziwców i głupców spotykanych;
Z dala przebrzydła uraza! z dala
Zapomnienie, którego się szuka w napojach szkaradnych!
Albowiem chcę teraz, kiedy istota świetlna
Wlała w moja noc głęboką tę jasność
Miłości zarazem nieśmiertelnej i pierwszej,
Przez łaskę, przez uśmiech, przez dobroć,
Chcę, wiedziony przez was, piękne oczy o łagodnych blaskach,
Przez ciebie prowadzony, o ręko, w której ma ręka zadrży,
Iść prosto, czy to po ścieżkach mchem okrytych,
Czy skały i kamienie zalegają drogę;
Tak, chce iść prosto i spokojnie przez życie,
Do celu, do którego los zwróci me kroki,
Bez oporu, bez żalu, bez zawiści:
To będzie obowiązek szczęśliwy radosnych walk.
A ponieważ, by ukołysać dłużenie się drogi,
Śpiewać będę nuty proste, powiadam sobie,
że ona słuchać mnie bez niechęci będzie zapewne:
I zaprawdę, nie pragnę innego raju.
Verlaine Paul PIEŚNI BEZ SŁĂ...
I
To jest tęskne zachwycenie,
To miłosne jest znużenie,
To jest dreszczów pełny bór.
To w objęciach tych powiewów
Ku gałązkom szarych krzewów
Mknący drobnych głosów chór.
O poszepty wy urocze!
To świegoce i szczebiocze,
To jest niczym cichy jęk,
Io Którym trwoga traw się żali...
Rzekłbyś, że to w wirach fali
Rzecznych żwirów głuchy szczęk.
Dusza ta, co w tym niezmiennym
Skarży się lamencie sennym,
Wszak jest nasza, cżyżby nie?
Moja jest i twa jest ona,
Z niej ta korna antyfona
Ciepłym zmierzchem cicho tchnie?
, , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,
II
Odgaduję w najniklejszym szmerze
Kontur głosów z dalekiej przeszłości,
A w muzycznych lśnieniach = kształt miłości,
Która kiedyś zorzy strój przybierze!
Dusza wespół z sercem w błędnych wirach
Jest już tylko drugą parą oczu,
Co, ach! wiążą lotne skry w pomroczu
W piosnkę graną na stu naraz lirach!
Umrzeć! Śmierć, samotność - koniec sprawy...
(Przepłosz, miła, swe lęki motyle!)
Tańcząc idą w dal kolejne chwile...
Umrzeć! Runąć z tej czarciej huśtawy!
III
Łzy padają w serce moje,
Jak deszcz pada ponad miastem.
Jakież dziwne nieukoje
Przenikają serce moje?
O łagodny szmerze słoty;
Na ulicach i na szybach!
Dla tych serc, co mrą z tęsknoty,
O harmonio śpiewnej słoty.
Łzy padają bez przyczyny
W serce, które stygnie w męce.
Jak to! nie ma żadnej winy,
Smutek przyszedł bez przyczyny.
W tym ból największy gości,
że już nie wie się, dlaczego
Bez niechęci, bez miłości
Tyle smutku w sercu gości.
To jest tęskne zachwycenie,
To miłosne jest znużenie,
To jest dreszczów pełny bór.
To w objęciach tych powiewów
Ku gałązkom szarych krzewów
Mknący drobnych głosów chór.
O poszepty wy urocze!
To świegoce i szczebiocze,
To jest niczym cichy jęk,
Io Którym trwoga traw się żali...
Rzekłbyś, że to w wirach fali
Rzecznych żwirów głuchy szczęk.
Dusza ta, co w tym niezmiennym
Skarży się lamencie sennym,
Wszak jest nasza, cżyżby nie?
Moja jest i twa jest ona,
Z niej ta korna antyfona
Ciepłym zmierzchem cicho tchnie?
, , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,
II
Odgaduję w najniklejszym szmerze
Kontur głosów z dalekiej przeszłości,
A w muzycznych lśnieniach = kształt miłości,
Która kiedyś zorzy strój przybierze!
Dusza wespół z sercem w błędnych wirach
Jest już tylko drugą parą oczu,
Co, ach! wiążą lotne skry w pomroczu
W piosnkę graną na stu naraz lirach!
Umrzeć! Śmierć, samotność - koniec sprawy...
(Przepłosz, miła, swe lęki motyle!)
Tańcząc idą w dal kolejne chwile...
Umrzeć! Runąć z tej czarciej huśtawy!
III
Łzy padają w serce moje,
Jak deszcz pada ponad miastem.
Jakież dziwne nieukoje
Przenikają serce moje?
O łagodny szmerze słoty;
Na ulicach i na szybach!
Dla tych serc, co mrą z tęsknoty,
O harmonio śpiewnej słoty.
Łzy padają bez przyczyny
W serce, które stygnie w męce.
Jak to! nie ma żadnej winy,
Smutek przyszedł bez przyczyny.
W tym ból największy gości,
że już nie wie się, dlaczego
Bez niechęci, bez miłości
Tyle smutku w sercu gości.
Verlaine Paul PEŁNIA MIESIÄ...
Twa dusza jest jak jakiś park szczególny,
Gdzie błądzą maskii pajace grzeczne,
Przy lutni dźwięku wiodąc tan okólny
Smutne - pomimo szatki niedorzeczne.
Miłość zwycięską i dni życia jasne
Sławi piosenka ich, srebrzyście brzmiąca.
Ale nie wierzą, zda się, w szczęście własne;
Śpiew ich się miesza ze światłem miesiąca,
Z blaskiem, co smutno Iśni, piękny i szklanny.
W którym śni drzewo i ptak czarnopióry
I łkają dreszczem zachwytu fontanny,
Smukłe fontanny, dżdżące na marmury.
Verlaine Paul * * * (Zanim, ra...
Zanim, ranna gwiazdo blada,
Z lazurowych zejdziesz łąk
, , , - W cząbrach stada
Przepiórczane dzwonią w krąg -
Zwróć ku piewcy, który oczy
Ma miłosnych pełne śnień
, , , - W nieb roztoczy
Już skowronek wita dzień -
Zwróć spojrzenie, co w jasności
Już się topi rannych zórz;
, , , - O radości
Pośród łanu złotych zbóż! -
Potem myślą zaświeć moją
W dali tam - och, w dali, tak!
, , , - Rosy stoją
Na źdźbłach sian, diamentów szlak -
W słodkie sny, pieszczące miękko
Dróżkę mą, co jeszcze śpi...
, , , Prędko, prędko,
Bo już oto słońce lśni.
Z lazurowych zejdziesz łąk
, , , - W cząbrach stada
Przepiórczane dzwonią w krąg -
Zwróć ku piewcy, który oczy
Ma miłosnych pełne śnień
, , , - W nieb roztoczy
Już skowronek wita dzień -
Zwróć spojrzenie, co w jasności
Już się topi rannych zórz;
, , , - O radości
Pośród łanu złotych zbóż! -
Potem myślą zaświeć moją
W dali tam - och, w dali, tak!
, , , - Rosy stoją
Na źdźbłach sian, diamentów szlak -
W słodkie sny, pieszczące miękko
Dróżkę mą, co jeszcze śpi...
, , , Prędko, prędko,
Bo już oto słońce lśni.