
Leopold
Staff
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Staff Leopold Kartoflisko
Pod niebem, co jesiennym siąpi kapuśniakiem,
Na sejm zlatują wrony w żałobnym zespole
I z krzykiem krążą nisko nad kobiet orszakiem,
Rozpinając swych skrzydeł czarne parasole.
A robotnice w twardym, cierpliwym mozole,
Okryte - każda innym - barwistym wełniakiem,
Dziobia pilnie motyką ziemniaczane pole,
W miękkiej ziemi stopami zaparte okrakiem.
Pośród mgły i szarugi, przemokłe do nitki,
Grudy grzęd rozgarniają schylone najmitki
I spod zeschłych badyli i płytkich korzeni
Zbierają krągłe bulwy, jak jaja spod kwoki,
I rzucają je w wiadro lub ceber głęboki,
Co głucho grzmią jak bębny na odmarsz jesieni.
Na sejm zlatują wrony w żałobnym zespole
I z krzykiem krążą nisko nad kobiet orszakiem,
Rozpinając swych skrzydeł czarne parasole.
A robotnice w twardym, cierpliwym mozole,
Okryte - każda innym - barwistym wełniakiem,
Dziobia pilnie motyką ziemniaczane pole,
W miękkiej ziemi stopami zaparte okrakiem.
Pośród mgły i szarugi, przemokłe do nitki,
Grudy grzęd rozgarniają schylone najmitki
I spod zeschłych badyli i płytkich korzeni
Zbierają krągłe bulwy, jak jaja spod kwoki,
I rzucają je w wiadro lub ceber głęboki,
Co głucho grzmią jak bębny na odmarsz jesieni.
Staff Leopold Curriculum vitae
Dzieciństwa mego blady, niezaradny kwiat
Osłaniały pieszczące, cieplarniane cienie.
Nieśmiałe i lękliwe było me spojrzenie
I stawiając krok cudzych czepiałem się szat.
Młodość ma pierwsze skrzydła swe wysłała w świat,
Kiedy nad wiosnę milsze zdały się jesienie.
Więc kochałem milczenie, wspomnienie, westchnienie
I plotłem chmurom wieńce z swych kwietniowych lat.
Dopiero od posągów, od drzew i od trawy,
Z którymi żyłem długo wśród dalekich dróg,
Nauczyłem się prostej, pogodnej postawy.
I kiedym, stary smutku dom zburzywszy w gruzy,
Uczynił z siebie jeno wschodom słońca próg,
Rozumie mnie me serce i kochają Muzy.
Staff Leopold Chciałem już za...
Chciałem już zamknąć dzień na klucz,
Jak doczytaną księgę,
Owinąć się czarną ciszą.
I zasnąć na potęgę
Aż tu za oknem wściekła zorza,
Budząca radość
i przestrach,
Rozbłysła niczym pożar
Wybuchła jak orkiestra
Oto dzień nowy i świat nowy
Tysiącem dziwów gra
mi.
Zerwałem się na równe nogi
Przed wysokimi stanąłem schodami
Jak doczytaną księgę,
Owinąć się czarną ciszą.
I zasnąć na potęgę
Aż tu za oknem wściekła zorza,
Budząca radość
i przestrach,
Rozbłysła niczym pożar
Wybuchła jak orkiestra
Oto dzień nowy i świat nowy
Tysiącem dziwów gra
mi.
Zerwałem się na równe nogi
Przed wysokimi stanąłem schodami
Staff Leopold Echo
Wśród swawolnej gonitwy w boru gęstwie starej
Usłyszał faun rozkoszne słowo obietnicy
Z gorących ust rusałki nagiej, śniadolicej
I pobiegł swą radością
huknąć w mroczne jary.
I tchnął z swej piersi szczęścia szaleństwo ucieszne
W fletnię, a dźwięk wylata szklaną, barwną kulą,
Spada w jar, gdzie do stromych ścian karły się tulą
I patrzą długobrode, zadziwieniem śmieszne.
Chwytają bujające dziwo, cud tęczowy
I jeden go drugiemu niby piłkę
ciska...
Kula grzmi echem, tłukąć się o skał urwiska,
I łoskotem rozbudza uśpione parowy...
A faun wziął się pod boki, porwany zachwytem,
I hucząc śmiechem, w ziemię uderza kopytem...
Usłyszał faun rozkoszne słowo obietnicy
Z gorących ust rusałki nagiej, śniadolicej
I pobiegł swą radością
huknąć w mroczne jary.
I tchnął z swej piersi szczęścia szaleństwo ucieszne
W fletnię, a dźwięk wylata szklaną, barwną kulą,
Spada w jar, gdzie do stromych ścian karły się tulą
I patrzą długobrode, zadziwieniem śmieszne.
Chwytają bujające dziwo, cud tęczowy
I jeden go drugiemu niby piłkę
ciska...
Kula grzmi echem, tłukąć się o skał urwiska,
I łoskotem rozbudza uśpione parowy...
A faun wziął się pod boki, porwany zachwytem,
I hucząc śmiechem, w ziemię uderza kopytem...