Wiersze znanych
Sortuj według:
Kniaźnin Franciszek Dionizy Wiewiórka
Wiewiórko! ja ci zazdroszczę,
Lubej używasz pieszczoty.
Próżno się palę i troszczę:
Nie mogę mieć tego, co ty.
Dotąd chce, natrętka, wlizie;
Wszystko wybaczy Korynna.
Choć i w paluszek ugryzie,
Wiewiórka zawsze niewinna
Raz ona nad orzechami
Główkę posępna zachwieje:
"Zginęłam! - krzyknie ze łzami. -
Wiewiórka moja nic nie je".
Ileż się lekarstw użyło!
Trzy razy była w kościele.
Odżyła przecież; odżyło
I mej Korynny wesele.
Za szyję, za pierś wlatywa,
W swywolnej łechcąc igraszce;
Ręka psotniczce życzliwa
Jeszcze ją za to pogłaszce.
Odbywszy chwilę uciechy,
W znajomy leci ustronek,
Łuszczy w lapeczkach orzechy,
Podniósłszy na się ogonek.
Korynna smak jej poduszczy,
Jedwabny trzymane mieszek;
Skoro ta jeden wyłuszczy,
Drugi wnet poda orzeszek.
Po tym dopiero posiłku
Na łóżko pani wskakiwa;
Tu w miłym sobie przychyłku
Na jej wezgłowiu spoczywa.
Wiewiórko! ja ci zazdroszczę;
Lubej używasz pieszczoty!
Próżno się palę i troszczę,
Nic mogę mieć tego, co ty.
Lubej używasz pieszczoty.
Próżno się palę i troszczę:
Nie mogę mieć tego, co ty.
Dotąd chce, natrętka, wlizie;
Wszystko wybaczy Korynna.
Choć i w paluszek ugryzie,
Wiewiórka zawsze niewinna
Raz ona nad orzechami
Główkę posępna zachwieje:
"Zginęłam! - krzyknie ze łzami. -
Wiewiórka moja nic nie je".
Ileż się lekarstw użyło!
Trzy razy była w kościele.
Odżyła przecież; odżyło
I mej Korynny wesele.
Za szyję, za pierś wlatywa,
W swywolnej łechcąc igraszce;
Ręka psotniczce życzliwa
Jeszcze ją za to pogłaszce.
Odbywszy chwilę uciechy,
W znajomy leci ustronek,
Łuszczy w lapeczkach orzechy,
Podniósłszy na się ogonek.
Korynna smak jej poduszczy,
Jedwabny trzymane mieszek;
Skoro ta jeden wyłuszczy,
Drugi wnet poda orzeszek.
Po tym dopiero posiłku
Na łóżko pani wskakiwa;
Tu w miłym sobie przychyłku
Na jej wezgłowiu spoczywa.
Wiewiórko! ja ci zazdroszczę;
Lubej używasz pieszczoty!
Próżno się palę i troszczę,
Nic mogę mieć tego, co ty.
Kniaźnin Franciszek Dionizy Z Anakreonta
Witym z krasnego jacyntu pręcikiem
Coraz mię drobny Kupidynek śmigał,
Bym, już zostawszy jego zwolennikiem,
żywo się dźwigał.
Lecz kiedy chyżo przez doliny biegnę,
Przez piaski, góry, zarosić i głogi,
Wtem lecącego, ani się postrzegne,
Ujadł waż srogi.
Krew się natychmiast dobywając pluszcze.
Do samych nozdrzy serce podskakiwai
Ledwo w tym razie ducha nic wypuszczę,
Tak jad przeszywa.
Aż tu bożeczek z mojej kontent zguby,
Oboim skrzydłem bijać mię po głowie:
"Nie umiesz kochać, uczże się, mój luby!"
Z uśmiechem powie.
Coraz mię drobny Kupidynek śmigał,
Bym, już zostawszy jego zwolennikiem,
żywo się dźwigał.
Lecz kiedy chyżo przez doliny biegnę,
Przez piaski, góry, zarosić i głogi,
Wtem lecącego, ani się postrzegne,
Ujadł waż srogi.
Krew się natychmiast dobywając pluszcze.
Do samych nozdrzy serce podskakiwai
Ledwo w tym razie ducha nic wypuszczę,
Tak jad przeszywa.
Aż tu bożeczek z mojej kontent zguby,
Oboim skrzydłem bijać mię po głowie:
"Nie umiesz kochać, uczże się, mój luby!"
Z uśmiechem powie.
Kniaźnin Franciszek Dionizy Z podróży
Nie potrafiłbym wędrować po świecie,
Czując w mym sercu postrzał od miłości.
Rad bym się zawżdy przy swej bawić mecie,
Gdzie piję nektar wzajemnej czułości.
My to tę tylko znamy tajemnicę,
Co jesteśmy w praktyce.
Za owe przeszłe momenta radosne
Dzień mi tęsknotę i noc każda pędzi.
Nie może uśpić przykrości nieznośne
Ani gwar ptasząt, ani puch łabędzi,
Ani rozr;ywki, ani tańce, ani
Przyjaciele kochani!
Nie wiem, co się to w moim sercu dzieje.
Biedzę się, trapię, i ustawniem smutny.
Nie płonny to jest ogień, co mię grzeje;
Ani mam zapał, widzisz, bałamutny.
Jest to rzetelna miłość, co przyjemnie
Nieci ten płomień we mnie.
Kiedym wyjeżdżał z miłej mi Warszawy,
20 Widziałaś, jakem był strapiony wielce.
Czułem i w Mińsku z tej żałość wyprawy;
Zaświadczą o mym wzdychaniu i Sielce;
I nocleg w pustej przetrwałem Wiśnicy
Na nieznośnej tęsknicy.
Brześć i Terespol widział z podziwieniem,
Jakem się ku mej oświadczał kochance.
Nieraz z miłosnym wydałem się pieniem
I w nudnym Kodniu i w nudnej Rożance.
O tobie wszędy razem na raz nucił,
I dla ciebiem się smucił.
Lecz już niedługo tej dla mnie goryczy:
Za chwil niewiele do nóg ci upadnę.
Już chęć godziny i momenta liczy;
Już się na słowa zdobywa dosadne,
W których pokażę, na stały zadatek,
Wiarę, miłość i statek!
Czując w mym sercu postrzał od miłości.
Rad bym się zawżdy przy swej bawić mecie,
Gdzie piję nektar wzajemnej czułości.
My to tę tylko znamy tajemnicę,
Co jesteśmy w praktyce.
Za owe przeszłe momenta radosne
Dzień mi tęsknotę i noc każda pędzi.
Nie może uśpić przykrości nieznośne
Ani gwar ptasząt, ani puch łabędzi,
Ani rozr;ywki, ani tańce, ani
Przyjaciele kochani!
Nie wiem, co się to w moim sercu dzieje.
Biedzę się, trapię, i ustawniem smutny.
Nie płonny to jest ogień, co mię grzeje;
Ani mam zapał, widzisz, bałamutny.
Jest to rzetelna miłość, co przyjemnie
Nieci ten płomień we mnie.
Kiedym wyjeżdżał z miłej mi Warszawy,
20 Widziałaś, jakem był strapiony wielce.
Czułem i w Mińsku z tej żałość wyprawy;
Zaświadczą o mym wzdychaniu i Sielce;
I nocleg w pustej przetrwałem Wiśnicy
Na nieznośnej tęsknicy.
Brześć i Terespol widział z podziwieniem,
Jakem się ku mej oświadczał kochance.
Nieraz z miłosnym wydałem się pieniem
I w nudnym Kodniu i w nudnej Rożance.
O tobie wszędy razem na raz nucił,
I dla ciebiem się smucił.
Lecz już niedługo tej dla mnie goryczy:
Za chwil niewiele do nóg ci upadnę.
Już chęć godziny i momenta liczy;
Już się na słowa zdobywa dosadne,
W których pokażę, na stały zadatek,
Wiarę, miłość i statek!
Kniaźnin Franciszek Dionizy Zgon Zefira
Zefir w Eliny warkoczu
Miękkie rozgarnia kędziory;
I ognie chwyta z jej oczu
Rozkosznej pełen przekory,
Na ustach i twarzy świeżej
On u niej coraz omdlewa;
A milszej łaknąc kradzieży
Szatę jej nawet podwiewa.
Ja czynie zdrowia ofiarę,
Ja dla niej ginę, umieram,
A za te czułość i wiarę,
Ostrość i wstręty odbieram.
Ach! czegóż serce tu życzy?
Patrz! oto Zefir utonął
Na łonie wdzięków, w słodyczy
Poigrał z ogniem i spłonął.
Miękkie rozgarnia kędziory;
I ognie chwyta z jej oczu
Rozkosznej pełen przekory,
Na ustach i twarzy świeżej
On u niej coraz omdlewa;
A milszej łaknąc kradzieży
Szatę jej nawet podwiewa.
Ja czynie zdrowia ofiarę,
Ja dla niej ginę, umieram,
A za te czułość i wiarę,
Ostrość i wstręty odbieram.
Ach! czegóż serce tu życzy?
Patrz! oto Zefir utonął
Na łonie wdzięków, w słodyczy
Poigrał z ogniem i spłonął.