
Józef
Czechowicz
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Czechowicz Józef o świerszczach
paście się paście w chrzęście połonin
włóczęgi świerszcze śpiewacze
chmura za chmurą góra za górą
za górą goni
zwiastuje rzeczy podwójny urok
tak nic inaczej
deszcz w seledynach drobno zacina
po niedalekimi stoiku
szopa zwalana zgniłe nią krokwie
o słońce z malin oświeć ją okwieć
łuną dwoistych uroków
z tamtego deszczu jeszcze w potoku
pianą przepływa sam szum
a cieniów szprychy za drzewami
wieczór nierychły
wiozą tu po ziół zamszu
malenństwa świerszcze chwila upalna
upalna ale jak ciało
wieźcie ją w śpiewie po gniewnym niebie
pieśń kto wie może czasem uwalnia
Jedyność a tej tak mało
włóczęgi świerszcze śpiewacze
chmura za chmurą góra za górą
za górą goni
zwiastuje rzeczy podwójny urok
tak nic inaczej
deszcz w seledynach drobno zacina
po niedalekimi stoiku
szopa zwalana zgniłe nią krokwie
o słońce z malin oświeć ją okwieć
łuną dwoistych uroków
z tamtego deszczu jeszcze w potoku
pianą przepływa sam szum
a cieniów szprychy za drzewami
wieczór nierychły
wiozą tu po ziół zamszu
malenństwa świerszcze chwila upalna
upalna ale jak ciało
wieźcie ją w śpiewie po gniewnym niebie
pieśń kto wie może czasem uwalnia
Jedyność a tej tak mało
Czechowicz Józef obłoki
obłoki przyjaciele pastuszego świtania
nad wioską biały wionięć u strzech i kalenic
umilknij mokre niebo dosyć modrego grania
obłoki nam ukażą galop i uciszenie
obłoki silą dźwiga spoza namiotów jodeł
bór obalają rdzawy ku wodzie bruzdy szklącej
biją jak cichy werbel powracającoj roty
obłoki czeremchowe chłodne płynne i rącze
obilofei srebmy łopuch na firmamaentów dunaju
chłoną się drą i dzielą i rosną w zakosach
te kamienie bez wagi skądś z fruwających krajów
czy może tuman pyłu po niewidzialnych wozach
obłoki ujrzeć z góry to ujrzeć niw rozłogi
świat z białymi dziurami niby książka we śnie
oazy się iuepofaoiją wtedy szukają drogi
bo oczy plam nie lubią ślepoty ani pleśni
jest droga pod olbrzymim niebem nisko na którym
obłoki obłoki obtobi drogą idzie staruszka tobołek
niesie w ręce ciemnej spracowanej
nad wioską biały wionięć u strzech i kalenic
umilknij mokre niebo dosyć modrego grania
obłoki nam ukażą galop i uciszenie
obłoki silą dźwiga spoza namiotów jodeł
bór obalają rdzawy ku wodzie bruzdy szklącej
biją jak cichy werbel powracającoj roty
obłoki czeremchowe chłodne płynne i rącze
obilofei srebmy łopuch na firmamaentów dunaju
chłoną się drą i dzielą i rosną w zakosach
te kamienie bez wagi skądś z fruwających krajów
czy może tuman pyłu po niewidzialnych wozach
obłoki ujrzeć z góry to ujrzeć niw rozłogi
świat z białymi dziurami niby książka we śnie
oazy się iuepofaoiją wtedy szukają drogi
bo oczy plam nie lubią ślepoty ani pleśni
jest droga pod olbrzymim niebem nisko na którym
obłoki obłoki obtobi drogą idzie staruszka tobołek
niesie w ręce ciemnej spracowanej
Czechowicz Józef Piosenka ze łzam...
Kołysanki
z dalekich okien zmarszczki blasków złotych
na ścianie
próżno tam dosięgać rączką
w dużej książce malowanki
zimowych dni narkotyk
Słowa z żalu
taka piosenka co się w niebo wsączy
ja jednak wierzę
oddaję się wszystkim falom
niech mnie daleko niosą niech nikt nie stoi przy sterze
kołysanki takt ostatni się skończy
w straszliwych burz gwałtowności
Piosenko czemu mnie sprzedajesz
ze słów i pamiętania niemoc
był łańcuch - jam go nie rozciął
nie mogłem siebie przemóc
z dalekich okien zmarszczki blasków złotych
na ścianie
próżno tam dosięgać rączką
w dużej książce malowanki
zimowych dni narkotyk
Słowa z żalu
taka piosenka co się w niebo wsączy
ja jednak wierzę
oddaję się wszystkim falom
niech mnie daleko niosą niech nikt nie stoi przy sterze
kołysanki takt ostatni się skończy
w straszliwych burz gwałtowności
Piosenko czemu mnie sprzedajesz
ze słów i pamiętania niemoc
był łańcuch - jam go nie rozciął
nie mogłem siebie przemóc
Czechowicz Józef pod dworcem głó...
z okien bryzgało blaskiem
królował w niklach bufet
biły pod sufit płaska
fontanny kwiatów kruche
są tam firanki płyną
dają tło cieniom sytych
czy to nocną godziną
czy szronowym przedświtem
alkoholu symfonie
fugi jarzyn i mięsa
ciszej grajcie w agonii
żywy głód nie wałęsa
jeden głód kaszle szczeka
drugi głód palce łamie
na cóż trzeci głód czeka
drżąc we wnęce przy bramie
wielookie zaroste
Twarze głodów człowieczych
to są biedne księżyce
spusfaiszałych wszechrzeczy
dyszą kaszlają w runo
wytartego szalika
mówić wam przez nie runą
mocne twierdze jerycha.