
Józef
Czechowicz
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Czechowicz Józef Emilii - Matce mo...
Matka
Nad Twoją białą mogiłą
białe kwitną życia kwiaty -
O, ileż lat to już było
bez Ciebie - duchu skrzydlaty.
Nad Twoją białą mogiłą,
od lat tylu już zamkniętą,
spokój krąży z dziwną siłą,
z siłą, jak śmierć - niepojętą.
Nad Twoją białą mogiłą
cisza jasna promienieje,
jakby w górę coś wznosiło,
jakby krzepiło nadzieję.
Nad Twoją białą mogiłą
klęknąłem ze swoim smutkiem -
o, jak to dawno już było -
jak się dziś zdaje malutkim.
Nad Twoją białą mogiłą
o Matko - zgasłe Kochanie -
me usta szeptały bezsiłą:
- Daj wieczne odpoczywanie.
Czechowicz Józef Eros i Psyche
na morzach nocy odpływ szumi pianą
jak w szkło w pustkę srebrnawą przenika poranek
chce wydobyć z topieli dom mój miasto wzgórza
słaby i bardzo szary próżno skrzydła trudzi
mimo że świt z mórz nocy świat się nie wynurza
z zorzy bez horyzontu głosy dwojga ludzi
słowa toczcie się do niej
powiedzcie znowu
serce myśl
miłuję
wracajcie jego słowa wonne
szepnijcie mu ode mnie to samo
miłuję
jedno to jest od wieków
głód zagłada i ty
jedno to jest od wieków
głód zagłada i ty
wiatr wieje z siwej nicości
świt nieznany ma zimny oddech
aleś ty jak woda rzeźwiąca
a my razem jak miecz i dłoń
płaczę
miłość smutek wspólne to drzewo
jak chmura i grzmot
pod ręką czuję twe serce
smuci się równie
oczy ci łzami zaszły
wargi drżą tak skrzydła złamane trzepocą
to ból nie smutek
nie myśl
bo może dlatego płaczę
żeś nie widział nigdy moich łez
nie słuchaj serca
bo może goniłem ku tobie z prędkości miłowania
zmęczyło się
zapomnij o przeszłych i przyszłych
opuść błyskawice szalone
cóż że gwiazdę na której się unosimy
niebo uroni wkrótce
zapomnienie to ty
ty jesteś przy mnie
więc nie czeka mnie nic i nie żegna przede mną ni za mną
ty wieczność
głębiej szerzej
niż sądzisz
jesteś sprzed sił
które czas wydarły z łona bogów
mocna
miłuję
miłuję
na morzach nocy odpływ szumi pianą
jak w szkło w pustkę srebrnawą przenika poranek
szarość stoi na lądach beznadziejną ścianą
ziemia drży chce otrząsnąć się z tej tępej krzywdy
po coś słuchał człowieku
rozmowa dwojga zgasła w konstelacjach sekund
mogłoby nie być jej nigdy
obawa w psiej skórze zawładnęła moim psyche
zacząłem bać się samego siebie
nie chcę być obcy
dla samego siebie
chcę na zawsze siebie rozumieć
i pożądać Psyche
błagać siebie rozpocząłem we wtorek
błagałem aż do Dziennika
później przestałem błagać
zacząłem płakać
nie poskutkowało
usnąłem i spałem
śniła mi się czerń
nostalgiczna czerń i nic poza nią
a gdy się obudziłem nie było strachu
i nie było Psyche...
jak w szkło w pustkę srebrnawą przenika poranek
chce wydobyć z topieli dom mój miasto wzgórza
słaby i bardzo szary próżno skrzydła trudzi
mimo że świt z mórz nocy świat się nie wynurza
z zorzy bez horyzontu głosy dwojga ludzi
słowa toczcie się do niej
powiedzcie znowu
serce myśl
miłuję
wracajcie jego słowa wonne
szepnijcie mu ode mnie to samo
miłuję
jedno to jest od wieków
głód zagłada i ty
jedno to jest od wieków
głód zagłada i ty
wiatr wieje z siwej nicości
świt nieznany ma zimny oddech
aleś ty jak woda rzeźwiąca
a my razem jak miecz i dłoń
płaczę
miłość smutek wspólne to drzewo
jak chmura i grzmot
pod ręką czuję twe serce
smuci się równie
oczy ci łzami zaszły
wargi drżą tak skrzydła złamane trzepocą
to ból nie smutek
nie myśl
bo może dlatego płaczę
żeś nie widział nigdy moich łez
nie słuchaj serca
bo może goniłem ku tobie z prędkości miłowania
zmęczyło się
zapomnij o przeszłych i przyszłych
opuść błyskawice szalone
cóż że gwiazdę na której się unosimy
niebo uroni wkrótce
zapomnienie to ty
ty jesteś przy mnie
więc nie czeka mnie nic i nie żegna przede mną ni za mną
ty wieczność
głębiej szerzej
niż sądzisz
jesteś sprzed sił
które czas wydarły z łona bogów
mocna
miłuję
miłuję
na morzach nocy odpływ szumi pianą
jak w szkło w pustkę srebrnawą przenika poranek
szarość stoi na lądach beznadziejną ścianą
ziemia drży chce otrząsnąć się z tej tępej krzywdy
po coś słuchał człowieku
rozmowa dwojga zgasła w konstelacjach sekund
mogłoby nie być jej nigdy
obawa w psiej skórze zawładnęła moim psyche
zacząłem bać się samego siebie
nie chcę być obcy
dla samego siebie
chcę na zawsze siebie rozumieć
i pożądać Psyche
błagać siebie rozpocząłem we wtorek
błagałem aż do Dziennika
później przestałem błagać
zacząłem płakać
nie poskutkowało
usnąłem i spałem
śniła mi się czerń
nostalgiczna czerń i nic poza nią
a gdy się obudziłem nie było strachu
i nie było Psyche...
Czechowicz Józef Miłość
przedświt się czule czołgał
przez mroczne puszcze i chaszcze
noc przed nim płynęła wołgą
górą krążyła jak jastrząb
u dróg ciemnych z niebem twarzą w twarz
chaty tłoczyły się w ciżbie
miłość bez gwiazd
miłość tlała po izbach
usta spadają na usta młotem
mocno ciemność sprzęga
pierwsze uściski młode
nieskończoną wstęgą
ciało się ciałem nakrywa
pachnącym świeżą śliwą
ramiona w gorącej przestrzeni
zamykają się ciemnym pierścieniem
tapczan twardy zgrzany jak rola
orzą chyże lemiesze kolan
aż zamiast pszenic wschodzących i żyt
zaszemrze srebrem świt
zastuka do okien biało
podnieść oczy spojrzeć z uśmiechem
to kwitnącej czereśni gałąź
zgięła się pod strzechę
przez mroczne puszcze i chaszcze
noc przed nim płynęła wołgą
górą krążyła jak jastrząb
u dróg ciemnych z niebem twarzą w twarz
chaty tłoczyły się w ciżbie
miłość bez gwiazd
miłość tlała po izbach
usta spadają na usta młotem
mocno ciemność sprzęga
pierwsze uściski młode
nieskończoną wstęgą
ciało się ciałem nakrywa
pachnącym świeżą śliwą
ramiona w gorącej przestrzeni
zamykają się ciemnym pierścieniem
tapczan twardy zgrzany jak rola
orzą chyże lemiesze kolan
aż zamiast pszenic wschodzących i żyt
zaszemrze srebrem świt
zastuka do okien biało
podnieść oczy spojrzeć z uśmiechem
to kwitnącej czereśni gałąź
zgięła się pod strzechę
Czechowicz Józef Urywki z podarteg...
zaplecione ramiona...
walka ogromnych żądz...
a noc błyskiem gromów patrzy w nas pochmurna
a w domu zrąb - uderza młot fali jeziornej
ponad świat ponad gromy burzę i nad ciebie
rozszerza się jak tuman rozkosz przeogromna
i gdy ja się na twoich biódr łodzi kolebię
w domu szczęście króluje dusza ma bezdomna...
walka ogromnych żądz...
a noc błyskiem gromów patrzy w nas pochmurna
a w domu zrąb - uderza młot fali jeziornej
ponad świat ponad gromy burzę i nad ciebie
rozszerza się jak tuman rozkosz przeogromna
i gdy ja się na twoich biódr łodzi kolebię
w domu szczęście króluje dusza ma bezdomna...