
Franciszek Dionizy
Kniaźnin
1970-01-01 - 1970-01-01
Sortuj według:
Kniaźnin Franciszek Dionizy Dolegliwość
Płoche świata koleje
Tylko umysł trudzą:
Płonne znowu nadzieje
Tylko serce łudzą.
w takiej niestałości
Opak wszystko idzie;
Skryję się w samotności,
Gwoli mojej bidzie.
Tu myśli dolegliwe
Dla siebie odkrywam;
Tu me uczucia tkliwe
Dla siebie opiewam.
Nie zna mojej nikt rany,
Którą leczę łzami:
Same niech głuche ściany
Będą jej świadkami.
Miła samotność zda się,
Lecz razem i nudzi.
Umysł otucha pasie,
Niedola go trudzi.
Na los oporny w smutku
żal każe narzekać;
Ufność lepszego skutku
Znowu radzi czekać
Albo w mym umartwieniu
Łzy po twarzy leję;
Albo w cichym milczeniu
Rozważam nadzieję.
Łzy do żalu potrzebne
Folgę mi sprawują;
Nadzieje znów podchlebne
Gorżki los cukrują.
Wyrok przeciwny nieba
Okrutnie mię boli.
Cóż mam czynić? potrzeba
Boskiej ulec woli.
Fortuna, co mię smuci,
Może też pocieszy:
Może promyk swój rzuci
I radość przyśpieszy.
Może zbyt ostre głogi
W róże się odzieją;
A pomyślną żal srogi
Zgładzi się koleją.
Serce niechaj roztropne
Ból ponosi cicho:
Może wzdy swego. dopnę,
Jak przeminie licho.
Tylko umysł trudzą:
Płonne znowu nadzieje
Tylko serce łudzą.
w takiej niestałości
Opak wszystko idzie;
Skryję się w samotności,
Gwoli mojej bidzie.
Tu myśli dolegliwe
Dla siebie odkrywam;
Tu me uczucia tkliwe
Dla siebie opiewam.
Nie zna mojej nikt rany,
Którą leczę łzami:
Same niech głuche ściany
Będą jej świadkami.
Miła samotność zda się,
Lecz razem i nudzi.
Umysł otucha pasie,
Niedola go trudzi.
Na los oporny w smutku
żal każe narzekać;
Ufność lepszego skutku
Znowu radzi czekać
Albo w mym umartwieniu
Łzy po twarzy leję;
Albo w cichym milczeniu
Rozważam nadzieję.
Łzy do żalu potrzebne
Folgę mi sprawują;
Nadzieje znów podchlebne
Gorżki los cukrują.
Wyrok przeciwny nieba
Okrutnie mię boli.
Cóż mam czynić? potrzeba
Boskiej ulec woli.
Fortuna, co mię smuci,
Może też pocieszy:
Może promyk swój rzuci
I radość przyśpieszy.
Może zbyt ostre głogi
W róże się odzieją;
A pomyślną żal srogi
Zgładzi się koleją.
Serce niechaj roztropne
Ból ponosi cicho:
Może wzdy swego. dopnę,
Jak przeminie licho.
Kniaźnin Franciszek Dionizy Dwie gałązki
Gałązki - jedna z jesionu,
A druga z pięknego klonu -
Rzucone jakaś przygodą,
Płynęły wodą.
Dalekie od swej rodziny,
Przez obce błądząc krainy,
W silniejszym coraz wód zbiegu
Chybiały brzegu.
Na próżno stan ich sierocy
W złej toni szukał pomocy!
Z twardych skał a głuchej kniei
Nie masz nadziei!
Z posłusznym one milczeniem
Szły za mruczącym strumieniem:
Pędził je coraz wart chyży
Dalej a niżej.
Przemijały się czas długi,
Nie wiedząc jedna o drugiej,
Aż jakoś zbliżył nurt wąski
Obie Gałązki.
Szczęśliwy, komu dozwoli
Bóg towarzysza w zlej doli!
Płynących obok Gałązek
Ujął mię związek.
Alić coś wodę zamąci.
Jedna z nich drugą potrąci:
Poszły od siebie zwrócone
W przeciwną stronę.
żal mię ogarnął niemały,
Gdy się z osobna puszczały
Na powódź rzeki szeroką
I toń głęboką.
Z smutkiem zdały się obracać
I niby z gniewem, odwracać:
To bliżej siebie, to dalej
Szły podług fali.
Wtem Zefir, sprawca pogody,
Jął głaskać błękitne wody
I tchem łagodnym ku sobie
Nakłaniać obie.
Gdy na to tkliwie patrzyłem;
"Złączcie się z sobą - mówiłem -
Póki dmą wieje życzliwa
I was przyzywa!"
Aż tu kamień wśrzod powodzi
Spółce Gałązek przeszkodzi:
Znów je od siebie z daleka
Uniesie rzeka.
Na koniec jedna przy lasku.
Druga zostanie na piasku:
Ta uschła, a tamtą mamie
Splątały tamie.
A druga z pięknego klonu -
Rzucone jakaś przygodą,
Płynęły wodą.
Dalekie od swej rodziny,
Przez obce błądząc krainy,
W silniejszym coraz wód zbiegu
Chybiały brzegu.
Na próżno stan ich sierocy
W złej toni szukał pomocy!
Z twardych skał a głuchej kniei
Nie masz nadziei!
Z posłusznym one milczeniem
Szły za mruczącym strumieniem:
Pędził je coraz wart chyży
Dalej a niżej.
Przemijały się czas długi,
Nie wiedząc jedna o drugiej,
Aż jakoś zbliżył nurt wąski
Obie Gałązki.
Szczęśliwy, komu dozwoli
Bóg towarzysza w zlej doli!
Płynących obok Gałązek
Ujął mię związek.
Alić coś wodę zamąci.
Jedna z nich drugą potrąci:
Poszły od siebie zwrócone
W przeciwną stronę.
żal mię ogarnął niemały,
Gdy się z osobna puszczały
Na powódź rzeki szeroką
I toń głęboką.
Z smutkiem zdały się obracać
I niby z gniewem, odwracać:
To bliżej siebie, to dalej
Szły podług fali.
Wtem Zefir, sprawca pogody,
Jął głaskać błękitne wody
I tchem łagodnym ku sobie
Nakłaniać obie.
Gdy na to tkliwie patrzyłem;
"Złączcie się z sobą - mówiłem -
Póki dmą wieje życzliwa
I was przyzywa!"
Aż tu kamień wśrzod powodzi
Spółce Gałązek przeszkodzi:
Znów je od siebie z daleka
Uniesie rzeka.
Na koniec jedna przy lasku.
Druga zostanie na piasku:
Ta uschła, a tamtą mamie
Splątały tamie.
Kniaźnin Franciszek Dionizy Erotykon
Jest, co mię głaszcze i rani,
Z czym się moja tkliwoii kryje:
Jest chętnego serca pani...
Miło mi dla niej, że żyję!
Jest, co za sobą iść radzi:
Jest tajemna jakaś droga,
Po której umysł prowadzi
Lubość, nadzieja i trwoga.
Jest mi coś boskim obrazem,
Co wznosi duszę i zniża,
Co mit wstrąca i co razem
Ku temu bóstwu przybliżał
Miłość jest moim ołtarzem,
Na którym luba kwieć bierze:
Wonny dla niej ogień zarzem,
Dla niej świat cały w ofierze.
Precz mi pędzel, precz i dłoto!
Chełpi się sztuka daremnie.
Droższa tkliwemu nad złoto,
Piękniejsza ona jest we mnie.
Dla niej samotność jest miła.
Tu mej duszy rozrzewnienie,
Za nią swe myśli przesyła
I hasło serca, westchnienie!
Jej szukają moje oczy;
Dla niej mego pilność ucha;
Słońce mi dla niej dzień toczy;
Bawi księżyccm noc głucha.
Jej różami płonie zorza,
Siejąc po wodach promienie;
Taka niegdyś wyszła z morza
Uszczęśliwić przyrodzenie.
Gdy ranek wdzięczy niebiosa,
Rzewliwe dla niej łzy leje.
Słodkie to łzy, jak ta rosa,
Którą łąk krasa świetnieje!
Ona dla mnie krzakiem róży,
Choć ta w ciernie uzbrojona,
Choć się straż pączka nasroży,
Nadzieja w listkach zielona.
Niechaj gardzi, niechaj stroni,
Niechaj się z oczu wydziera:
Myśl ją moja wszędzie zgoni.
Serce jej wdzięki zawiera.
Już ten uśmiech nie odbieży,
Co słodkie sprawił zajęcie:
Zawsze zwrotny, zawsze świeży,
Lube coraz wznawia tknięcie.
Niech schnę i padam w mgłę ciemną,
W której gorączka urn grzebie!
Ona we mgle jest przede mną;
Myśl moja: "gorę dla ciebie!"
Smuci mię ona i cieszy;
Dla niej me rany roztwicram:
Niech i zgon życia przy śpieszy;
Dla mego bóstwa umieram.
Z czym się moja tkliwoii kryje:
Jest chętnego serca pani...
Miło mi dla niej, że żyję!
Jest, co za sobą iść radzi:
Jest tajemna jakaś droga,
Po której umysł prowadzi
Lubość, nadzieja i trwoga.
Jest mi coś boskim obrazem,
Co wznosi duszę i zniża,
Co mit wstrąca i co razem
Ku temu bóstwu przybliżał
Miłość jest moim ołtarzem,
Na którym luba kwieć bierze:
Wonny dla niej ogień zarzem,
Dla niej świat cały w ofierze.
Precz mi pędzel, precz i dłoto!
Chełpi się sztuka daremnie.
Droższa tkliwemu nad złoto,
Piękniejsza ona jest we mnie.
Dla niej samotność jest miła.
Tu mej duszy rozrzewnienie,
Za nią swe myśli przesyła
I hasło serca, westchnienie!
Jej szukają moje oczy;
Dla niej mego pilność ucha;
Słońce mi dla niej dzień toczy;
Bawi księżyccm noc głucha.
Jej różami płonie zorza,
Siejąc po wodach promienie;
Taka niegdyś wyszła z morza
Uszczęśliwić przyrodzenie.
Gdy ranek wdzięczy niebiosa,
Rzewliwe dla niej łzy leje.
Słodkie to łzy, jak ta rosa,
Którą łąk krasa świetnieje!
Ona dla mnie krzakiem róży,
Choć ta w ciernie uzbrojona,
Choć się straż pączka nasroży,
Nadzieja w listkach zielona.
Niechaj gardzi, niechaj stroni,
Niechaj się z oczu wydziera:
Myśl ją moja wszędzie zgoni.
Serce jej wdzięki zawiera.
Już ten uśmiech nie odbieży,
Co słodkie sprawił zajęcie:
Zawsze zwrotny, zawsze świeży,
Lube coraz wznawia tknięcie.
Niech schnę i padam w mgłę ciemną,
W której gorączka urn grzebie!
Ona we mgle jest przede mną;
Myśl moja: "gorę dla ciebie!"
Smuci mię ona i cieszy;
Dla niej me rany roztwicram:
Niech i zgon życia przy śpieszy;
Dla mego bóstwa umieram.
Kniaźnin Franciszek Dionizy Góra w połogu
Wieku płodnego w cuda i dziwy,
Mówią, że Babia tak się wzdęła Góra,
Iż wszelki na świecie duch żywy,
I cała nawet zlękła się natura.
Strasznego nazbyt coś miała porodzić.
Gdy już pocięła pora nadchodzić,
Ogromnym stękiem swe wzniecała bole.
Wstrzęsły się lasy i pobliskie role;
Uwięzły w swych brzegach rzeki.
Wszystkie pagórki, wszystkie okolice
Zważają na tak dziwną tajemnicę!
Nic było jeszcze tego nigdy przed wieki.
Wszyscy i ze wsi, i z miasta,
Tak mężczyzna, jak niewiasta,
Zbiegli się na ten widok i z daleka,
Co z niej wyniknie, każdy patrząc czeka;
Rzecz bowiem nowa i cud, daj go Bogu,
Góra w połogu!
Wszyscy w zdumieniu mówił: obaczemyż,
Cóż to tak ogromne brzemię
Wyda za cudo na ziemie!
Aż tu wtem drobna wypadnie mysz.
Przypowieść owa często prawdziwa
Daje się poznać z tej Góry,
że z wielkiej zazwyczaj chmury
Mały deszcz bywa.
Mówią, że Babia tak się wzdęła Góra,
Iż wszelki na świecie duch żywy,
I cała nawet zlękła się natura.
Strasznego nazbyt coś miała porodzić.
Gdy już pocięła pora nadchodzić,
Ogromnym stękiem swe wzniecała bole.
Wstrzęsły się lasy i pobliskie role;
Uwięzły w swych brzegach rzeki.
Wszystkie pagórki, wszystkie okolice
Zważają na tak dziwną tajemnicę!
Nic było jeszcze tego nigdy przed wieki.
Wszyscy i ze wsi, i z miasta,
Tak mężczyzna, jak niewiasta,
Zbiegli się na ten widok i z daleka,
Co z niej wyniknie, każdy patrząc czeka;
Rzecz bowiem nowa i cud, daj go Bogu,
Góra w połogu!
Wszyscy w zdumieniu mówił: obaczemyż,
Cóż to tak ogromne brzemię
Wyda za cudo na ziemie!
Aż tu wtem drobna wypadnie mysz.
Przypowieść owa często prawdziwa
Daje się poznać z tej Góry,
że z wielkiej zazwyczaj chmury
Mały deszcz bywa.