
Andrzej
Bursa
1970-01-01 - 1970-01-01
Bursa Andrzej
Pożegnanie z psem
Na szept mój wielki łeb się poruszył.
No cóż, mój drogi - bieda.
Przykro mi bardzo, ale brak funduszów.
Trzeba cię sprzedać.
Już nie będę pod przewodem twoich czujnych uszu
Brnął w puszcz matecznikacz, wykrotach.
Nie będzie już puszczy,
Będzie park Jordana - pełen błota.
Ach, jakie ty miałeś skoki i susy,
Jak szczałeś z łapy triumfalnym zadarciem,
Wiatr płoszyłeś ogona białym pióropuszem.
Ale trudno, nie ma żarcia.
Ty dużo potrzebujesz, to wiadomo.
U mnie zawsze tragedia z groszem,
Zresztą straszy kłopot był w domu:
Już pożarłeś czterech listonoszy.
No, chodź tu, chodź, jaki pobłysk wilczy
Czołga się ukradkiem w twoich ślepiach.
Gdyby moi przyjaciele umieli tak inteligentnie milczeć,
Toby było mi o wiele lepiej.
Idź już leżeć. Nie warto płakać.
W życiu gorsze udręki będą jeszcze.
Ja kochałem nie odkryte nasze szlaki
I zmierzwioną sierść pachnącą deszczem.
No cóż, mój drogi - bieda.
Przykro mi bardzo, ale brak funduszów.
Trzeba cię sprzedać.
Już nie będę pod przewodem twoich czujnych uszu
Brnął w puszcz matecznikacz, wykrotach.
Nie będzie już puszczy,
Będzie park Jordana - pełen błota.
Ach, jakie ty miałeś skoki i susy,
Jak szczałeś z łapy triumfalnym zadarciem,
Wiatr płoszyłeś ogona białym pióropuszem.
Ale trudno, nie ma żarcia.
Ty dużo potrzebujesz, to wiadomo.
U mnie zawsze tragedia z groszem,
Zresztą straszy kłopot był w domu:
Już pożarłeś czterech listonoszy.
No, chodź tu, chodź, jaki pobłysk wilczy
Czołga się ukradkiem w twoich ślepiach.
Gdyby moi przyjaciele umieli tak inteligentnie milczeć,
Toby było mi o wiele lepiej.
Idź już leżeć. Nie warto płakać.
W życiu gorsze udręki będą jeszcze.
Ja kochałem nie odkryte nasze szlaki
I zmierzwioną sierść pachnącą deszczem.