Stolat.pl

Wiersze znanych

Sortuj według:

Baudelaire Charles Pierre Staruszeczki

W odwiecznych stolic świata błędnik wężowaty,
Gdzie wszystko, nawet groza, w zachwyt się przemienia,
Melancholia fatalna pędzi mnie na czaty,
Śledzić dziwne, zawiędłe, ""czarowne stworzenia.

Te monstra roztrzęsione to niegdyś kobiety,
Eponina czy Lais! Kochajmy je przecie!
Wszak duch ludzki ożywia jeszcze te szkielety.
W swych dziurawych spódnicach wciąż pełzną po świecie,

Na srogim wichrze w lekkich tkaninach zziębnięte
Drżą, gdy obok nich pędzą z hukiem omnibusy,
Przyciskają do boku jak relikwie święte
Woreczki wyszywane w kwiaty lub rebusy.

To biegną sztywnym truchtem - zupełne laleczki,
To wloką się powolnym rannych zwierząt ruchem
Lub tańczą, nie chcąc tańczyć - żałosne dzwoneczki,
Gdy je cięgnie okrutny Demon! W ciele kruchem

Mają wzrok, co jak świder w głąb duszy się wkręca,
Oczy lśniące jak nocą czarne topieliska.
Ich źrenica, jak boska źrenica dziewczęca,
Dziwi się i uśmiecha temu, co połyska.

Widzieliście, jak często są staruszek trumny
Prawie takie maleńkie jak trumienki dzieci?
To symbol - ręką śmierci stworzony rozumnej -
Symbol dziwaczny, władny, za którym myśl leci.

Kiedy takie widziadło wątłe nieskończenie
Widzę wśród rojowiska wielkiego Paryża,
Zawsze mi się wydaje, że kruche stworzenie
Do swej nowej kołyski powoli się zbliża.

Czasem też, geometrii rozważając prawa,
Mierząc okiem tych członków niezgodną budowę,
Myślę, jakże to skrzynki stolarz powykrawa,
By do tych ciał zamknięcia stały się gotowe.

- Te oczy to bezdenne gorzkich łez cysterny,
Tygle, gdzie płynne złoto ścięła chłodów siła,
Te dziwne oczy mają czar wielki, niezmierny
Dla tych, których Niedola piersią wykarmiła!

II

Z Frascati zakochana Westy służebnica,
Talii kapłanka, której znał imię - niestety!
Jedynie zmarły sufler ta sławna wietrznica,
Znana niegdyś w Tivoli parkach - te kobiety

Wszystkie mnie upajają! Lecz pomiędzy niemi
Są takie, którym miodu cierpienia potrzeba.
Te rzekły Poświęceniu rwąc się wzwyż od ziemi:
"Potężny Hipogryfie, nieś mię aż do nieba!"

Jedna z nich przez ojczyznę dana poniewierce,
Na drugą mąż jej zwalił ciężkie bólu brzemię,
Inną - Madonnę - dziecko pchnęło sztyletem w serce.
Ich łzy, jak wielka rzeka, zalałyby ziemię!

III

Ach, jak często staruszki śledziłem z uboczy!
Jedna z nich o tej porze, gdy słońce zapada
I po niebie jak z rany krwi koralem broczy,
Zamyślona siedziała na ławce, tak rada

Posłuchać tej muzyki wojskowej, co spiżem
Wstrząsa cicho stojące naszych parków drzewa,
W złoty wieczór bić sercom każe tętnem chyżem
I nieco bohaterstwa w serca mieszczan wlewa.

Staruszka śpiew chłonęła wojenny, ochoczy -
Prosta jeszcze i dumna, w żołnierskiej postawie,
Jak stary orzeł czasem otwierając oczy,
A czołem marmurowym budząc myśl o sławie!

IV

Tak kroczycie bez skargi, niczym nie ugięte,
Każda z was w miast chaosie żywych zagubiona,
Wy, matki boleściwe, kurtyzany, święte,
Których świat niegdyś sławne powtarzał imiona.

Was, coście były wdziękiem, coście były chwałą,
Nikt nie zna! Bezczelnego tylko pijanicy
Usłyszycie szyderczą zaczepkę zuchwałą
Albo zelży was dziecko spodlone ulicy.

Wstydzące się istnienia, pokurczone cienie,
Idziecie chyłkiem, zgięte, bojąc się wszystkiego,
I nikt was nie pozdrawia (dziwne przeznaczenie!),
Szczątki ludzkie, do życia dojrzałe wiecznego!

Ale ja, co z oddali patrzę na was tkliwe,
Trwożnym okiem niepewne wasze śledząc kroki,
Jakbym ojcem był waszym, o szczególny dziwie!
Nie wiecie, jak rozkoszy doznaję głębokiej:

Pierwszych wzruszeń rozkwity znów przeżywam z wami,
Widzę wszystkich dni waszych mroki i promienie,
Po stokroć żyję, żyjąc waszymi błędami,
Cnoty wasze w mej duszy rozlewają lśnienie!

Szczątki! Rodzino moja! Dusz pokrewny świecie!
Co wieczora na wieki bądź mi pozdrowiony!
Osiemdziesięcioletnie Ewy, gdzież będziecie
Jutro, gdy na was spadną straszne Boga szpony?
więcej

Baczyński Krzysztof Kamil Dokąd to jeszcze...

Dokąd to jeszcze? Ten cień stoi we mnie
Jak obraz wieczny mego zatracenia,
Rdzewieje tarcza i gorzknieje ziemia
Pod zamyśleniem moim obosiecznym.
O, bo ja jestem mieczem krzywdy wszelkiej
Przez moje ręce wyciągnięte we śnie
Wędrują grzechy jak milczące węże
I wytryskają z palców jako pieśni.
I czego dotknę to się łzą pokryje
Jakoby rosą, tylko, że tak słoną,
że się nie pięścią - całą ziemią biję
W pierś, której nigdy win nie odpuszczono.
O, bo i jakże odpuścić, że człowiek
Zapomniał głosu mówiąc w bożej mowie

I gdzie postąpię pęknie mi pod stopą
Ostatni kamień, a dalej już ciemność
I jestem jak ten pierwszy człowiek po potopie
Który zawinił. Więc wtedy nade mną
Też blasku nie ma i w dłoni mi próżno
Jakby z niej krzyż wyjęto i włożono topór
i jestem duszą smutku po ciałach podróżną
I jestem sam i ziemi twardy opór.

O, żeby chwila jedna dzban by dano
Ze zdrojem chłodnym, żeby klątwę zdjęto
I żeby serce - sercem, a nie raną,
I żeby droga choć w konaniu - świętą
I niebo mnie nie skrywa jak ziemi powieka
I śniegu nawet nie ma, który mnie pokryje
Tylko jak głosy łzami po omacku ryję
Jak cień, jak cień strudzony, co zgubił człowieka.
więcej

Baczyński Krzysztof Kamil * * * [Ten wiersz...

I

Ten wiersz jak śmierć jest smutny
i obojętny jak śmierć.
Szare koty pod światło puszą ostrą sierść.
żółty lament ulicy, gdzie nie chodzi nikt.
Bije trwoga żaglami o codzienność szyb.

II

Niebo blaknie za każdym krokiem. Ogień
wydzwania łuny, a wesołe ptaki
są pożegnaniem moim z ludźmi i bogiem.
Ślepnę, tracę drogi, chodzę torem rakiet.

A więc jesień. Dymi miasto, ptaki płyną na ukos,
liście opadłe z czerwonych kominów fabryk.
Po ulicy chodzą umarli, leżą skrzydła oderwane krukom,
czeka powóz i w drzwiach martwy lokaj z kandelabrem.

Wojaż toczy powoli drogi wysokich kasztanów.
Upływam w jesień mniejszy z każdym krokiem,
w pola zasianych zjaw, w kolumny martwych peanów,
w obojętność - mijanych - okien.

Gdzie powóz drogą odpływa? Szelestem dymi bruk.
O, najsmutniejsza jesieni, w zamęcie znaków i elips
nad pieśnią kołujesz jak kruk.

Jak miłość powierzoną dwóm życiom - rozdzielić?
więcej

Baczyński Krzysztof Kamil Piosenka

Wprost, na przełaj, przez pola zardzewiałe zmierzchem
pojedziemy w głąb nocy, smutni Don Kiszoci,
po to tylko, by kiedyś (może w baśni progu)
rozerwał nam świadomość zabłąkany pocisk

Nasze istnienie cierpkie jest, na pół przytomne,
czekające na nowość - nastanie nieznane.
Lękiem w noc wyczekiwań serce pięścią bije,
nie wie, czy błądzić dalej, czy czekać na ranek.


Wiatraki rozszalałych, wirujących myśli
drą nam jaźnie purpurą, powstających godzin.
Los nasz tętni, za słońca ukryty zachodem,
zbudzi się może szczęściem w jutrzni słońc narodzin.


Szczęścia jest tylko tyle, ile go wymarzysz,
kiedy ręce ugrzęzną ci palcami w błocie.
Ty!... pamiętaj o baśni, co cię kiedyś zbawi,
lecz nie walcz o nią z ludźmi, smutny Don Kiszocie.
więcej
Wykonanie: SI2.pl
Jak prawie wszystkie strony internetowe również i nasza korzysta z plików cookie. Zapoznaj się z regulaminem, aby dowiedzieć się więcej. Akceptuję