Wiersze znanych
Sortuj według:
Czartoryski Adam Jerzy Duża klatka
Wpadł jej w oko, macho męski,
dumna twarz i wzrok zwycięski,
w biodrach wąski ... Za to klatka!
Och! Zadrżała, jak dzierlatka ...
Biuścik zaczął jej falować
i ... natychmiast chce spróbować.
Przywabiła go do siebie,
już ... za moment będzie w niebie ...
Piersi czują dotyk klatki,
dreszczyk ją przebiega rzadki ...
Nagle gasną jej zapały ...
Klatka duża ... ptaszek mały.
Wbrew poglądom widzę czystą
prawdę taką oczywistą:
w tym nie cały jest ambaras,
żeby dwoje chciało naraz.
dumna twarz i wzrok zwycięski,
w biodrach wąski ... Za to klatka!
Och! Zadrżała, jak dzierlatka ...
Biuścik zaczął jej falować
i ... natychmiast chce spróbować.
Przywabiła go do siebie,
już ... za moment będzie w niebie ...
Piersi czują dotyk klatki,
dreszczyk ją przebiega rzadki ...
Nagle gasną jej zapały ...
Klatka duża ... ptaszek mały.
Wbrew poglądom widzę czystą
prawdę taką oczywistą:
w tym nie cały jest ambaras,
żeby dwoje chciało naraz.
Czartoryski Adam Jerzy Rozmowy
Ciągle do siebie nam daleko,
więc rozmawiamy. A rozmowy
snem nam zamyka nocy wieko.
Jak zachód słońca dzień zimowy.
Tęsknota z rozmów tych nie znika.
Od lat rozmowom nie ma końca,
a każda każdy dzień zamyka.
Jak dzień zimowy zachód słońca.
Wciąż zaprzątają serce, głowę.
Kończymy je miłymi słowy,
żegnamy w dniu naszą rozmowę.
Jak zachód słońca dzień zimowy.
Dziś też słowami sie żywiła .
Choć każde z nas jak jej obrońca,
noc znów rozmowę nam skończyła.
Jak dzień zimowy zachód słońca.
Czy nas rozmowa kiedyś złączy
jak pasujące dwie połowy ?
Czy wraz ze zmrokiem się zakończy. . .
Jak zachód słońca w dzień zimowy.
więc rozmawiamy. A rozmowy
snem nam zamyka nocy wieko.
Jak zachód słońca dzień zimowy.
Tęsknota z rozmów tych nie znika.
Od lat rozmowom nie ma końca,
a każda każdy dzień zamyka.
Jak dzień zimowy zachód słońca.
Wciąż zaprzątają serce, głowę.
Kończymy je miłymi słowy,
żegnamy w dniu naszą rozmowę.
Jak zachód słońca dzień zimowy.
Dziś też słowami sie żywiła .
Choć każde z nas jak jej obrońca,
noc znów rozmowę nam skończyła.
Jak dzień zimowy zachód słońca.
Czy nas rozmowa kiedyś złączy
jak pasujące dwie połowy ?
Czy wraz ze zmrokiem się zakończy. . .
Jak zachód słońca w dzień zimowy.
Czechowicz Józef w boju
przez mokre oka sieci horyzont
padało są chmury i obłoki szrapneli
po ulewie dzień świeci ryzo
burzy podjudza zblakłą zieleń
młodziku a tobie żal że wsparty o koło jaszcza
chorąży zamknął powieki
książka o to jest złote widmo zbłąkanym w bitwie u rzeki
każdy ją strzał zaprzepaszcza
młodziku widzisz bój ale tak jakoś płasko
strzelają broczą biegną krzyczą
pocisków ptactwo
nad okolicą
w grzmocie bliskiej baterii opada za liściem liść
na hełmy na niski okop
kto piosnki nuci po cichu odgania o śmierci mysi
to ważne gdy spotka się ją oko w oko
nie myśleć jezu nie myśleć
a dobrze to utonie
w przypominaniu wizyj które się nie wyśniły
pierwsza pod białym portykiem pałacu pałac plonie
dziewczęta w nimbach zarzynają łabędzia srebrem pity
druga skrzypce świergocą ze strun czterech do słońca
wysnuwa się jasność w nitkach samogłos je potrąca
muzyka parzy pod sercem jak kula
w trzeciej wizji mocarze stanęli na planetach
stanęli globy w krzepkie ujęli ręce
rzucił planetą on zamierzyła się i kobieta
przez chmurę
otchłań pociskiem spruła
spłosz wizje wypłyń z tej przędzy
uważaj odstrzał przelot granat uderza tuż
i oddudnilo w gruncie i ziemia nagle w górę
płomienie klaszczą w powietrzu pionowymi deskami z róż
i już nic więcej
padało są chmury i obłoki szrapneli
po ulewie dzień świeci ryzo
burzy podjudza zblakłą zieleń
młodziku a tobie żal że wsparty o koło jaszcza
chorąży zamknął powieki
książka o to jest złote widmo zbłąkanym w bitwie u rzeki
każdy ją strzał zaprzepaszcza
młodziku widzisz bój ale tak jakoś płasko
strzelają broczą biegną krzyczą
pocisków ptactwo
nad okolicą
w grzmocie bliskiej baterii opada za liściem liść
na hełmy na niski okop
kto piosnki nuci po cichu odgania o śmierci mysi
to ważne gdy spotka się ją oko w oko
nie myśleć jezu nie myśleć
a dobrze to utonie
w przypominaniu wizyj które się nie wyśniły
pierwsza pod białym portykiem pałacu pałac plonie
dziewczęta w nimbach zarzynają łabędzia srebrem pity
druga skrzypce świergocą ze strun czterech do słońca
wysnuwa się jasność w nitkach samogłos je potrąca
muzyka parzy pod sercem jak kula
w trzeciej wizji mocarze stanęli na planetach
stanęli globy w krzepkie ujęli ręce
rzucił planetą on zamierzyła się i kobieta
przez chmurę
otchłań pociskiem spruła
spłosz wizje wypłyń z tej przędzy
uważaj odstrzał przelot granat uderza tuż
i oddudnilo w gruncie i ziemia nagle w górę
płomienie klaszczą w powietrzu pionowymi deskami z róż
i już nic więcej
Czartoryski Adam Jerzy Zabić syna
Myśl jedna krąży mi zdradziecko.
Czy mógłbyś zabić własne dziecko,
aby odkupić innych winy?
Nie widzę związku, ni przyczyny.
Piękna dziewczyna jabłko zjadła,
na pokolenia kara spadła.
A przecież wola była wolna.
Pomyśl: ciekawość, myśl swawolna,
lub chęć poznania swego ciała
pokoleniową winę miała?
Czy nie wolałbyś, z synem razem,
użyć miłości? Jej obrazem
dać ludziom szczęścia odrobinę?
Świadomość bytu za przyczynę
rozwoju biorąc wszystkich ludzi,
mówiąc: wam radość serce budzi,
czujcie miłości cudne drżenia
i żyjcie w szczęściu zaistnienia.
Wolałbyś nowe stawiać krzyże
śmierci i hańby? Stopy liże
nie człek... Niewolnik przestraszony,
swym czołem bijąc ci pokłony.
Miłości tutaj ja nie widzę,
czołobitnością wręcz się brzydzę.
Ta jedna myśl myśl mi nie ucieka:
czy świat na pewno dla człowieka?
Do dziś więc, od początku świata
to rządzi nami... psychopata?
Ja w Boga nie uwierzę tego,
który chce losu okrutnego.
Dzisiaj mi inna prawda dana:
ten los pochodzi od... Kapłana!
Czy mógłbyś zabić własne dziecko,
aby odkupić innych winy?
Nie widzę związku, ni przyczyny.
Piękna dziewczyna jabłko zjadła,
na pokolenia kara spadła.
A przecież wola była wolna.
Pomyśl: ciekawość, myśl swawolna,
lub chęć poznania swego ciała
pokoleniową winę miała?
Czy nie wolałbyś, z synem razem,
użyć miłości? Jej obrazem
dać ludziom szczęścia odrobinę?
Świadomość bytu za przyczynę
rozwoju biorąc wszystkich ludzi,
mówiąc: wam radość serce budzi,
czujcie miłości cudne drżenia
i żyjcie w szczęściu zaistnienia.
Wolałbyś nowe stawiać krzyże
śmierci i hańby? Stopy liże
nie człek... Niewolnik przestraszony,
swym czołem bijąc ci pokłony.
Miłości tutaj ja nie widzę,
czołobitnością wręcz się brzydzę.
Ta jedna myśl myśl mi nie ucieka:
czy świat na pewno dla człowieka?
Do dziś więc, od początku świata
to rządzi nami... psychopata?
Ja w Boga nie uwierzę tego,
który chce losu okrutnego.
Dzisiaj mi inna prawda dana:
ten los pochodzi od... Kapłana!