Wiersze znanych
Sortuj według:
Baczyński Krzysztof Kamil
Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemnościach, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemnościach, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?
Baczyński Krzysztof Kamil Sny (III)
Śnią się dalekie łowy. Wtedy się odmyka
łuk grzbietu, który długo tężał w zamyśleniu,
i z wolna noc się pije jak ptaki i cienie
wirujące po kole zastygłego krzyku.
Sierść rozrasta się szybko, aż calkiem wypełni
mroczną kotlinę ścieżki i fosforem trzeszcząc
sypie szelest napięty jak ogromne kleszcze,
że zdaje się: za chwilę spadnie kropla pełni.
Wreszcie wielki jak jesion, na zdrętwiałych łapach,
trzeba się wznosić wyżej i skradać z daleka
za cieniem, który niesie przykrą woń człowieka,
a ma bezwładne skrzydła rózowego ptaka.
A gdy łapy opadną, jak skóre się zdziera
pazurami krzyk ostry, który cuchnie krwią,
spod powiek wschodzą nagle brązowe owoce
i słychać z góry: ptaki na modrzewiu drwią.
łuk grzbietu, który długo tężał w zamyśleniu,
i z wolna noc się pije jak ptaki i cienie
wirujące po kole zastygłego krzyku.
Sierść rozrasta się szybko, aż calkiem wypełni
mroczną kotlinę ścieżki i fosforem trzeszcząc
sypie szelest napięty jak ogromne kleszcze,
że zdaje się: za chwilę spadnie kropla pełni.
Wreszcie wielki jak jesion, na zdrętwiałych łapach,
trzeba się wznosić wyżej i skradać z daleka
za cieniem, który niesie przykrą woń człowieka,
a ma bezwładne skrzydła rózowego ptaka.
A gdy łapy opadną, jak skóre się zdziera
pazurami krzyk ostry, który cuchnie krwią,
spod powiek wschodzą nagle brązowe owoce
i słychać z góry: ptaki na modrzewiu drwią.
Bierezin Jacek * * * [Jest już ...
Jest już druga w nocy
i usnęłaś ze mną po raz pierwszy
Mogę zostać z Tobą do rana
i słuchać gwizdu pociągów na moście
Od dzisiaj jesteś Innym Krajem
w moim starym tym samym kraju
I za oknem jest inne drzewo
i inni przyjaciele w domach
Od dzisiaj jesteś Pieśnią nad Pieśniami
i nie obudzą Cię córki jerozolimskie
Jesteś śniada i wdzięczna
i moja ręka jest pod Twoją głową
Od dzisiaj jesteś Pasją nad Pasjami
i Twój szczyt góruje nad górami świata
Pokochałem Twoje szalone ręce
które zostawiły mi krwawe pręgi na plecach
Od dzisiaj jesteś Ziemią Obiecaną
której oczy i usta rozmawiają ze mną
Możesz wejść -- mówisz -- przebij mnie
bo pokochałam ból i twoją nienawiść
A ja -- ja wejdę w Ciebie
by cię oddalić i by Cię zatrzymać
I może nasze gorące ciała
urodzą śmierć której tak pragnę z Tobą
i usnęłaś ze mną po raz pierwszy
Mogę zostać z Tobą do rana
i słuchać gwizdu pociągów na moście
Od dzisiaj jesteś Innym Krajem
w moim starym tym samym kraju
I za oknem jest inne drzewo
i inni przyjaciele w domach
Od dzisiaj jesteś Pieśnią nad Pieśniami
i nie obudzą Cię córki jerozolimskie
Jesteś śniada i wdzięczna
i moja ręka jest pod Twoją głową
Od dzisiaj jesteś Pasją nad Pasjami
i Twój szczyt góruje nad górami świata
Pokochałem Twoje szalone ręce
które zostawiły mi krwawe pręgi na plecach
Od dzisiaj jesteś Ziemią Obiecaną
której oczy i usta rozmawiają ze mną
Możesz wejść -- mówisz -- przebij mnie
bo pokochałam ból i twoją nienawiść
A ja -- ja wejdę w Ciebie
by cię oddalić i by Cię zatrzymać
I może nasze gorące ciała
urodzą śmierć której tak pragnę z Tobą
Bellon Wojciech Sad
Siostrze Masi
W moim mieście wyrąbali sady
Ciągnące się szeroko hen aż po Zdrój
W moim mieście wyrąbali sady
Pachnące wiosenną zamiecią
Lata owocem dojrzałym
Sad
W moim mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Ważny jest fakt
Sad
W moim mieście wyrąbali sady
Z dawien zwane od ich właścicieli mian
W moim mieście wyrąbali sady
Jesiennym się dymem snujące
I śniegiem jak ule w pasiece
Sad
W moim mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Ważny jest fakt
Sad
Nie pozostały nawet kikuty drzew
Ni cień ani trawy
Tylko pole które resztkę promieni żarło
By wzrósł siew
Tylko twarze domów twarze
Wpatrzone oknami w miejsce gdzie trwał
Obcy zupełnie im obcy świat
Sad
Kolejka od czwartej nad ranem
Ten spod piątki jak zwykle pijany
że też żona na niego nie bluźni
Ty na obiad jak zwykle się spóźnisz
Dziecko spać chce balanga na górze
Ileż można wytrzymać tak dłużej
Ileż można wytrzymać tak dłużej
Ileż można wytrzymać tak dłużej
----------------------------------------
----------------------------------------
----------------------------------------
W naszym mieście wyrąbali sady
Więc stwórzmy sad własny po horyzont aż
W naszym mieście wyrąbali sady
Więc spłodźmy go w znoju miłości
Niech drzewa jak dzieci wnuki przyniosą nam
Te niech płyną niech lecą
Z nadzieją że gdzieś na nie czeka świat
My zaś w oknach smutnych swych bloków
Chusteczki podnieśmy by machać im w ślad
W naszym mieście wyrąbali sady
I nie ważne kto wyrąbał
Bo ważny jest fakt
że w nas trwa
że w nas trwa
że w nas trwa
SAD
W moim mieście wyrąbali sady
Ciągnące się szeroko hen aż po Zdrój
W moim mieście wyrąbali sady
Pachnące wiosenną zamiecią
Lata owocem dojrzałym
Sad
W moim mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Ważny jest fakt
Sad
W moim mieście wyrąbali sady
Z dawien zwane od ich właścicieli mian
W moim mieście wyrąbali sady
Jesiennym się dymem snujące
I śniegiem jak ule w pasiece
Sad
W moim mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Ważny jest fakt
Sad
Nie pozostały nawet kikuty drzew
Ni cień ani trawy
Tylko pole które resztkę promieni żarło
By wzrósł siew
Tylko twarze domów twarze
Wpatrzone oknami w miejsce gdzie trwał
Obcy zupełnie im obcy świat
Sad
Kolejka od czwartej nad ranem
Ten spod piątki jak zwykle pijany
że też żona na niego nie bluźni
Ty na obiad jak zwykle się spóźnisz
Dziecko spać chce balanga na górze
Ileż można wytrzymać tak dłużej
Ileż można wytrzymać tak dłużej
Ileż można wytrzymać tak dłużej
----------------------------------------
----------------------------------------
----------------------------------------
W naszym mieście wyrąbali sady
Więc stwórzmy sad własny po horyzont aż
W naszym mieście wyrąbali sady
Więc spłodźmy go w znoju miłości
Niech drzewa jak dzieci wnuki przyniosą nam
Te niech płyną niech lecą
Z nadzieją że gdzieś na nie czeka świat
My zaś w oknach smutnych swych bloków
Chusteczki podnieśmy by machać im w ślad
W naszym mieście wyrąbali sady
I nie ważne kto wyrąbał
Bo ważny jest fakt
że w nas trwa
że w nas trwa
że w nas trwa
SAD